Bartłomiej Skrzyński - żużlowcy bez barier: Rafał Wilk

Został na kolejny sezon trenerem drużyny z Lublina, zimą będzie tańczył na zimowych stokach. "A jak pogoda pozwoli to jeszcze pojeżdżę w tym roku na rowerze" - chwalił mi się ostatnio prawdziwy "Wilk" - Rafał Wilk.

Od kilku lat, z powodu kontuzji odniesionej podczas zawodów, jeździ na inwalidzkim wózku. Nie obraził się jednak na życie, poznaje je na nowo, docenia wartość, realizując się nadal w sporcie żużlowym.

Jeśli chcesz – znajdziesz sposób, jeśli nie chcesz – znajdziesz powód. Przeczytałem ostatnio to zdanie w opisie komunikatora Rafała Wilka. Jest on bowiem człowiekiem, który cały czas znajduje sponę: na opiekowanie się rodziną i na szczęśliwego siebie.

Wbrew stereotypom

3 maja 2006 roku mógł się okazać datą najgorszą w życiu, zabierając radość z dalszego życia pod osłoną popołudniowych emocji. Wtedy bowiem podczas meczu ligowego Rafał Wilk, na skutek upadku, złamał kręgosłup i stracił czucie w nogach. W "wilczym stylu" jednak dla Rafiego zamknął się tom I, życiowej książki, a kolejne dni - wcale nie mniej radosne - piszą następną jego część.

Rafał Wilk na rybach

fot. Archiwum rodzinne Rafała Wilka

Zwolennika nowych rozwiązań i walczaka żużlowych owali kojarzę z kilku zdarzeń. Pierwsze to znana szerzej młoda rzeszowska drużyna z sukcesami - obok Wilka - z Maćkiem Kuciapą i Piotrem Winiarzem w składzie. Tego ostatniego też później poznałem we Wrocławiu. Przypominam sobie kiedy na treningu w rozmowie bodaj z Darkiem Śledziem i mechanikiem Bodziem Spólnym mówiliśmy o tym, że kiedy zawodnik będzie jechał przy samej bandzie, to pomiędzy nimi zmieści się jeszcze "Winnie". Piotrkowi niestety również przydarzyła się później paskudna kontuzja i dziś razem z rodziną dzielnie przeżywa kolejne dni, ciesząc się bliskością speedwaya. Z szacunkiem patrzyłem więc na to, kiedy swoją "cegiełkę" w radości Winiarza miał "Guliwer" z dobrym sercem - Rafał Dobrucki, który w trakcie startów w Rzeszowie, zatrudniał go w swoim teamie.

Rafał Wilk też się nie załamał: - "Skrzynia" mógłbym siąść i płakać albo mieć żal do losu, świata, a może zawodnika, który po mnie przejechał - opowiadał mi przy wrocławskim Stadionie Olimpijskim. – Nic z tych rzeczy, nie rozczulałem się nad sobą, ale i nie mam pretensji do Martina Vaculika, który wpadł na mnie, przyjaźnimy się, kontaktujemy, razem bywaliśmy na wakacjach. Kontuzje, jak codzienne śniadanie, są wpisane w ten sport – przytomnie zauważał żużlowiec urodzony w Łańcucie, a na co dzień tata trójki młodych i rozsądnych "wilczków".

Rafał Wilk z rodziną na nartach

fot. Archiwum rodzinne Rafała Wilka

Przy każdym spotkaniu z Rafim, mam wrażenie, że jest on przepełniony pozytywnymi wibracjami i ciągle nowymi pomysłami na kreatywne zajęcia. Nowinek próbował też rywalizując, jako zawodnik, na żużlu. W 1995 roku we Wrocławiu odbywał się mocno deszczowy i błotny finał indywidualnych mistrzostw Polski. Triumfował w nim Tomasz Gollob, przed Piotrem Świstem, młodzieniaszkiem Rafałem Dobruckim, a w stawce był też Rafał Wilk. Imponował młodym zawodnikom kombinezonem nylonowym od Tony Rickardssona, a także zaadaptowanym od szwedzkiego mistrza wypełnieniem przedniego koła, które - akurat w stolicy Dolnego Ślaska - pomogło w niegroźnym upadku. - Pamiętam, pamiętam. Zawsze próbowałem czegoś nowego, wtedy też był czas mojej współpracy z zachodnim tunerem Klausem Lauschem - wspominał Rafał Wilk.

Po upadku w Krośnie zawodnik nie rozpoczął tworzenia projektu "Jak przejść przez życie, nieustannie utyskując nad sobą?". Nie tylko kibice "czarnego sportu" cenią go za upór, a przede wszystkim za dystans do siebie. – Nie uważam siebie za wielkiego herosa, po prostu trzeba było się odnaleźć w nowej sytuacji – opowiadał mi Rafał przy kolejnym spotkaniu. Już wtedy, po blisko 2-letniej rehabilitacji, wymagającej systematyczności. - "Skrzynia" sam przecież wiesz, patrzymy na to, co się dzieje w medycynie, z komórkami macierzystymi, ale to nie jest istota dnia codziennego - dorzucał. Nie zarzucił też swoich pasji rowerowych i narciarskich. - Już po upadku, przyjechałem do Rzeszowa, na quadzie, stadion pełen ludzi, znowu adrenalinka. "Przyświrowałem" i przy skręcie "majtnąłem" przez kierownicę. Dobrze, że nikt nie widział twarzy, wstyd, jak nie wiem. Stary, a jaki wariat - opisywał z salwami śmiechu Rafał Wilk, którego podobne przygody spotykały jeszcze kilka razy, kiedy wspólnie z rowerową ekipą wybierali się na spacery. W końcu Rafi za niemałe pieniądze kupił nisko osadzony handbike, rower napędzany ręcznie. Nie po to by stał w garażu, na jesieni brał na nim udział we wrocławskim maratonie. - Jak śnieg trochę zelży, to może jeszcze pojeżdżę w tym roku - śmiał się do mnie ostatnio mieszkaniec Podkarpacia. Zima to jednak szczególny czas - dla Rafała - związany z "białym szaleństwem". Przed wypadkiem Wilk był instruktorem, po odniesieniu kontuzji... nic się nie zmieniło. Rzeszowianin dosiadając monoski rozwija zawrotne prędkości na stokach, sam udzielając rad nie tylko swoim pociechom, ale też innym amatorom narciarskich szusów.

Rafał Wilk z Hubertem przed startem na handbike

fot. Archiwum rodzinne Rafała Wilka

Celem Soczi...

Ostatnio opowiadałem bodaj w radiu, jak względne jest pojecie samodzielności: "Lecąc na wakacje samolotem, na pokładzie - dwie, włączając umiejętności pasażerów, w porywach 4 osoby potrafią prowadzić maszynę po przestworzach. Każdy w różnych momentach swojej życiowej drogi, jest uzależniony od drugiej osoby". - Jasne, że miewam gorsze dni, chyba jak każdy. Można stanąć i się rozżalić bo są schody, a można - w miarę możliwości - spróbować je pokonać - zwierzał się Rafał Wilk. Sam w domu zostawiał wózek przed schodami, a potem - step by step - wdrapywał się na pierwsze piętro. Mam przekonanie, że cele i marzenia Rafiego sięgają dużo wyżej niż pierwsze piętro. Per aspera ad astra. "Gwiazd" Wilk zamierza ich sięgnąć już w 2014 roku na paraolimpiadzie w Soczi, najpierw walcząc o kwalifikacje do niej we wszystkich odmianach narciarstwa zjazdowego.

Rafi, nie tylko Rzeszów jest dumny z "Wilka"!

Bartłomiej "Skrzynia" Skrzyński - autor felietonu jest wrocławskim dziennikarzem, aktywistą, społecznikiem, w-skersem. Pełni też funkcję rzecznika miasta Wrocławia ds. Osób Niepełnosprawnych. Sam też z powodu choroby - zaniku mięśni - porusza się na wózku inwalidzkim. Nie przeszkadza mu to jednak w pełnej realizacji. Jest absolwentem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Wymyślił i napisał scenariusz programu "W-skersi", nazwy jego autorstwa, która w 2003 roku weszła do języka polskiego. Jest laureatem nagród m.in. Państwowego Funduszu Rehabilitacyjnego, warszawskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji w konkursie dziennikarskim "Oczy otwarte", w którym otrzymał Grand Prix, a także oddziału dolnośląskiego Polskiego Związku Motorowego. Uwielbia sporty ekstremalne i podróże. Za sobą ma już skok na bungee, lot szybowcem i paralotnią, a także... dach mediolańskiej katedry.

Autor felietonu w rozmowie z Rafałem Wilkiem

fot. Piotr Kosior

Źródło artykułu: