Mateusz Jach: Lukas "Bubi" Dryml

Gdyby urodził się w oddalonej o półtora godziny Pradze, nad którą góruje strzelista katedra św. Wita na Hradczanach i dostojne wzgórze Wyszehrad pewnie zamiast żużla wybrałby zdecydowanie spokojniejszy sport. Przyszedł jednak na świat w głośnym pardubickim domu, który żelazną ręką trzymany był przez idola wielu - ojca Alesa. Dlatego nie było mowy o wioślarskich zawodach na Wełtawie czy karierze hokeisty - od najmłodszych dni Lukas skazany był na dzieciństwo z motocyklami. Nigdy nie ciągnęło go do słynnych hippicznych zawodów - Wielkiej Pardubickiej, ani pracy w miejscowych zakładach chemicznych Synthesia, którego flagowym produktem jest wybuchowy semtex. Zawsze liczył się tylko speedway. Może dlatego, szczególnie na początku swojej żużlowej przygody jeździł na granicy ryzyka.

W tym artykule dowiesz się o:

Tak jak 26 sierpnia 2001 roku w angielskim Peterborough podczas finału IMŚJ, które zaczął fatalnie od ostatniego miejsca dlatego, że do ostatnich metrów atakował swoich rywali w zupełnie nieprzemyślany sposób jadąc to wzdłuż, to wszerz toru. Gorącą głowę swojego syna ostro musiał schłodzić reprymendą senior Ales, bo Lukas w kolejnych wyścigach wywalczył jedenaście punktów i został wicemistrzem świata juniorów. Daleko za jego plecami uplasowali się wtedy między innymi: Jarosław Hampel, Krzysztof Kasprzak czy Matej Zagar. Gdy okazało się, że niespodziewany zwycięzca zawodów Dawid Kujawa zrezygnował z przysługującego mu prawa startu w Grand Prix Challenge, przed Czechem uchyliły się drzwi do wielkiej żużlowej przygody. Perfekcyjnie przygotowany przez ojca i brata oraz wsparty tunerami z czeskiego Divisova Lukas stawił się na tym barażu do cyklu spod znaku BSI i wyrwał awans do mistrzowskiej batalii, w której chciał pójść w ślady swojego ojca.

Bacznie obserwowany przez gorzowskich działaczy obecnych na finale IMŚJ'2001 i trzymających wtedy kciuki za Rafała Okoniewskiego dostał szansę na regularne straty w polskiej lidze. Mając w pamięci dość nieudane wcześniejsze starty w Świętochłowicach i Rybniku Lukas Dryml bardzo twardo negocjował kontrakt na starty w targanym wtedy problemami finansowymi gorzowskim klubie. Nad Wartą miał zostać objawieniem i gwiazdą drużyny. Jeździł bardzo ofensywnie, choć nie tak skutecznie jak od niego oczekiwano. W sobotę potrafił bić się o zwycięstwo w finałach Grand Prix i stawać na podium tych prestiżowych rozgrywek ("pudła" w Sztokholmie i Goteborgu) by już kilkanaście godzin później w Polsce być cieniem siebie. Zarzucano mu, że jest szybszy przy kasie niż na torze, oraz że oszczędza swoje najlepsze silniki na zawody GP kosztem występów w Polsce. Przełamał się dopiero w końcówce ligi, dobrze pojechał decydujące mecze o pozostaniu w lidze zespołu Stali Pergo, ale mimo wszystko ekipa z Gorzowa po raz pierwszy spadła wtedy z ekstraligi.

Nigdy nie rozkręcił się na dobre w polskich rozgrywkach, choć jeździł aż w dziewięciu klubach (Świętochłowice, Rybnik, Gorzów, Leszno, Tarnów, Częstochowa, Ostrów, Rzeszów, Lublin), to tylko dwukrotnie nieznacznie przekroczył magiczną barierę dwóch punktów na wyścig w sezonie. Choć ogromny wpływ na jego karierę miały liczne wypadki, w tym niemal tragiczny wypadek podczas Grand Prix Słowenii w 2003 roku, gdzie w ferworze walki z Jasonem Crumpem zahaczył na prostej o dmuchaną bandę i runął wprost pod koła jadącego na czwartej pozycji Marka Lorama. Wtedy refleksem błysnął ostatni angielski mistrz świata, który natychmiast położył maszynę i tym samym chyba uratował mu życie. Do leżącego Czecha na torze pierwszy z pomocą przybiegł nie lekarz, a ojciec, który wyciągnął nieprzytomnemu Lukasowi język, który wpadł mu do gardła i groził śmiercią przez uduszenie. Stadion Matije Gubca ogarnęła grobowa cisza, bo nieprzytomny Dryml nie dawał znaków życia. Zawody na chwilę przerwano, a nieprzytomnego i bezwładnego zawodnika w drgawkach natychmiast przetransportowano do szpitala. Pierwsze informacje, które docierały z ośrodka medycznego były bardzo niepokojące. "Bubi" (jak pieszczotliwie nazywany jest przez mamę i dziewczynę) był w bardzo ciężkim stanie i podejrzewano poważny uraz kręgosłupa. Oprócz uszkodzeń rdzenia kręgosłupa najbardziej obawiano się urazów wewnętrznych.

Tylko dzięki udanym operacjom, samozaparciu i swojej ogromnej sile Lukas Dryml zdołał wrócił na tor po wielomiesięcznej kuracji. Niestety sportowe życie nigdy go nie rozpieszczało, mocno przeżył wypadek swojego brata Alesa, który w 2006 roku w wyniku karambolu w lidze brytyjskiej kilka dni pozostawał w śpiączce. Wtedy przedwcześnie zakończył sezon i bardzo poważnie rozmyślał nad zawieszeniem żużlowego kewlaru na kołku. Myślał nad przejęciem rodzinnego biznesu i zajęciem się dealerką samochodową. Podczas długich zimowych wieczorów oglądał w TV występy swojego idola narciarza Alesa Valenty i postanowił, że nie zerwie z wyczynowym sportem. Choć cierpiał na torze jeszcze wielokrotnie (choćby podczas wypadku z Fredrikiem Lindgrenem w Kopenhadze w 2008 roku, czy kolizji z Magnusem Zetterstroemem we wrześniu 2009 w Coventry), to nigdy nie porzucił żużla na dobre. Nadal jest podporą czeskiej reprezentacji i angielskiej drużyny Eastbourne. Ceniony przez brytyjskich menagerów nie ma problemów z podpisaniem kontraktu na kolejne sezony w Elite League.

Jak nikt poznał trudy życia na żużlowym torze. Pewnie dlatego nie robi rzeczy, na które po prostu nie ma ochoty lub mu się nie opłacają. Może dlatego ciężko namówić go do jazdy w polskiej lidze, w której nigdy nie miał szczęścia. Lukas jest charakterny, walczy o swoje. Bywa trudny, ale jest jak wahadło - nigdy nie wiadomo kiedy się wkurzy albo wybuchnie śmiechem. Żyje na walizkach, w wiecznych rozjazdach. Jest niespokojnym duchem, ciężko zagrzać mu się w jednym miejscu. Kluby zmienia jak rękawiczki, choć jakby pragnąc trochę więcej spokoju najczęściej cumuje w swoich dwóch przystaniach życiowych - angielskim Brackley w hrabstwie Northamptonshire i rodzinnych Pardubicach…

Źródło artykułu: