Pierwotnie Sławomira Drabika miało w Gnieźnie nie być, bowiem duet Adam Pawliczek - Dariusz Momot zdecydował się postawić na innych zawodników. Kiedy jednak okazało się, że w sobotnim turnieju Grand Prix w Pradze kontuzji doznał Antonio Lindbaeck sztab szkoleniowy Rekinów nie miał innego wyjścia, jak tylko w ekspresowym tempie powołać doświadczonego seniora, który miał mieć "wolne". - Nocny telefon oderwał mnie od barku - mówił w swoim stylu. - Jakichś większych przygotowań nie było, bo nie było na to czasu. Druga impreza na nowych tłumikach, z którymi na razie sobie nie radzę. Muszę dalej szukać optymalnych rozwiązań.
- Na tym nowym tłumiku jeśli ktoś dociska do płotu, to przy zamknięciu gazu jest taki hamulec, że ciężko motocyklowi znowu wejść na wysokie obroty. Nie zrozumieliśmy się z kolegą z pary. Szkoda, bo mogliśmy wygrać - wspominał trzynasty wyścig, w którym początkowo jechał za Aleksandrem Loktajewem, ale ostatecznie sposób na ich obu znalazł Krzysztof Jabłoński. - Szkoda straty punktów - żałował.
Po zawodach Drabik długo siedział w parku maszyn zmartwiony. - Szału nie było. Mecz w du.. i to najbardziej boli. Gospodarze byli lepsi - mówił. Jednocześnie chwalił przygotowanie gnieźnieńskiego toru, na którym w ostatnich latach rzadko miał okazję startować. Ostatni raz podczas pierwszej edycji turnieju "O Koronę Bolesława Chrobrego - Pierwszego Króla Polski" (2008). - Ale kiedy to było... w 1700... - żartował. - Naprawdę zajebi... tor do ścigania. Chodziła duża, mała. Jeśli ktoś jest dobrze spasowany, to może się bawić.
Sławomir Drabik w Gnieźnie