Oliwer Kubus: Za tobą pierwsze treningi i sparingi. W Pradze, choć rywal nie był wymagający, wygraliście minimalnie.
Marcin Jędrzejewski: Nie przywiązywałbym większej wagi do wyników. Ważniejsza była możliwość jazdy i testowania sprzętu. Trening w Pradze pokazał, że jest jeszcze sporo do poprawy. Próbowałem dwa silniki. Ten teoretycznie gorszy spisywał się lepiej. Z kolei ten niby lepszy, choć był remontowany u szwedzkiego tunera, jechał wolno. Cóż, tak bywa. Już wiem, co zawiodło i podczas kolejnych jazd postaram się wyeliminować błędy.
Pierwsze harce mogły się tragicznie zakończyć dla Nikity Parfienowa i Łukasza Bojarskiego. Widziałeś ich upadek?
- Tak, wyglądał makabrycznie. Nie pamiętam równie groźnego w ostatnich latach. Zawodnicy sczepili się motocyklami i z całym impetem uderzyli w bandę. Tylko słyszałem, jak dmuchawiec pęka. Trochę zamortyzował upadek, ale w tej sytuacji wiele nie pomógł. W parkingu zamarliśmy. Baliśmy się najgorszego, ale szczęście w nieszczęściu, że Rosjanin "tylko" złamał nogę, a Bojarski poobijał się.
Ty wcześniej od kolegów z drużyny wyjechałeś na tor. Z Krzysztofem Buczkowskim trenowałeś bowiem w Krsko.
- Jako że w Polsce pogoda nie dopisywała, to wybraliśmy się z Krzysiem na Słowenię. Nie żałuję tego wyjazdu. Dzięki operatywności Krystiana Plecha, syna Zenona, wszystko na miejscu było dopilnowane. Mieliśmy zapewniony nocleg, jedzenie, wynajęty tor. Nie musieliśmy się o nic troszczyć. Z tego miejsca chciałbym podziękować Krystianowi. Same treningi miały być próbą przed poważnym ściganiem. Docieraliśmy sprzęt i zaznajamialiśmy się z nowymi tłumikami.
Co do tłumików... Przyznałeś niedawno, że nowe urządzenie Kinga nie spisuje się najgorzej.
- Rzeczywiście testowałem tłumik tej marki i specjalnie nie mogłem narzekać. Pamiętajmy jednak, że trenowałem na twardej nawierzchni, a temperatura oscylowała w okolicach 15 stopni. W innych warunkach nowe tłumiki mogą się zachowywać gorzej.
Co sądzisz o całej aferze? Uważasz, że może ona skończyć się pozytywnie dla Polaków?
- Nie jestem zwolennikiem nowych tłumików. Ich wprowadzenie jest niepotrzebne i nie wnosi nic dobrego. Myślę, że władze powróciłyby do starych urządzeń, gdyby wśród żużlowców zapanowała solidarność. Jeśli każdy zawodnik z czołówki wypowie się przeciwko nowym tłumikom i zastrajkuje, to FIM nie będzie miała wyjścia i wycofa się ze swego pomysłu. Środowisko jest jednak podzielone, dlatego końca sprawy nie widać. Wierzę, że za rok, gdy okaże się, iż nowe tłumiki są felerne, powrócimy do stosowania starych.
Przed sezonem zmieniłeś klub i odszedłeś z Orła Łódź. Dlaczego zdecydowałeś się na starty w Opolu?
- W trakcie okienka miałem kilka propozycji. Zarówno z pierwszej, jak i drugiej ligi. Zanim podpisałem kontrakt, zasięgnąłem opinii o Kolejarzu. Każdy kogo pytałem, wypowiadał się pozytywnie. Klub ma bardzo dobrą reputację. Istotne były też cele opolan. Przeanalizowałem sytuację kadrową zespołu i wiem, że ma pierwszoligowe aspiracje.
Przed rokiem też rozmawiałeś z Kolejarzem, ale nie parafowałeś z nim umowy.
- Do tego, co było przed poprzednim sezonem nie chciałbym wracać. Zdecydowałem się po prostu na najkorzystniejszą ofertę, a ta przyszła z Łodzi. To tyle.
Wspomniałeś o ofertach z innych klubów. Ponoć najdłużej negocjowałeś z macierzystą Polonią Bydgoszcz.
- Być może, ale teraz to nieważne. Jestem w Opolu i z tego się cieszę.
Opolski tor chyba ci odpowiada. W poprzednim roku, jeszcze w barwach Orła, zanotowałeś tam świetny występ.
- Na tym torze rzeczywiście czuję się dobrze. Lubię jego geometrię i nawierzchnię. Niemal wszystkie starty na nim wspominam miło. No, poza jednym. Na początku mojej kariery, jadąc pierwszy raz w Opolu, zanotowałem takiego "dzwona", że boli do dziś (śmiech). Na szczęście kolejne występy były bardziej udane.
Kiedyś starty w drugiej lidze uznawano za sportową degradację.
- W ostatnich latach sporo się zmieniło. Druga liga to już nie miejsce dla weteranów czy amatorów. Teraz występują w niej naprawdę nieźli zawodnicy, a niektóre mecze są ciekawsze niż w wyższych klasach. Moim zdaniem druga liga powoli doszlusowuje do pierwszej. Różnice stopniowo się zacierają. Po części wpłynęło na to otwarcie rynku dla obcokrajowców, ale w głównej mierze wzrost profesjonalizmu u polskich zawodników. Nawet tych słabszych.
Jak rozwiążesz sprawy logistyczne? To że będziesz startował w Opolu, oznacza, że w tym mieście zamieszkasz?
- Nie, to na razie nie wchodzi w rachubę. Pozostanę w rodzinnej Bydgoszczy, a na mecze i treningi drużyny będę dojeżdżał. Jeśli będziemy trenować kilka dni z rzędu w Opolu, wtedy tam przenocuję. To nie powinno stanowić problemu.
Jaką rolę odegrał fakt, że szkoleniowcem Kolejarza jest twój dobry znajomy Andrzej Maroszek?
- Z trenerem znamy się od wielu lat. Podobnie jak ja pochodzi on z Bydgoszczy. Dobrze mieć w drużynie kogoś, kto pomoże ci się w niej zadomowić. To wsparcie psychiczne. Na fory ze strony szkoleniowca nie liczę, ale fajnie, że Andrzej Maroszek, a nie kto inny poprowadzi zespół.
Trener o tobie wypowiada się w superlatywach. Mówi, że nie palisz, nie pijesz, a inni sportowcy mogą brać z ciebie przykład.
- Miło to słyszeć. Święty nie jestem, ale prowadzę się zdrowo. W trakcie rozgrywek nie ma mowy ani o fajkach, ani o piciu. Piję najwyżej lampkę wina czy szampana. Symbolicznie. Natomiast po sezonie lubię się czasami zabawić, ale w granicach rozsądku. Żużlowiec jest przez kilka miesięcy obarczony takim stresem i odpowiedzialnością, że po zakończonych startach musi odreagować. Jak każdy człowiek. Jednak problemów z nałogami nigdy nie miałem.
Czego ci życzyć przed nowym sezonem?
- Przede wszystkim zdrowia. Jeśli ono dopisze, to reszta sama przyjdzie. Dotąd, odpukać, omijały mnie kontuzje i mam nadzieję, że tak pozostanie. O swoją formę nie obawiam się. Jestem dobrze przygotowany i bojowo nastawiony.
Czy Marcin Jędrzejewski będzie liderem Kolejarza?