Pomysłodawcą, współorganizatorem i prowadzącym imprezę był Robert Noga - komentator TVP Sport oraz redaktor Tygodnika Żużlowego. Oprócz Krzysztofa Cegielskiego, w pubie motocyklowym Red Zone gościli m.in.: kierownik rzeszowskiej drużyny, Jacek Ziółkowski, prezes sekcji żużlowej Stali Rzeszów, Zbigniew Polak, wychowanek rzeszowskiego klubu, były żużlowiec Piotr Winiarz oraz Janusz Dziobak, który od marca pełnić będzie rolę kierownika PGE Marmy Rzeszów.
Początki kariery
Krzysztofa Cegielskiego miłością do speedwaya zarazili jego rodzice, którzy od małego zabierali go ze sobą na mecze żużlowe Stali Gorzów. - To dzięki rodzicom zacząłem jeździć i dzięki nim trafiłem na stadion żużlowy. Już w wózku dziecięcym jeździłem z nimi na każde zawody ówczesnej Stali Gorzów. Za drużyną byliśmy praktycznie wszędzie, na każdym stadionie żużlowym w Polsce. "Cegła" szczególnie zapamiętał wyjazd z rodziną na mecz do Tarnowa. - Zdążyliśmy wtedy tylko na 15. wyścig, na szczęście wygrany przez parę gorzowską. Do Tarnowa przyjechaliśmy dużym fiatem, w pięcioro - ja, dwójka braci i rodzice. Trafiliśmy tam dopiero po dwunastogodzinnej podróży, po trzech awariach samochodu. Wygraliśmy wtedy w całym meczu i do domu wróciliśmy zadowoleni.
- Dzięki rodzicom i ich zamiłowaniu do żużla zaczęła się moja kariera. Kiedyś usłyszeliśmy, że Boguś Nowak zakłada szkółkę żużlową przy stadionie Stali Gorzów. Tato skonstruował motocykl i zacząłem kręcić pierwsze kółka. Tak to się zaczęło. Wtedy musiałem tak naprawdę zadecydować, jaki sport będę uprawiał. Gdzieś tam pojawiła się pasja do piłki nożnej i możliwość rozwijania się w tym kierunku. Pamiętam, że po pewnym turnieju międzyszkolnym zostałem od razu wdrożony do drużyny piłkarskiej. Pojechałem z reprezentacją gorzowsko-poznańską na turniej do Hiszpanii. Przyszedł jednak czas na podjęcie decyzji - w którą stronę iść? - czy trenować żużel, czy piłkę nożną? Tak naprawdę nie zastanawiałem się nawet pięć minut i teraz zupełnie tego nie żałuję.
Srebro IMŚJ w Gorzowie - najlepszy moment w karierze?
Wychowanek gorzowskiej Stali odniósł wiele sukcesów indywidualnych. Do najważniejszych zaliczyć można srebrny medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, który "Cegła" wywalczył w 2000 roku na torze w Gorzowie. Lepszy od niego okazał się wtedy tylko Andreas Jonsson.
- Ten moment na pewno był jednym z tych, które zawsze będę pamiętał. Był to mój pierwszy poważny międzynarodowy sukces. Zawody odbyły się na torze w Gorzowie. Tor był po modernizacji, a ja wróciłem do klubu, w którym się rozwijałem. Reprezentowałem wtedy barwy klubu z Gdańska. Była to dla mnie ostatnia szansa, żeby wywalczyć coś w kategorii juniorów. Były to bardzo napięte, emocjonujące i ostre zawody. Z jednego wyścigu zostałem wykluczony i to mnie lekko zmotywowało. Nawet menadżer reprezentacji mówił mi, żebym odpuścił kolejne wyścigi dla swoich kolegów, co wydawało się dla mnie trochę niezrozumiałe. Tym jeszcze bardziej mnie zmotywował. Skończyło się drugim miejscem po wyścigu dodatkowym z Alesem Drymlem i Jarkiem Hampelem. Był to bardzo emocjonujący i niezapomniany moment w mojej karierze. Przygotowywałem się do tego turnieju dosyć długo i po tym wszystkim odetchnąłem z ulgą. Skończyło się jednak dosyć pechowo. Kryształowy puchar, który dostałem na podium, został rzucony w busie na tylne siedzenie. Wyjeżdżając ze stadionu, zahamowaliśmy, puchar spadł na ziemię i się rozbił. Tak skończyły się te zawody. Mam jednak kopię pucharu, który przypomina mi o tych zawodach. Oryginał został rozbity w drobny mak - wspomina bohater spotkania.
Feralny wyścig...
Był 3 czerwca 2003 roku, pojedynek Elit Vetlandy z Rospiggarną Hallstavik. Do biegu 15. wyjeżdża ostatecznie Krzysztof Cegielski. Taśma idzie w górę, ciasne wejście w pierwszy łuk i upadek. Cegielski pechowo trafiony motocyklem Ryana Fishera. Diagnoza? Uraz kręgosłupa oraz rdzenia kręgowego. Co były żużlowiec pamięta z tego biegu?
- Na szczęście niewiele. Tak naprawdę był to wypadek jak każdy inny, nic szczególnego się tam nie wydarzyło. Oglądałem ten wyścig wielokrotnie i ciężko tam doszukać się czegoś złego. Nie wydarzyło się to w żaden głupi, nieprzemyślany, czy przypadkowy sposób, więc nie ma czego żałować. Fakt dosyć znamienny był taki, że ja tak naprawdę nie miałem jechać w tym wyścigu. Był to wyścig nominowany, menadżer Vetlandy - mojej szwedzkiej drużyny, nominował do tego biegu Drymla i Jagusia. Ja byłem wtedy jakoś dziwnie nastawiony do tego ostatniego wyścigu. Byłem przekonany, że ja muszę coś jeszcze sprawdzić, że koniecznie muszę wyjechać na tor. Po krótkiej sprzeczce z menadżerem postawiłem na swoim, no i pojechałem. Ostatni raz, ale pojechałem... Obudziłem się kolejnego dnia, nie wiem dlaczego, ale ze świadomością tego co się wydarzyło. Nikt więc nie musiał podchodzić do mnie i tłumaczyć, co mi się stało i co mi grozi. Miałem wtedy tylko jedną myśl w głowie - aby wrócić jak najszybciej do pełnej sprawności. To mnie pozytywnie nakręcało do ciężkiej pracy - mówi Cegielski.
"Jak najszybciej wrócić na tor"
Cegielski po swoim wypadku był przekonany, że jego przerwa w startach będzie krótka. W warsztacie zawodnika mechanicy przygotowywali sprzęt na kolejną rundę Grand Prix. Wszystko wyglądało tak, jakby "Cegła" miał mieć tylko kilkudniowy rozbrat z żużlem.
- Mechanicy przygotowywali motocykle na kolejną rundę Grand Prix, bodajże na zawody w Goeteborgu, które miały się odbyć dwa miesiące później. W moim warsztacie wszystko funkcjonowało tak, jakbym tylko przez chwilę miał nie jeździć. Nie tylko oni przygotowywali te motocykle. Po wypadku od szwedzkiego tunera kupiliśmy dwa nowe silniki. Zupełnie moje myśli nie były ukierunkowane w tym znaczeniu, żeby już kończyć ze speedwayem. Ja żyłem ciągle żużlem i wydawało mi się, że to jest błaha sprawa. Zresztą lekarze w Szwecji nigdy mi nie powiedzieli, że to jest już koniec, że nic więcej dobrego się nie wydarzy. Oni raczej mnie nastawiali, żeby walczyć, próbować. Ja tą walkę podjąłem, napędzałem się tą myślą, że zaraz wrócę. Mimo że robiłem postępy w rehabilitacji, to przez ten pierwszy okres się nie udawało. Później była zima, więc wierzyłem, że uda mi się wrócić na wiosnę, to był mój główny cel. Nie udało się, ale dzięki temu, że poświęcałem się w całości rehabilitacji, osiągałem kolejne postępy i tak to do dzisiaj trwa. Dzięki temu, że przeszedłem ten najcięższy okres zupełnie bezboleśnie, nie było takiego dnia, żebym musiał rozmyślać nad tym, że już skończyło się coś, co zabierało mi każdego dnia dużą część doby. Spokojnie do tego podchodziłem i dzięki temu jakoś bezboleśnie przez to wszystko przeszedłem - tłumaczy prezes stowarzyszenia "Metanol".
Walka o powrót do pełnej sprawności
Kontuzja była jednak na tyle poważna, że Krzysztof Cegielski został skazany na wózek inwalidzki. Były żużlowiec nie poddaje się i przechodzi rehabilitację. "Cegła" wierzy, że kiedyś będzie w stanie samodzielnie chodzić.
- Wyścig o zdrowie trwa dalej. Ja osiągnąłem dość dużo - obecnie czuję się doskonale. Może nie mogę się poruszać o własnych siłach wszędzie gdzie chcę, ale bardzo dużo pływam i chodzę z lekką pomocą. Chodzę na nogach na bieżni elektrycznej. Zakupiłem ją dwa tygodnie temu i od tego czasu przeszedłem bodajże 5,5 km. Funkcjonuję każdego dnia normalnie, nie mam żadnych barier, nie mam żadnych powodów, żeby z czegokolwiek rezygnować. Żyję tak jak każdy zdrowy, normalny człowiek. Zajmuję się różnymi sprawami, nie mam żadnych przeszkód i ograniczeń, więc nie mam powodów do narzekania, wręcz przeciwnie. Zaczęliśmy rozmowę od tego, że kiedyś zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Ja mam jednak wrażenie, że to był jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności - coś się skończyło, ale zaczęło się coś zupełnie innego. Czy gorszego? Na dzień dzisiejszy, z perspektywy czasu, po ponad siedmiu latach od wypadku, absolutnie nie mogę stwierdzić, że zaczęło się coś gorszego. Jest zupełnie inaczej, ale tyle bardzo dobrych, pozytywnych rzeczy wydarzyło się w międzyczasie, że jestem bardzo szczęśliwy. Cieszę się każdego dnia.
Stowarzyszenie Metanol
Krzysztof Cegielski od dwóch lat pełni rolę prezesa stowarzyszenia żużlowców "Metanol". Do objęcia tego odpowiedzialnego stanowiska namówili go Adam Skórnicki i Rafał Dobrucki.
- Stowarzyszenie założyli Rafał Dobrucki, Adam Skórnicki i Grzesiek Walasek. Tak naprawdę to oni byli inicjatorami. Oni mnie w to wszystko wkręcili. Po jakimś czasie dałem się namówić, żeby to poprowadzić, jednak od początku wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie. Znając zawodników, ich podejście i to, że czasami nie potrafią samodzielnie założyć skrzynki mailowej, a jeśli już ją mają, to maile odczytują po czterech tygodniach, ciężko jest czasami z nimi współpracować. Przy takim natłoku różnych obowiązków i decyzji, które trzeba podejmować każdego dnia, wiedziałem, że będzie to zadanie dosyć ciężkie. Z perspektywy czasu widzę, że opłacało się. Udało się nam załatwić dużo ważnych dla zawodników spraw, ale najważniejsze jest to, co dzieje się każdego dnia, to że w końcu zawodnicy mają swoje miejsce i numer telefonu, na który mogą zadzwonić, porozmawiać, powiedzieć o swoich problemach i bolączkach. Tego kiedyś bardzo brakowało, zawodnicy zostawiani byli sami sobie i gubili się w swoich myślach, nie było nikogo, kto by ich wysłuchał. Takich historii o młodych zawodnikach, którzy zaczynają mieć kłopoty, było mnóstwo. Doskonale wiemy jak to czasami się kończyło. Mam wrażenie, że teraz jest inaczej. Nie było takiego zawodnika, który nie mógłby liczyć na moją pomoc, nikt nie został zostawiony sam sobie, w każdej sprawie staram się zrobić co w mojej mocy, aby komukolwiek pomóc i to jest dla mnie tak naprawdę najważniejsze. Ci najlepsi zawodnicy mają tak naprawdę najmniej problemów. Oni to wszystko założyli, oni są w stowarzyszeniu, włącznie z Tomkiem Gollobem, Hampelem czy Kołodziejem. Najwięcej problemów mają jednak ci, których prawdopodobnie w ogóle nie ma w stowarzyszeniu, albo są mało znani i mają problemy typu "być albo nie być" w tym sporcie. Dla nich jedna decyzja klubu, prezesa jest ostateczna i często jest tak, że nie umieją się w tym odnaleźć. Mnie najbardziej cieszy to, że udało się pomóc wielu takim zawodnikom. To nie jest tak, że jak ktoś dzwoni do mnie z jakimś problemem, to ja najpierw sprawdzam czy jest na liście stowarzyszenia i czy opłacił składkę. Gdybym brał pod uwagę tych, co zapłacili składkę, to pewnie trzech mogłoby liczyć na pomoc (śmiech).
Nieszczęsne nowe tłumiki
Podczas spotkania z kibicami nie mogło zabraknąć kwestii nowych tłumików, które mają być wprowadzone od nowego sezonu. Żużlowcy są przeciwni nowym typom tłumików, jednak władze światowego żużla wydają się nieugięte. Krzysztofa Cegielskiego zapytano, o co w tej całej sprawie chodzi.
- Gdybym wiedział o co chodzi, to bym chętnie odpowiedział. Jest to jednak tak skomplikowana kwestia, że oprócz kilku osób z międzynarodowej federacji żużlowej, nikt nie wie o co w tym wszystkim chodzi. Tak naprawdę to tylko oni wiedzą, czemu tak upierają się przy nowych typach tłumików. Są to tłumiki, które ograniczają głośność. Są one w pewien sposób zatkane, dotychczas były one przelotowe. Jeśli są zatkane, to silniki nie tylko są cichsze, ale przede wszystkim słabsze. Nie mają i nigdy nie będą mieć takiej mocy, aby jeździło się na nich bezpiecznie i szybko. Bezpiecznie można jeździć na tych tłumikach na torach twardych, gdzie nie ma dziur i kolein. Jeśli zaczynają się tory przyczepne, to po prostu w motocyklu jest za mało mocy. Moc jest potrzebna do tego, żeby zawodnik swobodnie przejeżdżał przez te dziury i koleiny. Na nowych tłumikach nie ma wystarczająco mocy, aby bezpiecznie przejechać po tych dziurach, stąd można spodziewać się tego, że zawodnicy będą się po prostu przewracali dużo częściej. To mówienie zawodników, że tłumiki są groźne, nie jest bez powodu. To ich głównie kieruje w tym, żeby walczyć z wprowadzeniem tych tłumików. W sport żużlowy wprowadza się wiele zmian, jednak nigdy nie było takiego oporu przed wprowadzeniem czegoś nowego. Nigdy nie było też takiego uporu władz żużlowych. W ubiegłym roku w Grand Prix wprowadzono nowe wyłączniki zapłonu. Zawodnicy to spróbowali i powiedzieli, że to zabiera intensywność iskry w motocyklu. Wycofano się z tego po tygodniu. Ten opór w tym przypadku jest nieprawdopodobny, trwa już dwa lata i powodów dlaczego tak mocno upierają się władzę żużlowe, nie zna nikt. Czarowano nas, że jest to wynikiem dyrektywy komisji europejskiej. Mamy pismo Słoweńca z komisji ochrony środowiska z Unii Europejskiej, który mówi, że żużel akurat nie jest ujęty pod tą dyrektywę, więc wyszło lekkie kłamstwo. Od tamtego czasu tak naprawdę żadnych argumentów już nam się nie przedstawia, tylko taki że tłumiki muszą być i tyle.
Kołodziej Green Tea?
Nie obyło się również bez wątku tajemniczego napoju, jaki przed zawodami pije Janusz Kołodziej. Chodzi oczywiście o specjalnie przyrządzaną zieloną herbatę, którą Cegielski serwuje swojemu podopiecznemu. Menadżer "Koldiego" nie chciał jednak zdradzić z jakich składników robiony jest ten magiczny napój. - Te składniki są tylko u mnie na polu pod domem, więc jest to ciężkie do rozprowadzenia na szerszą skalę - mówił pół żartem, pół serio Cegielski. Kibice żartowali, że Kołodziej jest na dopingu. - Na razie nas nie złapali - dodał były żużlowiec. - Po wejściu tej nowej ustawy z dopalaczami, nie wiedzieliśmy później skąd brać składniki. Mieliśmy przeciek z polskiego rządu, że jest planowana akcja zamykania sklepów i na szczęście zrobiliśmy zapasy - żartował gość wtorkowego spotkania. - Mówiąc poważnie jest to zwykła zielona herbata - Gunpowder Mentos, taką ma nazwę. Jest to rodzaj zielonej herbaty o smaku miętowym, którą sam wymyśliłem. Można to nazwać Kołodziej Green Tea - jest to zielona herbata, parzona cztery minuty wodą 90 st. Celsjusza, słodzona miodem.
Gollob obroni tytuł?
Były zawodnik m.in. klubów z Gniezna i Gdańska jest przekonany, że Tomasza Golloba w najbliższym sezonie czeka nie lada wyzwanie. Najlepszy polski żużlowiec będzie chciał obronić wywalczony przed rokiem tytuł Indywidualnego Mistrza Świata.
- Są zawodnicy, począwszy od Tomka Golloba, którzy będą chcieli powtórzyć swój sukces z ubiegłego sezonu. Pewnie na ustach większości kibiców jest to, czy Tomek powtórzy zeszłoroczny sukces. Ja mam taką teorię, że jest to dla niego dosyć duże wyzwanie. Walczył o złoto Grand Prix bardzo długo i jeżeli teraz pójdzie za ciosem i nadal będzie jeździł tak doskonale jak w ubiegłym roku, to jest w stanie to powtórzyć. Zastanawiam się co będzie wtedy, gdy nie będzie mu się wszystko układało. Czy znajdzie wówczas motywację, by się podnieść w pewnym momencie, czy stwierdzi: "co ja będę tutaj z wami gówniarzami rywalizował? Ja już wszystko zdobyłem". Gdzieś na pewno będzie musiał poszukać nowej motywacji. To jest tylko jeden ze znaków zapytania.
Przygotowania Kołodzieja
Główny bohater spotkania z rzeszowskimi kibicami jest przekonany, że najbliższy sezon w wykonaniu Janusza Kołodzieja będzie tak udany, jak poprzedni.
- Wiadomo, ja jestem najbliżej Janusza i po takim sezonie, jakim był sezon 2010, nadzieje są ogromne. Nie spędza nam to snu z powiek, ale gdzieś tam z tyłu głowy to na pewno tkwi. Nie rozmawiamy o tym codziennie i to nie jest cel sam w sobie. Celem jest to, żeby jeździć przynajmniej tak dobrze jak w ubiegłym roku, a może nawet lepiej. Robimy wszystko, żeby jego wyniki były jeszcze lepsze, żeby motocykle były jeszcze szybsze, żeby on był w jeszcze lepszej formie. Tak naprawdę Janusz w ubiegłym roku osiągnął bardzo dużo. Jednak są jeszcze rezerwy pod względem przygotowań do sezonu, pracy nad sobą w trakcie sezonu, pracy nad motocyklami, rezerwy są także pod względem logistycznym oraz współpracy z mechanikami. W tej chwili to wszystko jest już poprawione, a jaki to przyniesie efekt? Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Czasami mniej pracy i gorsze przygotowanie powoduje lepsze wyniki. Tego nie da się przewidzieć i wszystko wyjdzie na torze. Cały team, który pracował bardzo intensywnie przez całą zimę, zrobił wszystko, żeby Janusz był bardzo dobrze przygotowany do nowego sezonu. Teraz widać te efekty. Jadąc do Rzeszowa, przejeżdżaliśmy przez warsztat Janusza, żeby sprawdzić jak to wygląda na dzień dzisiejszy. To wszystko robi wrażenie. Praktycznie jesteśmy już przygotowani w 100 proc. W przyszłym tygodniu w piątek wyjeżdżamy do Gorican na pierwsze treningi i z nadzieją będziemy podchodzić do wszystkich występów. Wiemy, że sezon jest długi, Janusz jest strasznie podpalony do jazdy, przebiera nogami i już nie może wytrzymać. Jesteśmy świadomi tego i nawet wczoraj rozmawialiśmy na ten temat, że całej energii nie może spożytkować na pierwszych treningach czy meczach. Janusz jest mocno zmotywowany i wiem, że okazji nie będzie marnował, żeby zaryzykować i wejść pod łokieć. Czasami w różnych momentach trzeba go będzie powstrzymywać. Jest w tym pewnie moja rola, by go kontrolować. Woli walki i chęci w tym momencie ma za dużo. Sezon jest długi, cele ogromne i zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie.
Kto faworytem polskiej ligi?
Od pierwszych pojedynków ligowych w Polsce dzieli nas już niewiele. Kto według Krzysztofa Cegielskiego będzie głównym pretendentem do zwycięstwa w Drużynowych Mistrzostwach Polski?
- Na pewno czeka nas bardzo ciekawy rok. Na szczęście nie ma drużyn, które w teorii będą odstawały tak bardzo, jak to zdarzało się w poprzednich latach. Teoretycznie najsilniejszymi zespołami wydają się być Falubaz Zielona Góra, Caelum Stal Gorzów, a przede wszystkim chyba Unibax Toruń, który po przyjściu Holty wydaję się być bardzo mocną drużyną. Myślę, że mistrzowie Polski, Unia Leszno, mimo braku Leigh Adamsa, będą mocnym zespołem, pod warunkiem, że Janusz Kołodziej i Jarek Hampel będą w tak dobrej dyspozycji jak w ubiegłym roku. Transfer Adama Skórnickiego do Leszna nie do końca bym lekceważył. On przy Januszu i Jarku, u siebie na torze w Lesznie może być bardzo mocnym punktem zespołu. Unia Leszno to będzie wciąż bardzo silna drużyna. Przy tej atmosferze, która panuje między zawodnikami, i sile rozpędu mogą oni osiągnąć bardzo wiele.
Szanse PGE Marmy Rzeszów
"Cegła" ocenił również skład na papierze rzeszowskiej drużyny. Wychowanek klubu z Gorzowa nie ukrywa, że Żurawi w sezonie 2011 będzie stać na włączenie się do walki o medale DMP.
- W Rzeszowie udało się zmontować bardzo ciekawy skład, zawsze chciałoby się coś lepszego, ale myślę, że nie ma powodów do narzekań. Wydaję mi się, że jest to drużyna, która na pewno powalczy o pierwszą czwórkę. Wszyscy jednak muszą być zdrowi i w formie. Od Jasona Crumpa dochodzą sygnały, że gdzieś tam cały czas boryka się z kontuzjami. Jeśli on od początku sezonu będzie w dobrej dyspozycji fizycznej, to myślę, że będzie bardzo silnym punktem i liderem drużyny. Specyficzny tor oraz tacy zawodnicy jak Lee Richardson, Chris Harris, czy wielki atut rzeszowian na pozycji juniora - Dawid Lampart, sprawią, że drużyna nie powinna się absolutnie niczego obawiać. Ten sezon nie będzie dla nich łatwy, bo jak wiadomo beniaminkowi jest zawsze trudniej. Wiemy ile Stal Gorzów poświęciła środków na to, żeby po wejściu do ekstraligi zbudować mocną drużynę. To jednak nic nie znaczy, że ma się w składzie Tomka Golloba i Nicki Pedersena, bo to może być wciąż mało. To musi być drużyna, która w wypadku gdy jeden z zawodników jest kontuzjowany, gdzieś tam nadrabia wynik. Mając dwie gwiazdy, a dalej niewiele, można skończyć sezon źle. Myślę, że takim składem nie jest akurat skład rzeszowskiej drużyny, więc jeśli ta drużyna zdobędzie medal, to dla mnie nie będzie to żadna niespodzianka. Tą drużynę stać na to i jestem przekonany, że rzeszowianie włączą się do walki o pierwszą czwórkę. Jest to jedna z drużyn, spośród których wyłonią się medaliści.
Zmiany regulaminowe
Od sezonu 2012 ekstraliga żużlowa będzie liczyła nie osiem, a dziesięć zespołów. W składzie każdej drużyny obowiązkowo będzie musiało startować czterech zawodników polskich, w tym dwóch młodzieżowców. Krzysztof Cegielski na spotkaniu z kibicami wyraził swoją opinię na ten temat.
- Jeśli chodzi o powiększenie ekstraligi, rzekomo powodem tego były przesłanki i chęć ograniczenia kosztów. Myślę, że to nie do końca ograniczy koszty, bo mamy tą samą ilość zawodników. Zapotrzebowanie na nich będzie jeszcze większe, bo każda z drużyn ekstraligowych będzie chciała mieć bardzo dobrych żużlowców, więc kluby będą poświęcały na nich dużo więcej pieniędzy. Zawodnicy na pewno cieszą się z tego powodu. Przede wszystkim zadowoleni są średni zawodnicy, bo na nich będzie największe zapotrzebowanie. Ze względu na ograniczenie zawodników z Grand Prix, nadejdzie czas średnich jeźdźców, których jest niewielu, a którzy będą po prostu rozchwytywani przez kluby. Jeżeli chodzi o młodzieżowców, to zawsze byłem zdania, że rywalizacja jest najlepszą metodą wyłonienia dobrego zawodnika. Od lat mówimy, że brakuje nam następcy Tomka Golloba. Wydaje mi się, że wypychanie tych naszych zawodników na siłę, których jest mało, niekoniecznie im służy. Będą oni rozchwytywani, będą kuszeni ogromnymi kontraktami, będzie na nich zapotrzebowanie, więc jest to rozpuszczanie młodych ludzi. Uważam, że jest to dla nich niekorzystne. Czasami nasi zawodnicy niewiele prezentują, a już mają ogromne kontrakty, busy, sponsorów, są to tzw. "wiejskie gwiazdy", bo im się wydaje, że złapali Pana Boga za pięty. Australijczycy gdzieś tam dopiero marzą, żeby przyjechać do Anglii, spać bokiem na farmie, dostać jeden motocykl. Oni tak naprawdę muszą się przedostawać przez ten początek kariery w dużo cięższych warunkach. Później są jednak znacznie lepiej przygotowani na porażki, których w żużlu nie brakuje, spotykają one każdego. Oni z tym wszystkim umieją sobie poradzić, bo są wychowani w cięższych warunkach. A w Polsce jeśli coś niedobrego dzieje się "luksusowym", to oni nie wiedzą za co się złapać, bo nigdy wcześniej nie byli w takiej sytuacji. Zawsze było pięknie i kolorowo i zarabiali jak na swój wiek ogromne pieniądze. Porównując ich do rówieśników, którzy gdzieś tam się uczą i marzą o dobrej pracy, oni już mieli wszystko. Takiego zawodnika naprawdę trzeba dobrze prowadzić, żeby nie zwariował, a też umiał sobie poradzić w tych ciężkich chwilach, które zawsze są w czasie kariery sportowca. Jeden sobie poradzi, ale wielu na pewno nie - zakończył Cegielski.
Atmosfera podczas spotkania była przyjacielska, nie zabrakło śmiesznych żartów ze strony prowadzącego oraz Krzysztofa Cegielskiego. Kibice od samego początku czynnie brali udział w imprezie, "obsypując" gościa z Krakowa różnego rodzaju pytaniami.