Na szczęście wyjątkowo zgodnym głosem, jak na polskie standardy, zaczęli mówić prezesi klubów (z p. Komarnickim na czele), najważniejsi żużlowcy (Kołodziej, Hampel, Gollob - kolejność nieprzypadkowa), niektórzy trenerzy. Do końca niezłomni pozostali kibice, odbiorcy końcowego produktu pt. speedway. W imieniu ich wszystkich donośnym głosem przemawiał Krzysztof Cegielski. Długo nieugięty pozostawał PZM - strony nie ustępowały - trwał pat.
Kapitalną robotę wykonał portal SportoweFakty.pl z jego bezkompromisowym szefem, red. Damianem Gapińskim, w rezultacie tracącym po drodze stanowisko rzecznika GKSŻ. To było (i nadal pozostaje) jedyne medium przedstawiające problem tłumików w motocyklach żużlowych bez żadnej zwłoki, zarazem obiektywnie, wielostronnie i wielogłosowo. Praktycznie każdy ma prawo wypowiedzieć swoją kwestię. Następujący po sobie ciąg zdarzeń jest konsekwencją tej jedynej w swoim rodzaju debaty publicznej.
W atmosferze żarliwej dyskusji nastąpiło w końcu wejście smoka (a ściślej Ślaka) - doktora, który skrzyknął trójkę polskich uczestników SGP (Gollob, Hampel, Kołodziej) i… stał się cud, przełamano nieznośny pat. Ugięły się władze polskiego żużla, dopuściły w kraju stare tłumiki, wystosowały oficjalny polski wniosek do międzynarodowej federacji motocyklowej.
Tylko ktoś naprawdę bardzo naiwny mógłby sądzić, że tak oto gra skończona i czas odtrąbić triumf starego dobrego - głośnego, nad nowym - piskliwym. Nic podobnego. FIM nie popuści tak długo, jak długo się da. Będzie gra na czas, na przetrzymanie. Ale jak wszędzie, tak i tu są granice wytrzymałości. Tylko żużlowa Polska, optymalnie zjednoczona (wszystkich przekonać się nie da) i solidarna w temacie, może te zasieki naruszyć i je przekroczyć. Żaden inny kraj na świecie tego nie zdoła uczynić. Tu i moja mała satysfakcja, bo w ostatnim swoim tekście o tłumikach podkreślałem, że klucze do sukcesu w tej kwestii noszą w swoich kieszeniach wymienieni wyżej z nazwiska trzej Polacy z cyklu GP. Ale muszą stanowczo iść za ciosem. Tylko gra va banque może dać końcowy sukces, czyli pełny powrót starych tłumików, a przynajmniej wolność w temacie tłumienia wydechu, jeśli nie przekracza dotychczasowych norm głośności (98 db). Kto oglądał "wyścigi kosiarek", to wie, że oprócz dźwięku, również magiczny zapach żużla przy nowych tłumikach ginie w powietrzu, niczym pierdnięcie komara.
Nie narzekajmy. Osiągnęliśmy cel najważniejszy - w Polsce jeździmy na starych tłumikach. To jest oficjalne stanowisko i decyzja GKSŻ i PZM. Pod presją bezpośrednio zainteresowanych, prezesów klubów, zawodników i kibiców, żużlowa centrala stanęła wreszcie po stronie środowiska. FIM nie wykluczyła PZM ze swoich struktur za nieposłuszeństwo, więc liczy się z Polakami i z Polską. Resztę trzeba wywalczyć dalszym zdeterminowanym sprzeciwem.
GKSŻ zrobiła swoje, także kibice są zdecydowani bronić starych tłumików do upadłego, nie licząc tych co mają w tym jakiś bezpośredni biznes. Ich zbójeckie prawo. Relacja wśród kibiców jest mniej więcej taka: 99,7 % przeciwko 0,3 %. Ludzie gotowi są wprost nie chodzić na żużel, a część znanych mi sponsorów rozważa przeniesienie swych aktywów na inne dyscypliny sportu.
Teraz kolej na kluby i zawodników. Tu w większym stopniu interesy mogą być sprzeczne, wedle zasady "jak umiesz liczyć, to licz na siebie", poczynione są pewne zobowiązania. Klub to przedsiębiorstwo z opracowanym wcześniej projektem budżetu - przyjętym biznesplanem. W atmosferze niepewności to wszystko się, kolokwialnie mówiąc, wali. Dlatego pojawiają się rysy na monolicie, pękają spiżowe oblicza prezesów, części trenerów i… także niestety samych żużlowców. A szkoda, bo solidarność ludzka pokonywała nie takie opory materii.
Osobiście jestem za nakazem dla polskich zawodników na polskich stadionach, ale jednocześnie za pozostawieniem wolnej ręki w temacie, gdy chodzi o zawodników zagranicznych. Ci niech sobie jeżdżą na czym zechcą, jeśli tylko mieszczą się w normach pojemności silników. Gdy chodzi o GP, to piłka została odbita przez GKSŻ na stronę naszej trójki najlepszych żużlowców, od których zaczął się przełom. Te swoiste "sprawdzam" powinno być odrzucone, to znaczy jeśli nie ma zgody dla Polaków na stare tłumiki, to nie ma w cyklu ani jednego Polaka. Nie ma też żadnego finału GP w Polsce. Umowy zawarte wcześniej nie obowiązują, ponieważ nie uwzględniały, odkrytego później, ewidentnego narażania zawodników na koszty, a także realnego zagrożenia ich zdrowia, a nawet życia.
W zamian za Grand Prix proponuję w tym samym czasie zorganizować w Polsce nieoficjalne IMŚ, z eliminacjami (rezygnacja z kwietniowej rundy SGP w Lesznie, za to odbyłyby się dwa półfinały nieoficjalnych MŚ - jeden w Lesznie, a drugi w Toruniu - tego samego dnia 27 sierpnia br., czyli w terminie toruńskiej rundy GP). Końcowy jednodniowy finał miałby miejsce 8 października na zmodernizowanym stadionie im. Edwarda Jancarza w Gorzowie, czyli w terminie ostatniej polskiej rundy GP. Do owych rozgrywek proponuję zaprosić wszystkich chętnych z zagranicy (jak chcą niech sobie pykają na nowych kosiarkach), wybrać z całej stawki 32 najlepszych, w tym najlepsi Polacy, zaoferować im wysokie premie za sam udział i w ten sposób wskrzesić niezapomniane jednodniowe finały IMŚ. Frekwencja, a tym samym kasa, murowana. Byłaby to szansa dla wielu młodych zdolnych polskich żużlowców, którzy w skostniałym, kosztownym i hermetycznym cyrku SGP nigdy nie mają szans zaistnieć. Również zbojkotowany przez Polskę DPŚ można zastąpić turniejem o nieoficjalne drużynowe mistrzostwo świata, pod nazwą np. Pucharu Narodów dla wszystkich chętnych reprezentacji, a termin wyznaczyć na gorzowskie eliminacje i finał DPŚ, czyli w dniach od 14 do 16 lipca. Warto to zrobić nawet dla dwóch reprezentacji, które się zgłoszą.
Wyników kadłubowego SGP i DPŚ edycji 2011 (bez Polaków) Polska nie powinna oficjalnie uznawać. Ewentualna późniejsza kapitulacja FIM wiązać by się musiała z unieważnieniem dotychczas rozegranych rund GP. Jakiekolwiek ustępstwa w tym względzie, to porażka, nie do przyjęcia, nawet jeśli to miałoby oznaczać ostateczną secesję na długie lata. Tak narodzić się może nowa era w żużlu, z totalnym przewietrzeniem zatęchłych struktur. Polska nie jest jedynie krową dojną, lecz mekką światowego speedway’a, zatem ma prawo stać się ośrodkiem decyzyjnym, a przynajmniej traktowana być winna tak, jak na to swoim dominującym wkładem w rozwój i egzystencję światowego żużla zasługuje.
Dumni jesteśmy z postawy Krzyśka Cegielskiego, natomiast kompletnie zdumiewa wypowiedź Marka Cieślaka. Ten ongiś świetny zawodnik, a dziś bardziej menedżer i selekcjoner niż trener, wyraźnie zaczyna się gubić. Mam wiele szacunku dla dokonań p. Marka, ale krytyka Cegielskiego świadczy o wyjątkowej bucie trenera kadry. To nie tak, że Krzysztof Cegielski wymyślił problem nowych tłumików i pociągnął za sobą grupę najbardziej znanych żużlowców, przekonał ich i wywołał woltę. Było dokładnie odwrotnie, wskutek licznych skarg zawodników i zmasowanego protestu kibiców szef stowarzyszenia "Metanol", korzystając ze swych statutowych uprawnień, zaprotestował w imieniu tych, dla których cała zabawa się kręci. Cieślaka można zrozumieć tylko w jednym kontekście - wypowiada się mianowicie z pozycji pracodawcy, którego firma ma przynosić dochody, Krzysiek Cegielski występuje natomiast z pozycji związkowca mającego na względzie dobro pracowników. Do tego dochodzą klienci, czyli my kibice, a nasze interesy zdecydowanie lepiej reprezentuje Cegielski. Nie pozwala wcisnąć nam bubla. Nie chcemy bowiem sukcesów reprezentacji za wszelką cenę.
Obserwowałem popisy Cieślaka na torze w latach 70. ub. wieku i byłem pełen podziwu dla sportowej klasy częstochowianina. Jesteśmy z tego samego pokolenia młodzieży, siermiężnych, ale szalonych lat siedemdziesiątych, więc sobie pozwalam na tę osobistą wycieczkę pod jego adresem.
Proszę, nie tylko w swoim imieniu: - Więcej umiar(k)u, szanowny panie Marku!
Stefan Smołka