Gdy "złota" Stal, czyli drużyna Jancarza, Plecha, Nowaka czy Rembasa święciła swoje największe triumfy Marek Hućko był jeszcze zbyt mały by wsiąść na motor. Swe marzenie zrealizował dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, kiedy zapisał się do gorzowskiej szkółki żużlowej. Wspólnie z Piotrem Świstem, Mirosławem Daniszewskim, Cezarym Owiżycem, Ryszardem Franczyszynem, Piotrem Paluchem, Jarosławem Łukaszewskim i Robertem Flisem miał stworzyć drużynę, która byłaby w stanie nawiązać do wyników swoich utytułowanych poprzedników z lat siedemdziesiątych. W rozgrywkach młodzieżowych, wspólnie z Piotrem Świstem dwukrotnie zdobył srebrny medal Młodzieżowych Mistrzostw Par Klubowych (Rzeszów ’88 i Gdańsk’89). Mimo wszystko największym jego sukcesem w rywalizacji młodzieżowej był awans do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w 1991 roku. Na krótkim, angielskim torze w Coventry był niestety tylko tłem dla rywali i z dorobkiem zaledwie trzech punktów zajął w tych zawodach odległe - czternaste miejsce. Niewiele lepsi byli wtedy jego koledzy z reprezentacji - Piotr Paluch i Robert Kużdżał, którzy zakończyli zawody bardzo daleko za Brianem i Mortenem Andersenami, którzy rozegrali między sobą wyścig barażowy o tytuł młodzieżowego championa globu.
Marek Hućko był przez osiemnaście lat swojej kariery solidnym punktem drużyn, w których startował. Choć najlepiej kojarzony jest ze Stalą Gorzów, której jest wychowankiem, ma swoich fanów także w Gnieźnie i Łodzi, gdzie jeździł łącznie przez osiem sezonów. Nie zrobił międzynarodowej kariery, omijały go atrakcyjne angaże w ligach zagranicznych, niemniej był ceniony na rynku polskim. W ligowych rozgrywkach zaprezentował się prawie w trzystu pięćdziesięciu meczach. Słynął z szybkich wyjść spod taśmy. Na równych, twardych torach jeździł naprawdę skutecznie, a bać się go musieli nawet najlepsi. Nie lubił natomiast torów przyczepnych, sprzyjających walce. Do dziś wypomina mu się upadki i bojaźliwą jazdę na żużlowej "kopie". Nie mniej to on, zdobywając jedenaście punktów, był głównym autorem pamiętnego zwycięstwa Stali Gorzów z Unią Tarnów w 1995 roku. Wtedy wraz z Świstem i Franczyszynem, widząc, że Billy Hamill zamiast wygrywać biegi, testuje motocykl z poziomo zamontowanym silnikiem i nie dojeżdża nawet do mety, wziął ciężar walki na swoje barki i zdobył jedenaście, bezcennych punktów.
W 1996 roku otoczył go opieką przyszły prezes gorzowskiego klubu Les Gondor. Dzięki niemu, Hućko zainwestował w sprzęt i żużlowe akcesoria z najwyższej półki. Krótko później, 12 maja w słoneczne popołudnie sprawił swoim kibicom ogromną niespodziankę. W bardzo mocno obsadzonym Memoriale im. Edwarda Jancarza zajął trzecie miejsce. Uległ jedynie największym - Adamsowi oraz Rickardssonowi, a w pokonanym polu zostawił między innymi Golloba, Kaspera czy Saitgariejewa. Duży wkład w wyniki Marka miał ojciec Stanisław, który jako mechanik zawsze towarzyszył mu w parkingu. Hućko był koleżeński - jego pomocną dłoń na pewno pamięta wieloletni kapitan Stali Piotr Świst, który na pożyczonym motocyklu od Hućki zdołał awansować do warszawskiego finału Indywidualnych Mistrzostw Polski'96.
Na torze był żużlowym elegantem, często rozpoznawanym po wystających długich włosach spod kasku. Był też bohaterem słynnego napisu ("Hućko zdaj sprzęt"), który sprayem został niegdyś wymalowany w Gorzowie i przez długie miesiące szpecił Gorzów. Sportową karierę zakończył w 2005 roku, kiedy jeździł w drugoligowej drużynie z Łodzi. Nie osiągnął wielkich sukcesów, lecz trudno wyobrazić sobie lata dziewięćdziesiąte bez niego. Po zawieszeniu żużlowego kombinezonu na kołku znalazł zatrudnienie w zaprzyjaźnionym zakładzie poligraficznym. Obecnie można go spotkać podczas ekstraligowych meczów w roli mechanika krzątającego się w sąsiadujących ze sobą boksach braci Zmarzlików i Tomasza Golloba.