Władza okazała się nieustępliwa, twarda i nad wyraz skuteczna. Z formalnego punktu widzenia wszystko jest OK. Można bić brawo, co zresztą niektórzy gorliwie czynią... "klaskaniem mając obrzękłe prawice".
Treść petycji oraz odpowiedź Miasta można przeczytać na stronie internetowej www.kibice.rybnik.pl i jest to jedyne miejsce, gdzie w ogóle można się z tym zapoznać. Ta swoista zmowa milczenia daje do myślenia. Ani słowa na oficjalnym portalu miasta, żadnej wzmianki o odrzuceniu wniosku w mediach regionu. Jest błogo i cicho. "Na ulicach cichosza na chodnikach cichosza... Tu cichosza tam cicho szaro brudno i zima", a Pamięci jak nie było, tak ni ma. Dobrze, że jeszcze mamy SportoweFakty.pl, które trafiają pod strzechy - przypominając.
Polecam uwadze oba pisma, bo lektura jest zastanawiająca. Jest to zderzenie mocnych argumentów z jednej, a pustych słów z drugiej strony. Na stwierdzenie niezaprzeczalnego faktu, że Antoni Woryna był najwybitniejszym rybnickim żużlowcem, a tym samym sportowcem, pada odpowiedź, że było wielu znanych sportsmenów związanych z miastem. Dlaczego miałoby nie być? Tylko... gdzie proporcje? Naprawdę trudno to komentować.
Albo teza o antagonizowaniu środowiska... Tu retoryczne pytanie. Jeżeli dwa i jeszcze pół tysiąca ludzi opowiada się wyjątkowo zgodnie za szczytnym wnioskiem uhonorowania, w konkretny sposób, w konkretnym miejscu, swojego wybitnego nieżyjącego obywatela, najznakomitszego sportowca, postać absolutnie nieposzlakowaną, to jest to burzenie, czy raczej budowanie na mocnym fundamencie? Inicjatywa obywatelska w postaci petycji z podpisami dużej liczby mieszkańców należy, czy też nie należy do instrumentarium demokracji? Otóż, jest dokładnie przeciwnie. Pojedyncze (ale wpływowe) głosy przeciwne próbują antagonizować zjednoczone w swej masie środowisko.
Swojego poparcia udzielają zgodnie wszyscy najwybitniejsi żużlowcy. Andrzej Wyglenda, Joachim Maj, Stanisław Tkocz, jego brat Andrzej, Jerzy Gryt, Waldemar Motyka, Antoni Fojcik, Antoni i Eugeniusz Skupieniowie, Adam Pawliczek - wszyscy oni podpisują się pod wnioskiem. Oprócz tego znani trenerzy i żużlowi działacze. Z ludzi sportu w ogóle swojego poparcia udzieliła ikona rybnickiego olimpizmu dr Adam Bezeg, sławny pięściarz, m.in. Górnika Pszów, Zbigniew Kicka - pierwszy polski medalista mistrzostw świata w boksie, Andrzej Biegalski - mistrz Europy w wadze ciężkiej, znany z ringów pobliskiego Radlina, Pszowa i Jastrzębia, wybitny tenisista stołowy, reprezentant Polski, rybniczanin, Henryk Śpiewok. Poza światem sportu swojego poparcia udzielili również ludzie wysokiej kultury, muzycy (m.in. legendarny jazzman Czesław Gawlik, Adam Drewniok z całym zespołem Carrantuohill). Nad piękną ideą wyjątkowo jasnym blaskiem świeci kaganek oświaty, jako że pod petycją podpisały się całe grupy byłych i czynnych nauczycieli, wychowawców pokoleń młodzieży, dla których również nazwisko Woryna znaczy dużo więcej, niż tylko jeden z wielu sportowców miasta Rybnika, jak chcą to widzieć urzędnicy magistratu.
Z jednym argumentem miasta można się zgodzić, że mianowicie przeważył czynnik polityczny. Ślepa moda na piłkę? To się wpisuje w coraz mocniej ugruntowane w Rybniku przeświadczenie, że grupa ludzi, tzw. lobby piłkarskiego, chce położyć żużel na ołtarzu budowania (iluzorycznej wyłącznie) potęgi piłkarskiej w Rybniku, do czego nie ma ani bazy (wyganiając żużlowców, to ma się zmienić), ani tradycji (największe piłkarskie sukcesy w Rybniku odnosił... Górnik Radlin, rozgrywający swoje mecze w Rybniku w roku 1951, kiedy to sięgnął po tytuł wicemistrza polskiej ekstraklasy), ani większych szans realizacji (Ruch Chorzów, Górnik Zabrze, Polonia Bytom czy GKS Katowice to marki na Śląsku nie do przebicia, bo za nimi stoją bogate tradycje, którymi w tych miastach nikt nie gardzi). Zbliżone kwotowo wsparcie finansowe ze strony władz miasta dla sekcji żużlowej i piłkarskiej (nawet dziecko wie, że potrzeby tych sekcji dzieli przepaść) pokazuje, że w tym na wskroś żużlowym mieście po raz pierwszy w historii od blisko wieku (pierwsze wzmianki o klubie motocyklistów w Rybniku sięgają czasów pruskich - roku 1912) narodził się pomysł unicestwienia sportu żużlowego, czyli innymi słowy, zatarcia najpiękniejszych tradycji miasta Rybnika… dla bieżących celów politycznych.
Setki, idące w tysiące, ludzi (tak to odczytywałem z licznych rozmów, czym chętnie w tym miejscu będę się dzielił) chciało przede wszystkim uszanowania dla wspaniałych rybnickich żużlowych tradycji, jako dorobku całych pokoleń rybniczan. Woryna był tylko tej woli ludzi najwyżej stojącym znakiem, swoistym sztandarem. O otwartości wzgardzonych kibiców mówi choćby prośba zawarta w petycji o wmurowanie na stadionie tablicy z nazwiskami słynnej czwórki rybnickich żużlowców (Maj, Tkocz, Woryna, Wyglenda), która wyniosła miasto Rybnik do prestiżowego miana wieloletniej stolicy polskiego czarnego sportu w drugiej połowie XX wieku. I ten punkt petycji został przez włodarzy miasta całkowicie zignorowany. Zamiast uzasadnienia - nie, bo nie. I koniec!
Wyznaję z dumą, że widząc entuzjazm rybniczan, ochoczo przyłączyłem się do obywatelskiej akcji. Również zbierałem podpisy, ale ze wstydem przyznam, że zebrałem ich mniej niż choćby Andrzej Wyglenda, który mógłby mieć najwięcej obiekcji, bo jest nawet bardziej utytułowany niż Woryna, tyle że w światowych rozdaniach indywidualnie Antoni Woryna w Rybniku nie miał sobie równych, a w Polsce jest wśród kilku najlepszych w całej historii. Podpisała się również żyjąca wciąż mamuśka Andrzeja Wyglendy, zacna Pani Stefania, kobieta dobijająca "dziewięćdziesiątki" - bodaj najstarsza podpisana sygnatariuszka petycji. O tych ludziach trzeba mówić, pisać, winniśmy im naszą pamięć. Jest to dla mnie również swego rodzaju doping do przyspieszenia prac nad biografią Woryny, aby - młodym ludziom zwłaszcza - przybliżyć jego sylwetkę.
Podtrzymuję swoje poparcie dla stłamszonej inicjatywy, choć mam w sercu również dużo ciepła dla innej opcji, wyrażanej już otwarcie tu i ówdzie, choćby piórem red. Adama Jaźwieckiego, czy najmocniej ze strony zasłużonego działacza warszawskiego, Janusza Woźniaka, organizatora niezapomnianych Memoriałów Ciszewskiego w Rybniku. Chodzi o "Stadion im. A. Woryny i A. Wyglendy". Jeśli wcześniej nie ujawniałem swojego poparcia dla tej idei, to tylko by nie rozbijać imponującej jedności wyrażonej w podpisach. Ale czy w Rybniku jest jeszcze jakakolwiek dobra wola w temacie? Mam co do tego rosnące wątpliwości.
Stadion Miejski im. Woryny i Wyglendy w Rybniku - fotomontaż
Ze wszech miar pouczający jest przykład Torunia. Stadion nazwano imieniem Mariana Rose, znakomitego żużlowca, ale w porównaniu z Woryną jednak o skali nieporównanie mniejszej. W końcu 2008 roku stadion zamknięto, przeznaczono do wyburzenia. W międzyczasie powstał w innym miejscu przepiękny obiekt z całkowicie zadaszonymi trybunami. Pojawiła się nośna nazwa, też kojarzona z żużlem, MotoArena, ale nikt nie zrezygnował z patronatu śp. Mariana Rose. Mamy więc w Toruniu MotoArenę im. Mariana Rose i toruńczycy są z tego dumni, co unaocznia potężny szyld nad głównym wejściem na stadion.
Sportowiec porywający swoją jazdą na żużlowym torze w dawnych latach nie jest w żadnym razie dla mieszkańców "obciachem", lecz przedmiotem ich dumy. I też nie jest przecież jedynym wielkim żużlowcem, czy w ogóle sportowcem, rodem z Torunia. Zgodnie z wolą ludzi władze samorządowe uznały, że najlepsza promocja miasta wiedzie przez podkreślanie tradycji, a nie ich wyciszanie, czy też pogardzanie nimi. Odwrotnie niż w Rybniku. Przenosząc sekcję żużlową na nowy obiekt, nikt nie zbierał podpisów o zachowanie nazwy (to zdarzyło się po remoncie stadionu w Gorzowie - ze skutkiem rzecz jasna pozytywnym dla patronatu Edwarda Jancarza). Sprawa oczywista - tradycja rzecz święta. Dlatego jest w Gorzowie pomnik Jancarza, jest też rozgrywany memoriał jego imienia. Mało tego. Uliczka, powstała jako dojazd na nowy kosmiczny stadion w Toruniu nie miała swojej nazwy. Mieszkańcy wystąpili o nadanie jej imienia Pera Jonssona, żużlowca szwedzkiego, który przez kilka zaledwie lat reprezentował klub toruński, ale zapamiętano go za niezwykłą waleczność i poświęcenie na torze. Wystarczyło 1,5 tysiąca podpisów pod petycją (w mieście o połowę większym niż Rybnik) i Toruń szczyci się stadionem im. Mariana Rose przy ul. Pera Jonssona. Dobrze, że w Rybniku pozostała jeszcze ul. Żużlowa. Pytanie tylko, jak długo.
Kontrując, można powiedzieć, w Gorzowie i w Toruniu jest żużel wysokiego lotu, a w Rybniku mizeria. Ale czy przypadkiem jedno z drugiego nie wynika? Odrzucając tradycje, czyli skałę, budować można tylko na piasku, przewracane pod byle podmuchem, domki z kart. Tymczasem, choćby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość, historii się nie wymaże i walka o pamięć będzie wracać, co niektórym pewnie jako czkawka. Mimo niechęci niewielu (za to głośnych) nadal jest tak, że "Rybnik żużlem stoi". Trwa, na przekór wszystkim i wszystkiemu, nabór i szkolenie - upadające z braku środków między innymi - wciąż jeszcze wyjątkowe w skali kraju. Funkcjonuje w rybnickich Chwałowicach najlepsza od lat drużyna miniżużlowa w Polsce, jedna z najlepszych w Europie. W Rybniku działa najsilniejszy zespół amatorski żużlowców, aktualnych mistrzów Polski w tej odmianie speedway’a - zapaleńców po prostu bawiących się w żużel. To jest to samo środowisko ludzi przepełnionych, niepoprawną a żarliwą, miłością do dyscypliny sportu, zaszczepionej im w genach przez pokolenia przodków. Żużlowi o takich tradycjach należy wyłącznie pomagać, przynajmniej na miarę możliwości, i to niezależnie czy się go lubi, czy też nie. Uszanowanie tradycji jest bowiem obowiązkiem moralnym jej spadkobierców. Odrzucanie tego dziedzictwa pachnie ignorancją, by nie powiedzieć skandalem. Jak wszędzie żużel, zwłaszcza ten młodzieżowy, sam się nie "wyżywi". Zrozumiano to w Lesznie, Toruniu, w Zielonej Górze. Tam są sukcesy. Przypadek?
Nowemu Zarządowi Miasta Rybnika wypada tylko życzyć dobrego samopoczucia. Aż do dnia… następnych wyborów. Potem może być różnie, zwłaszcza gdy żużel w jego polskiej kolebce będzie już tylko wspomnieniem, czy jak kto woli, obmierzłą historią, nad którą nie warto się specjalnie rozwodzić.
Nie ma obaw - postawimy wam za to pomniki, jak... - Bóg Kubie.
Stefan Smołka