Stefan Smołka: Pamięci Łukasza Romanka - lecz nie tylko

Czas mija nieubłaganie. To już bez mała pięć lat nie ma wśród nas Łukasza Romanka (1983-2006), jednego z najbardziej uzdolnionych żużlowców ostatnich lat w Rybniku. Odszedł do lepszego ze światów, o co nie przestajemy prosić Miłosiernego.

Oprócz Romanka, nie ma już z nami także Kurmanka (Rafał Kurmąński: 1982-2004) ani Dadi’ego (Robert Dados: 1977-2004), którzy uprzedzili rybniczanina w desperackim akcie samounicestwienia na początku tego wieku. Każdy z nich, będąc wcześniej nieustraszonym w walce na torze, przegrał swój bój ostateczny... z samym sobą.

Łukasz Romanek

Nie ma już pośród nas tych młodych ludzi, ale żyje nasza pamięć o nich. Najlepszym wyrazem ich obecności w nas, w naszej zbiorowej świadomości, jest Międzynarodowy Turniej Pamięci Łukasza Romanka, z pasją corocznie organizowany w Rybniku przez działaczy klubu Rybki Rybnik, z niezmordowanym Krzysztofem Mrozkiem na czele. Każdorazowo, przywołując imię Romanka, mimo woli przychodzi na myśl Kurmański i Dados. Trudno również w tym miejscu zapomnieć osobę współtwórcy całości - śp. prezesa Rybek - Andrzeja Skulskiego.

Ponieważ dzisiejszy turniej wrósł już w dobrą rybnicką tradycję i nic a nic nie traci na swoim prestiżu, więc niech trwa w tym miejscu do końca świata, jak chce jego pomysłodawca - Krzysztof Mrozek. Niczego na siłę nie narzucając, proponuję jednak dodatkowo przemyśleć poszerzenie jego formuły o oficjalne upamiętnienie, równie tragicznych a znaczących, postaci Kurmanka i Dadi’ego. Skoro taki związek tych trzech nieszczęśliwych egzystuje w zbiorowej świadomości?... Są jak trzy zapalone blisko siebie znicze, dające jeden płomień - pamięci.

Rafał Kurmański

Co prawda z organizacyjną machiną turnieju pan Krzysztof Mrozek ze sprawdzoną ekipą radzi sobie wręcz znakomicie, ale pomocy - także tej finansowej - nigdy za wiele, a "Memoriał im. Romanka, Kurmańskiego i Dadosa" zobowiązywałby dodatkowo kluby z Zielonej Góry, Lublina, Grudziądza i Wrocławia do wsparcia pięknej idei tak, jak tylko zechcą i jak potrafią. Atutem szkoleniowym, ale i swego rodzaju magnesem dla widzów, powinien być udział chociaż jednego wychowanka z klubów, których barw bronili trzej tragicznie zmarli żużlowcy. Kilka autokarów podstawionych dla chętnych kibiców z wymienionych miast mogłoby być stałym punktem organizacyjnej rozpiski. Zwiększyłaby się ilość widzów, wymieszanych w sektorach - również w celach integracyjnych. W ten sposób śmierć tej trójki - tak w swoim finale makabrycznie podobna - odbierana jako całkowicie bezsensowna, choć w ten symboliczny sposób przynosiłaby jakiś pożytek ogólny, nieco tym samym kojąc ból ciężko dotkniętych rodzin zmarłych i licznych kibiców.

Skoro przywołujemy dziś pamięć, to warto również wspomnieć przy tej okazji innych młodych, tragicznie zmarłych w ostatnim czasie żużlowców, może powszechnie mniej znanych, ale przecież wcale nie mniej ważnych, szczególnie dla znajomych i bliskich. Na przedwiośniu zeszłego roku w wypadku samochodowym zginął Grzegorz Blaut, były zawodnik Kolejarza Opole, a tak mało się o tym mówiło. W roku bieżącym, ledwo co rozpoczętym, w Afganistanie zginął były lubelski żużlowiec, Marcin Knap. Wyjechał tam na ten zakazany koniec świata, żeby innym nieść pomoc jako ratownik medyczny - jego nikt uratować nie zdołał. Trzy tygodnie temu odszedł od nas na zawsze Krzysztof Mrowiec, były zawodnik RKM Rybnik. W połowie lat dziewięćdziesiątych tworzył niezwykle obiecującą parę z nieco młodszym od siebie, utalentowanym Mariuszem Węgrzykiem. Obaj byli jednymi z ostatnich wychowanków trenera Jerzego Gryta. Mario poszedł potem do Wrocławia, a Krzysiek Mrowiec na dwa sezony do Opola, by tym zakończyć dużo mniej udany sportowy byt. Zajął się czymś innym, trochę był zagubiony - jak wspominają znajomi. Tydzień przed świętami wielkanocnymi zmarł w szpitalu, a był to skutek powikłań po brutalnym pobiciu. Obaj wymienieni, Knap i Mrowiec, byli równolatkami Roberta Dadosa, tego pierwszego niedoszłego herosa, który raz po raz porywał się na swoje młode życie, aż w końcu zrobił to raz na zawsze skutecznie.

Robert Dados

Nie jest ostatecznie dowiedziony bezpośredni związek pomiędzy tragicznymi zdarzeniami kończącymi życie młodych ludzi uprawiających speedway, a chorymi regulaminami, stawiającymi ten kwiat młodzieży w obliczu wyzwań, do których w większości nie dojrzeli. Nikt rozsądny jednak takiego związku przyczynowo-skutkowego wykluczyć nie może. Dlatego idea "Memoriału im. Romanka, Kurmańskiego i Dadosa" każdorazowo mogłaby być pretekstem do szerokiej dyskusji nad miejscem młodych w speedway’u. Zastanawiać musi rozrzut wiekowy zawodników uprawiających ten sport. Z jednej strony nieopierzona niepełnoletnia młodzież, której brakuje jeszcze lat do choćby czynnego prawa wyborczego, a z drugiej dojrzali mężczyźni w piątej dekadzie życia, dużo starsi od rodziców tych pierwszych. Czy nie jest tak, że w tej dziedzinie dojrzewa się później, a zatem wiek juniora powinien być przesunięty do granicy 23, a nawet 25 lat? Nie wiem. Materia na pewno wymaga dogłębnej dyskusji... może analiz ekspertów z zakresu psychologii? Nie zapomnę emocjonalnej wypowiedzi Janusza Kołodzieja po pogrzebie śp. Romanka. Popularny Koldi, prawie rówieśnik Łukasza - kolega z młodzieżowej reprezentacji Polski, powiedział wprost, że całkowicie rozumie motywy, którymi kierował się Łukasz w chwili dla niego ostatniej. Presja, presja, presja...

Czas chyba pomyśleć o innej promocji młodzieży w sporcie żużlowym, niż forsowanie mniej lub bardziej pokręconych limitów dla juniorów w lidze. To jest chore. Tylko miejsce w drużynie dla najlepszych, niezależnie od metryki, jak chce trener-wychowawca, a nie regulamin. To przecież młodych zdolnych wcale nie wyklucza, ale czyni ich rozwój bardziej zrównoważonym, racjonalnym.

Tak dalece odbiegliśmy od normy, że powrót do istoty sportu niektórym nie mieści się już w głowie. Na ten aspekt całkiem niedawno zwracał swą czujną uwagę red. Bartłomiej Czekański, szczególnie w odniesieniu do rozgrywek ekstraligi. Popieram ten głos!

Stefan Smołka

Komentarze (0)