Adrian Miedziński dla SportoweFakty.pl: Wyjeżdżałem do biegu i tak naprawdę nie widziałem co zrobić

Po trzech wyścigach meczu w Tarnowie Adrian Miedziński miał na swoim koncie tylko jeden punkt. Dopiero przesiadka na trzeci motocykl dała Miedziakowi dwie wygrane biegowe, a torunianie dzięki temu przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

Sam zawodnik Unibaksu nie wie z czego wynikała taka niemoc na początku meczu, ale tor jaki zastał w niedzielę znacząco różnił się od tych na jakich przyszło mu startować w Tarnowie w poprzednich sezonach. - Wyjeżdżałem do biegu i tak naprawdę nie wiedziałem co zrobić. Niech o mojej niepewności świadczy fakt, że niemal w każdym wyścigu używałem innego motocykla. Po trzecim swoim starcie, do którego wziąłem trzeci motocykl skorygowaliśmy ustawienia i było dobrze. Najzwyczajniej w świecie nie trafiłem z przełożeniami w początkowych gonitwach. Ten tor nie wyglądał tak jak przeważnie ma to miejsce w Tarnowie i stąd mylnie podjęte decyzje - tłumaczy.

W sobotę, czyli dzień przed spotkaniem w Tarnowie, 25 - letni jeździec uczestniczył w pierwszej eliminacji do przyszłorocznego cyklu Grand Prix, która odbyła się w słoweńskim Krsko. Jak wiadomo wszyscy zawodnicy w nich startujący są zobligowani do stosowania nowych tłumików. Liga polska jest jedyną gdzie używa się starych tego typu konstrukcji. Czy takie skakanie dzień po dniu z nowych na stare i ze starych na nowe wydechy mogło mieć jakiś wpływ na początkowe pogubienie się podopiecznego Jana Ząbika? - Szczerze mówiąc ciężko mi jest teraz powiedzieć, ale pierwsze dwa silniki, które wykorzystywałem w Tarnowie na początku, używałem także w Krsko do nowych tłumików. I na nich tam wygrałem, a tutaj pierwszy raz w tym sezonie miałem taką sytuację, że wyjeżdżając do biegu nie widziałem po prostu co zrobić z motocyklem. Ale faktycznie na tym trzecim motorze, który się tutaj sprawdził, nie miałem nigdy założonego nowego tłumika. Być może sobotnie eliminacje do Grand Prix miały jakiś wpływ na kondycję sprzętu, ale mógł to być równie dobrze zbieg okoliczności - wyjaśnia.

W piątej odsłonie dnia Miedziński przespał moment startowy. Na pierwszym łuku próbował się jeszcze ratować zejściem do krawężnika, ale tam nadział się na tylne koło Martina Vaculika. Wychowanek Apatora wylądował na dmuchanej bandzie, a skromna grupka kibiców przyjezdnych zamarła. Ich pupil jeszcze kilka dni temu zmagał się bowiem z kontuzją. - Nie jestem jeszcze do końca wyleczony, oczywiście, że odczuwam skutki upadku w Rzeszowie. Szczególnie chodzi tu o żebra i nadgarstek. Na szczęście w Tarnowie upadłem tak, że nic mnie nie zabolało - uspokaja.

Niedawny zdobywca Złotego Kasku nie podważa decyzji sędziego. Sam wie, że zawinił i pretensje o spowodowanie niebezpiecznej sytuacji może mieć jedynie do siebie. - Tak, to była tylko i wyłącznie moja wina. W pierwszym łuku się zacieśniło, a tor był po polaniu wodą. Byłem trochę sfrustrowany, że mi nie szło i chciałem jak najlepiej, a popełniłem błąd w ferworze walki. To jest właśnie tak jak człowiekowi nie idzie i chce na siłę postarać się pojechać jak najlepiej tylko potrafi. Jak wiadomo pośpiech jest złym doradcą i to się potwierdziło - kończy samokrytycznie.

Źródło artykułu: