Mirosław Lewandowski: Jacek Woźniak jest niewinny

Jacek Woźniak w zeszłym sezonie objął funkcję pierwszego trenera Polonii Bydgoszcz. Już przed startem rozgrywek wielu kibiców i nie tylko zastanawiało się, czy ta decyzja nowego prezesa była słuszna. Przeciwnicy Woźniaka mieli swoje pięć minut po tym, jak Polonia spadła do I ligi. Jednak czy to na pewno wychowanek Polonii jest w 100 proc. winien za tę degradację? Śmiem wątpić.

Świetny początek sezonu

Początek sezonu przyniósł kibicom Polonii najpierw duże rozczarowanie, a potem wręcz euforię. W pierwszym przypadku chodzi oczywiście o minimalną porażkę w Częstochowie (teatrzyk Petera Karlssona i taśma Andreasa Jonssona w 15. biegu), która doprowadziła kibiców niemal do rozstroju nerwowego. Jednak mecz z Unibaksem Toruń na własnym torze "rozgrzeszył" zawodników z nawiązką. Okazałe zwycięstwo nad takim rywalem podniosło morale zespołu. Kibice z nadzieją patrzyli w przyszłości i już snuli plany o kolejnych zwycięstwach "Gryfów". Niestety najbliższa przyszłość miała pokazać, że miłe złego początki. Aż trudno w to uwierzyć, ale upadek Emila Sajfutdinowa w Pradze "załatwił" bydgoszczanom cały sezon. Po stracie Emila zaczął się prawdziwy dramat Polonistów. Jaka była w tym wina Jacka Woźniaka? Według mnie niewielka, co za chwilę postaram się uzasadnić.

Trenerze, co z tą nawierzchnią?

To wręcz niewiarygodne, ale niektórzy żużlowcy winą za swoje słabe występy obwiniali właśnie szkoleniowca, a przede wszystkim sposób przygotowania nawierzchni bydgoskiego toru. Tak przecież najłatwiej wytłumaczyć swoją niedyspozycję. Media również nie zostawiły na trenerze "suchej nitki". Po zwycięstwie z Unibaksem nawierzchnia toru się zmieniała, a Polonia nie mogła sobie poradzić z rywalami. Później tor przy ulicy Sportowej był przygotowywany tak, jak życzyli sobie tego zawodnicy. Efekt? Jedni zdobywali 10 punktów, a inni, chociaż jako profesjonaliści powinni na każdym torze przywozić "dwucyfrówki", walczyli jedynie ze swoją niemocą. Jak zatem trener miał dogodzić wszystkim, skoro jedni preferowali przyczepne nawierzchnie, a inni twarde? Nie mogę nie wspomnieć o Szwedzie Antonio Lindbaecku, który na "betonie" jeździł dobrze, a na "grzęzawisku" nie umiał złamać motocykla w łuku. Dla odmiany na betonie gorzej radzili sobie Andreas Jonsson i Grzegorz Walasek. Co zatem miał zrobić trener? Czy sam miał wsiąść na motocykl i pokazać jak się jeździ?

Słynna rezerwa taktyczna, a właściwie jej brak...

Jacek Woźniak, oprócz jednego rażącego błędu, do którego z resztą sam się przyznał, zrobił to co do niego należało. Jedyna "wpadka" trenera miała miejsce podczas pojedynku z Unią Leszno. Brak rezerwy taktycznej wywołał oburzenie wszystkich na stadionie. Trener przyznał się do błędu i wytłumaczył swoją winę. Ale przecież jak już ktoś raz postawi na kimś krzyżyk, to nie zamierza go potem usuwać. Na nic tłumaczenia i wyjaśnienia, dlaczego tak postąpił itd. Lepiej krytykować i krzyczeć z całych sił - "pseudotrener". Ale mimo to Woźniak nie chował się po kątach, tylko po każdym meczu wychodził do kibiców zgromadzonych przy parku maszyn i znosił te wszystkie obelgi. Mało tego, rozmawiał z tymi, z którymi dało się rozmawiać. Tego już nikt nie potrafił, albo nie chciał docenić.

Trener swoje, zawodnicy swoje...

Jacek Woźniak może nie jest doskonałym trenerem, ale robił co w jego mocy, żeby - niestety słaba - Polonia zaczęła wygrywać. Ale bydgoscy "profesjonaliści" wcale nie ułatwiali mu tego zadania. Jak bowiem wytłumaczyć porażki do 30 albo jeszcze wyższe? Czy trener nie miał prawa wymagać od nich większych zdobyczy punktowych? Oczywiście, że miał. Jednak prawie każdy z zawodników jest profesjonalistą i wie, jak należy jeździć na poszczególnych nawierzchniach. Przykład? Jonsson w meczu barażowym z Włókniarzem Częstochowa zdobył w Bydgoszczy 9 punktów. Kilka tygodni później wygrał na tym samym torze eliminację Grand Prix. Jak to możliwe? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie...

Uważam, że trener jest w dużej części odpowiedzialny za wynik sportowy swojej drużyny. Jednak odważę się stwierdzić, że każdy, kto byłby w zeszłym sezonie na miejscu Jacka Woźniaka, skończyłby sezon z takim samym wynikiem sportowym. Po prostu po stracie Emila ta drużyna nie miała motywacji do walki. Sam niejednokrotnie widziałem, jak trener zachęcał swoich podopiecznych do walki, jak motywował ich przed i w trakcie meczu. I niestety miałem wrażenie, że to było "walenie głową w mur". A po meczu trener zostawał sam. Czy ktoś widział jak przeżywał nieudane występy swoich podopiecznych? Jak po przegranym meczu siedział załamany w swoim biurze? Nie, to już nikogo nie interesowało. Najlepiej jest przecież kopać leżącego...

Źródło artykułu: