Spotkanie z Unią Leszno było debiutem Grigorija Łaguty w najlepszej lidze świata, jaką bez wątpienia jest Speedway Ekstraliga. Rosjanin zdobył w tym meczu 10 punktów i bonus, co z pewnością jest dobrym rezultatem. Sam zawodnik był ze swojego występu zadowolony. - Mój występ był na pewno dobry. Trzeba pamiętać, że obecny sezon jest dopiero pierwszym w mojej karierze, kiedy występuję na torach ekstraligowych. Fajnie, że przyszło na mecz z Lesznem tak wielu fanów, gdy widzi się takie tłumy na trybunach to wiesz, że jest się dla kogo ścigać - stwierdził po inauguracyjnym spotkaniu starszy z braci Łagutów.
Sympatyczny zawodnik pokonał w niedzielnej potyczce m.in. aktualnego Indywidualnego Mistrza Polski, Janusza Kołodzieja. Rosjanin zachwycał kibiców Włókniarza przede wszystkim śmiałą jazdą po zewnętrznej części toru. Jak sam przyznał, żużlowiec nie może odpuszczać. - Faktycznie wygrałem z uczestnikiem cyklu Grand Prix, ale jak chcesz w żużlu coś znaczyć, to nie możesz odpuszczać. Żużlowiec musi trzymać gaz, jeśli tego nie robisz, to nie jesteś żużlowcem. "Grisza" odniósł się także do ostrej jazdy ze strony zawodników Unii Leszno. - No był jeden chłopak, który jechał trochę za ostro (śmiech). W jednym biegu starał się mojego brata wieźć do bandy, ale nie udało mu się to. Na pewno takie zagrania nie są eleganckie. Ktoś kiedyś może mu to samo zrobić - dodał Łaguta, zamykając jednocześnie kwestie ostrej jazdy Troya Batchelora.
Cień na dobry rezultat Grigorija Łaguty rzuca defekt motocykla, który trzeba odnotować w biegu jedenastym. Jak się jednak później okazało, Rosjanin przyznał otwarcie, że to nie defekt był powodem nie dokończenia przez niego tej gonitwy. - To nie był defekt. Wszystko rozegrało się już po starcie, bowiem rywal jadący z pierwszego pola wywiózł mnie pod bandę i tam się nieco zakopałem, straciłem sporo dystansu i jechałem z tyłu. Kiedy widziałem, że już nic się nie da zrobić, zwyczajnie zjechałem do parku maszyn, bowiem zawodnicy kończyli już ten bieg - zakończył nowy nabytek biało-zielonej drużyny.