Raz jeszcze o meczu w Gdańsku

W minioną niedzielę, po bardzo emocjonującym pojedynku, żużlowcy Lotosu Gdańsk pokonali na własnym torze Intar Lazur Ostrów 48:42. Pierwsza połowa zawodów należała jednak do gości z Ostrowa, którzy znacznie lepiej czuli się na gdańskim owalu. W kolejnych biegach do głosu zaczęli dochodzić gospodarze. Żużlowcy Lotosu bardzo szybko odrobili straty i wyszli na prowadzenie, którego nie oddali już do końca spotkania. Dla naszego portalu ten pojedynek bardzo obszernie komentuje p.o. prezesa Klubu Motorowego Ostrów, Janusz Stefański.

- Przynajmniej z dwóch powodów osiągnęliśmy dobry rezultat. Po pierwsze, zdobyliśmy punkt bonusowy. Pochwalić należy także sposób, w jaki walczyła nasza drużyna. To była walka z pełną determinacją. Przed początkiem meczu chyba niewiele osób dawało nam duże szanse na sukces. Niedzielny mecz oceniam bardzo pozytywnie zarówno ze względu na postawę, ambicję i waleczność zawodników, ale także z powodu wywalczonego punktu bonusowego. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że była realna szansa na zwycięstwo. Na pewno taka okazja pojawiła się w trakcie spotkania. Szkoda, że nie została wykorzystana - powiedział Janusz Stefański.

Ostrowianie mogli mieć zdecydowanie większe szanse na zwycięstwo, gdyby w Gdańsku zechciał pojawić się Chris Harris. Anglik tłumaczył się tym, że od strony formalnej z jego strony wszystko było w najlepszym porządku. Harris posiadał bowiem zwolnienie lekarskie do niedzieli. Nie sposób jednak nie zgodzić się z twierdzeniem, że Bomber podszedł do swoich obowiązków mało profesjonalnie, tym bardziej, że dzień później ścigał się w rozgrywkach Elite League. W efekcie Jan Grabowski nie mógł skorzystać ze swojego lidera a także zastosować za niego zastępstwa zawodnika. - Nie wiem, co dolegało Harrisowi akurat w niedzielę, ale wiem, dlaczego miał zwolnienie lekarskie. Anglik zanotował upadek podczas Grand Prix w Cardiff i dlatego musiał odpoczywać. Harris doznał złamania nosa, a także skarżył się na ból barku i nogi. Takie były przynajmniej oficjalne informacje, które od niego otrzymaliśmy. Na tej podstawie nasz obcokrajowiec miał wystawione zwolnienie lekarskie, które kończyło się w niedzielę, czyli w momencie, kiedy nasz mecz się rozgrywał. Powstaje pytanie, czy zawodnik mógł przyśpieszyć wyjazd na tor. Jeżeli chodzi o stronę formalną, to wszystko się zgadza. Poniedziałek był pierwszym dniem, kiedy Harris był po zwolnieniu lekarskim i właśnie tego dnia wystartował w lidze angielskiej. Jak już powiedziałem, jest to strona formalna. Druga strona całej sprawy dotyczy zaangażowania i identyfikacji z klubem. Jeśli spojrzymy na sprawę właśnie w ten sposób, to Anglik mógł chociaż rozważyć start w Gdańsku albo przynajmniej poczekać jeden dzień dłużej z powrotem na tor i wtedy moglibyśmy zastosować zastępstwo zawodnika. Tak się jednak nie stało. Powiem szczerze, że mam na ten temat swoje zdanie - tłumaczy Stefański.

Wielu kibiców w Ostrowie ma pretensje do Chrisa Harrisa i na pewno nie można się temu dziwić. Ciężko bowiem uwierzyć, że w minioną niedzielę Harris czuł się gorzej niż po upadku w Cardiff, po którym kontynuował przecież jazdę. - To, co miałem do powiedzenia Harrisowi, już mu przekazałem. Kiedy Anglik przyjedzie na zawody do Polski także nie zawaham się powiedzieć tego, co uważam za stosowne. Dla mnie ten temat się jednak wyczerpuje, ponieważ od strony formalnej wszystko się zgadza. Nie zmienia to jednak faktu, że mam swoje zdanie w tej kwestii - kontynuuje p.o. prezesa ostrowskiego klubu.

Czy w stosunku do Chrisa Harrisa zostaną wyciągnięte konsekwencje? Wydaje się, że idealną karą dla Anglika byłoby odsunięcie go od składu na najbliższy mecz ligowy z Lokomotivem Daugavpils, a tym samym pozbawienie go okazji do zarobku. - Skład na ten mecz ustali trener i powiem szczerze, że nie wiem, czy znajdzie się w nim Chris Harris. Nie chodzi nawet o kwestię ostatnich wydarzeń. Pomijając te fakty, należy spojrzeć na inne, czyli te sportowe. Realna strona sportowa jest taka, że Harris niczym specjalnym na tle Nermarka, Ruuda, Kylmaekorpiego i kilku innych zawodników się nie wyróżnia. Można powiedzieć, że żaden z tych żużlowców od niego nie odstaje i dlatego każdy ma szansę na start w pojedynku z Daugavpils - wyjaśnia Stefański.

Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa Lukasa Drymla, który także nie dotarł na niedzielne zawody do Gdańska. Niestety, wieści na temat stanu zdrowia Czecha nie są najlepsze. - Dryml startował w Terenzano, które jest oddalone od Gdańska dokładnie o 1677 kilometrów. Z tego, co wiem zawody w Terenzano skończyły się tuż przed północą. Łatwo policzyć, że pokonanie takiego dystansu busem, kiedy nie jedzie się cały czas autostradami, może zająć około 17 godzin. Szanse na to, żeby Lukas Dryml zdążył do Gdańska były bardzo niewielkie. Poza tym, trzeba brać także pod uwagę fakt, że Czech jest obecnie kontuzjowany. Nasz obcokrajowiec wystartował w Terenzano, ponieważ zależało mu, żeby nie wypaść z rywalizacji o Grand Prix. Pragnę jednak zauważyć, że Czech ma obecnie bardzo duże problemy z kolanem, do którego napływa zarówno krew i woda. Dryml ma ciągle to wszystko ściągane. Nie wygląda to najlepiej. Z tego, co przekazał mi sam zawodnik, czeka go teraz dłuższa przerwa. Być może Dryml nie wystartuje nawet w DPŚ - tłumaczy Stefański.

W Gdańsku zawiódł Robert Miśkowiak. Dla tego zawodnika był to kolejny słaby występ na wyjeździe. - Na pewno trzeba wyciągać jakieś wnioski. Dorobek punktowy Roberta Miśkowiaka w meczu z Daugavpils, Rybnikiem czy Gdańskiem nie jest satysfakcjonujący. Trener na pewno zwróci na to szczególną uwagę przy ustalaniu składu na kolejne pojedynki wyjazdowe - zakończył Stefański.

Już wkrótce na naszych łamach pojawi się rozmowa z prezesem Lotosu Gdańsk, Maciejem Polnym.

Komentarze (0)