Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Żużel po walijsku

Nasi (i nie tylko nasi) komentatorzy telewizyjni i radiowi mają szczęście, że żużlowa brytyjska GP odbyła się w Cardiff, a nie np. w innej autentycznej walijskiej miejscowości o nazwie składającej się z 58 liter (pisanej w całości).

Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch oznacza: "Kościół Świętej Marii w dziupli białej leszczyny przy wartkim wirze wodnym oraz Kościół Świętego Tysilio przy czerwonej jaskini". Prawidłowa wymowa (transkrypcja na polski) jest mniej więcej następująca: Chlanwair puchlgłyn gochl gogerych łyrn drobuchl chlanty siljo go go goch.

Fajne nie! Czytałem to w "Wokół Toru" i - uff - było ciężko. A jeśli w trakcie transmisji telewizyjnej i radiowej w pośpiechu i na gorąco taki komentator musiałby wymówić ową nazwę, to chyba by się rozpłakał lub przynajmniej połamał język. Inna sprawa, że angielscy szefowie biur prasowych też nie mają łatwo np. z nazwiskiem znakomitego redaktora Darżynkiewicza z TVP Sport. A przypominam, że kiedyś w szwedzkiej i w brytyjskiej lidze jeździł bardzo szybki wychowanek Sparty Wrocław… Jerzy Trzeszkowski. Na Wyspach spikerzy na ogół tak wyczytywali go przy prezentacji przed meczem: "Dżezi Dżekauski". No i nasza nazwa żużel też nie jest kochana przez Angoli. Pamiętam, jak na konferencji prasowej jeden z szefów BSI chciał się popisać znajomością "polskiego" i mówił: "konkretny żużu", czy może "zuzu". A jeszcze, gdybyśmy swoją GP przeprowadzili w takim Szczebrzeszczynie...

W Anglii kiedyś żartowano, że Jerzy Szczakiel zostanie komisyjnie pozbawiony tytułu IMŚ z 1973 roku, bo nikt w zachodnim świecie nie jest wstanie wymówić jego nazwiska (i imienia).

Podróba Wembley

Zawodnicy twierdzą (od swojego niedawnego zwycięstwa głównie Hancock), że imprezy na walijskim Millenium Stadium mają jedyną, gorącą i niepowtarzalną atmosferę. Organizatorzy z BSI porównują ją nawet do tego, co się działo kiedyś w słynnym "kotle starego Wembley". Niedoczekanie. W Cardiff, mimo wielkiej reklamy, nie można się dobić 50 tysięcy widzów (choć tym razem było blisko), a na dawnym Wembley zasiadało ich 80 lub nawet i więcej tysięcy. "Ryk Cardiff" to na pewno nie "Ryk Wembley". Zwłaszcza podczas ostatniej GP Wielkiej Brytanii bywało tam cichawo na trybunach. Mam porównanie, gdyż byłem na londyńskim stadionie na ostatnim rozegranym tam, fantastycznym finale IMŚ w 1981 roku, wygranym przez holyłódzkiego Bruce’a Penhalla. W szatniach zawodnicy kąpali się tam w okrągłych marmurowych basenach, niczym za cesarstwa rzymskiego! A ja paradowałem dumny z pewną śliczną Polką, która w Londynie pracowała jako króliczek w klubie Playboya. Zenek Plech, siedząc w busie, zamartwiał się po swej porażce na Wembley, za to my z Edziem Jancarzem wypuściliśmy się na trzydniową imprezę. Działo się!

Na niedawnej GP w Cardiff polscy żużlowcy dostali przesławne lanie, właśnie takie, jakie niegdyś niemal notorycznie zbierali ich poprzednicy na mistrzowskich zawodach na starym Wembley. Tylko Dżezi Rembas otarł się tam o podium IMŚ w 1978 roku, ale zawalił baraż.

Tomek Gollob - jak podały media - ponoć wydał aż 70 tysięcy złociszy na sprzęt specjalnie na minioną GP Wielkiej Brytanii. A zdobył w niej tylko 7 punktów, czyli do każdego dopłacił 10 tysięcy! Niestety, tym razem motocykle Tomka przypominały niemrawe osiołki, jechały do tyłu, a i "Gallopik" skakał po nich (z jednego na drugi) niczym jakowyś konik polny. Miejsce w półfinale przegrał w XVIII biegu dwukrotnie wyjeżdżając za szeroko z wirażu. Raz zdołał potem odbić pierwszą pozycję, lecz za drugim razem "Adrenalina" Jonsson przemknął już naszemu mistrzowi na prostej pod lewą ręką i było po ptokach. Niedawno Tomek Gollob w telefonicznej rozmowie powiedział mi:

- Po swoim pierwszym udanym biegu w Cardiff postanowiłem pogrzebać w swoich motorach, żeby były jeszcze szybsze. I coś… zepsułem. Do dziś nie wiem co! Trudno, jedzie się dalej. Teraz musi być tylko lepiej.

Jarek Hampel w ostatnim swoim wyścigu wręcz znokautował rywali na starcie i na trasie, ale to był jego łabędzi śpiew, bo do tego momentu miał na koncie tylko dwa punkciki. "Mały", czemu obudziłeś się tak późno? Mariusz Cieśliński przygotował Ci za słabą kawę, czy jego tajskie maści i mikstury tym razem były zwietrzałe?

Hampelek napisał mi potem w esemesie: "Miałem trochę słaby dzień, ale będzie lepiej".

Oby, "Mały", oby!

No cóż, sami optymiści z tych naszych żużlowców.

A propos : "Pewna mama miała dwóch synów: optymistę i pesymistę. Chciała im wyrównać trochę szans w życiu i postanowiła, że na Gwiazdkę da im nieco odmienne prezenty - optymiście coś dołującego, a pesymiście coś wystrzałowego. Jak pomyślała, tak zrobiła. Pesymiście kupiła kolejkę elektryczną z rozjazdami, tunelami, semaforami... słowem, odlot. Dla optymisty miała coś gorszego - zapakowała do pudełka końskie łajno. Przyszła Gwiazdka, chłopcy dostali prezenty, obejrzeli je i mama pyta pesymistę, co też mu takiego Święty Mikołaj przyniósł. A ten dzieciak jak nie zacznie narzekać: że kolejkę elektryczną, ale na pewno ona nie działa, pewnie ma zepsute tory itd. itp. No więc mama podeszła do optymisty:

- A ty synku, co dostałeś od Mikołaja?

- Konika, ale gdzieś sp…..lił! "

Jaśku "Koldi" zaczął w Cardiff bardzo dobrze i chwalił go za to jego mentor Krzysiek Cegielski (kolejny optymista), lecz potem sprawa się rypła i były dwa "kible" . Niestety, ja wciąż nie widzę ubiegłorocznego, rewelacyjnego Kołodzieja, a tylko zawodnika, który wciąż zbyt często wozi się bez przekonania, twardości i werwy. Tego, który nie tylko przez defekt, ale i przez pasywną jazdę przegrał w ub. sezonie GP Challenge. A przecież znamy innego "Koldiego" - prawdziwego kozaka, który potrafi pohasać po płocie. I to jest ten prawdziwy Janusz. Czekamy na jego powrót.

Generalnie: Polacy nic się nie stało! Przed nami jeszcze sześć turniejów GP, w tym te w Toruniu i Gorzowie! Wszystkie straty można odrobić!

Kolejny biało-czerwony na GP w Cardiff - sędzia Grodzki popełnił błąd wykluczając Sajfutdinowa z finału. Bardziej winni upadku Rosjanina był Holder, a nawet... Pedersen, który pyknął i wypchnął Kangura. Bo to było typowe domino na pierwszym łuku i należało zarządzić powtórkę w pełnej obsadzie. Ale Grodzki jak zwykle wiedział lepiej. Dobrze chociaż, że - w przeciwieństwie np. do meczu Falubazu z Marmą - nie odwołał tej GP, gdyż w Walii za kilka godzin miało padać, zaś dach nad Millenium Stadium mógł przecież przeciekać.

Wygrał 41-letni Greg Hancock, o którym mówi się weteran, czy wręcz matuzalem, a on jest przecież tylko rok starszy od naszego Golloba. Tym razem "Herbie" nie najechał na taśmę, ani nie zanotował defektu. No, ale w GP nie musiał się starać o status zetzetki za jakiegoś innego kontuzjowanego zawodnika.

Patriotyzm powiatowy

Obawiałem się, że rewanżowe lubuskie derby kolejny raz się nie odbędą. Raz, że Zielonka ustami sędziego Grodzkiego już przed odwołanym meczem z Marmą zapodała bidulka, iż nie posiada na stanie urządzeń do przygotowania swego toru po opadach. A dwa, że ojciec Władysław (Komarnicki) z Gorzowa miał widzenie, którym podzielił się z mediami, iż Falubaz swoim postępowaniem rozgniewał Boga, który za to na pewno spuści na Zielonkę deszcz, przez co derby znów zostaną przełożone.

Widać, Bóg nie był jednak aż tak wnerwiony na Bachusów, bo raczej nad ich stadionem było sucho, a zresztą jak znam życie, wszystkie tamtejsze gospodarstwa rolne podstawiły swoje traktory, brony i lemiesze, żeby tylko to spotkanie się odbyło. Wiadomo bowiem, że inaczej gospodarze straciliby swojego najlepszego zawodnika, czyli zetzetkę za Dobruckiego. A ona im była potrzebna właśnie na derby, bo reszta przecież się nie liczy! Co prawda, zielonogórski prezio Robert "Różowy Koszul" Dowhan zapierał się publicznie, że owa zetzetka jego drużynie wiele nie daje i że nie zastąpi ona Rafała, ale taka gadka to raczej śmiech na sali i po prostu pójście na bezczela. Taaa, Dowhan to dobry materiał na polityka. Ściemnia fachowo.

Moi znajomi weszli w internecie na zumi i tam poprzez satelitę ponoć widzieli na stadionie przy ul. Wrocławskiej 69 mnóstwo czarnych punkcików. To chyba byli Dowhan, Cieślak i członkowie zarządu ZKŻ, którzy stali na torze z parasolami, żeby ewentualny deszcz tym razem nie rozmoczył nawierzchni.

Jak już wiemy, rewanżowe derby lubuskie jednak się odbyły i zgodnie z przewidywaniami, na własnym torze wygrał Falubaz, a bonus pojechał do Gorzowa. To po co drogie "Motomyszy" było się tak napinać i kombinować jak koń pod górę?

Przed tym meczem Tomek Gollob w rozmowie telefonicznej ze mną nawet się już nie irytował na te wszystkie zagrywki Falubazu, tylko wręcz się śmiał z nich.

Tor był tak przygotowany (powtarzam: gospodarze bali się zapowiadanych opadów, a chcieli ten prestiżowy dla nich pojedynek koniecznie odjechać - wiadomo: zetzetka!), że dalej niż po pierwszym okrążeniu w całym meczu oglądaliśmy bodaj tylko jedną mijankę, której autorem był Nicki Pedersen w XV biegu. Poza tym generalnie decydował start, pierwszy łuk i w konsekwencji prosta do drugiego wirażu. Czyli początkowe pół okrążenia (tak mniej więcej). I na tym koniec atrakcji. Znakomicie dysponowany Gollob tłumaczył, że przez nowe tłumiki silniki słabną i nie da się wyprzedzać po zewnętrznej.

- I nie jest to dobre dla speedwaya - dodał nasz champion. Ano nie jest, panowie Witkowski, Szymański i ich kolesie z FIM!

Przez część zielonogórskich kibiców, czyli przez dzicz, Tomek G. został niemiłosiernie wygwizdany już na prezentacji. A przecież to nasz polski mistrz świata, na którego czekaliśmy od 1973 roku! I należy mu się za to szacunek, nawet od tych, którzy go z różnych względów bardzo nie lubią (zwłaszcza za jego zachowanie w przeszłości, ale teraz on przecież bardzo się zmienił na lepsze i uczciwie trzeba to dostrzec). A że się wściekł na Jonssona, iż ten o mało go nie wywrócił? Tomasz też ma nerwy i nie chce stracić sezonu przez głupią kontuzję. W telewizji pokazali, że po ostrej wymianie zdań, to Polak pierwszy wyciągną do Szweda rękę na zgodę (niech więc "Adrenalina" nie kłamie w mediach, że "Gallop" nie tłumaczył mu na czym polegał ich problem na torze) . Znaczy się, chamstwa nie było, a przypominam, że żużel to nie jest kminek dla grzecznych dziewczynek i czasem zawodnicy muszą wyrzucić z siebie nerwy i to co myślą, byle nie robili tego w stylu Nickiego Pedersena!

No, ale cóż, Kuba Wojewódzki przedstawił się jako fan Falubazu w swoim programie, w którym wraz z innym kibolem "Myszek" - Karolakiem inteligentnie i taktownie wypytywali Golloba, czy się onanizuje. A "Powiatowy" Wojewódzki to ten sam facet, który publicznie wtykał polskie flagi w g...o, więc unurzanie w bagnie przez miejscową dzicz (czyli część zielonogórskich kibiców) na Wrocławskiej polskiego żużlowego mistrza świata nie może być jakimś wielkim zaskoczeniem.

Zresztą, oto wybrane internetowe (z "SF") opinie fanów po czwartkowych derbach:

"Cała Polska słyszała w TV jak zachowują się tzw. Magiczni, czyli zielonogórscy fani. Wstyd panowie! Jak zwykle wiocha z was wyszła. Słoma z butów i prowincja totalna. Nie umiecie się zachować w tej waszej bandzie. Polewałem, gdy połowę meczu Magiczni przesiedzieli ze spuszczonymi głowami. Podnieśliście się dopiero po pierwszym 5:1 Magia? Dobre sobie. (Hen)".

"No nie ma co: wiejskiej (wieśniackiej) wojenki między Rumunami z Zielonej a Kobylarzami z Wariatkowa ciąg dalszy. Dajcie sobie spokój, utwórzcie ligę dla samych siebie i ze sobą tylko jeździcie! Wy jesteście buractwem w sporcie żużlowym. Rzecz jasna, szacun dla zawodników obu drużyn, lecz dla takich kibiców to z pewnością nie. (Sam)".

"Takich, hm, kibiców jak ma Zielonka, to pozazdrościć może tylko Legia, Cracovia i temu podobne chamstwo. Taka u was radocha, a przecież w bilansie dwóch spotkań to Gorzów był lepszy. (Mariusz- Krynica Zdrój)".

"Jestem młodym, wiernym kibicem Falubazu! To co nasi niby magiczni kibole wyczyniają na pierwszym łuku, to znaczy co śpiewają i krzyczą, zakrawa na głupotę do potęgi! Panowie (a może chłopcy) dajcie sobie spokój z przekleństwami i wyzwiskami. Nie potraficie kibicować normalnie???? Jesteście beznadziejni, wy proste dresy!!! Wstyd mi za was już nie pierwszy raz. Takim zachowaniem przysłaniacie prawie całkowicie swoją własną magię!!! Jestem przerażony, co się w Zielonej dzieje! Szok!".

Tyle cytatów. Słowem: magia chamstwa! I zakłamania. Kiedy Gollob zrezygnował ze startu w wyścigu XV na rzecz słabiutkiego w tym dniu juniora Zmarzlika, to mnie także się to nie podobało, acz rozumiałem decyzję Tomka i coacha Stali "Mówcie mi Mourinho" Czernickiego. Zielonogórscy fani darli się wówczas: "Gdzie jest Gollob?!"

Tylko zapomnieli o pewnym esemesie, jaki został ujawniony kiedyś przez poprzedniego trenera Falubazu Piotra Żytę. Ów esemes ponoć pochodził prosto od zielonogórskiego prezia wypoczywającego na tureckiej plaży, a brzmiał mniej więcej tak: "Skoro mecz we Wrocławiu już przegrany, to do nominowanych wystawcie juniorów, bo szkoda kasy na liderów".

Jak widać, teraz zielonogórzanie okazali się wiernymi wyznawcami filozofii Kalego.

Inna sprawa, że widziałem na youtube, jak wulgarni potrafią być również kibole gorzowscy. No cóż, wart Kargul Pawlaka i odwrotnie.

Finał Ekstraligi? Byle nie w Lubuskiem! Nie chcę bowiem, żeby cała sportowa Polska widziała jak nasz ligowy żużel grzęźnie w burakach i w zapiekłej małomiasteczkowej (zielonogórsko-gorzowskiej) nienawiści, w lokalnym szowinizmie, w wyzwiskach oraz gwizdach. Nie chcę takiej wiochy i poruty!

Inna sprawa, że po ostatnim dramatycznym remisowym meczu Leszno-Toruń, kibice gości ponoć zrywali flagi miejscowej Unii (acz zwolennicy "Byków" też miewają swoje za uszami). To oznacza, że polski ligowy żużel to taka jedna globalna wioska, a raczej wiocha zabita dechami. Pełna załamka! Przy czym uwaga: wiocha absolutnie nie odnosi się do wielkości miejscowości, ale do zachowania tubylców.

Gorzów wygrał derbowy dwumecz w części zasadniczej, organizuje DPŚ i GP, ma nieco bogatszą speedwayową historię, jest więc teraz żużlową stolicą Lubuskiego. Ale Zielona Góra ma festiwal piosenki radzieckiej z Gorbaczowem i Putinem, i w związku z tym, to taka powojenna kulturalna - łączona internacjonalistyczną przyjaźnią - stolica Polski oraz... ZSRR! A to przecież znaczy więcej niż jakiś tam speedway.

No dobra, teraz na poważnie: Zielona jest bliska memu sercu, mam tam kumpli, doceniam tamtejszy gorący żużlowy klimat, lecz nie mogę patrzeć jak już trzeci sezon z rzędu Falubaz zmierza po trupach do celu (czyli po medal w DMP)! I dlatego, że mi tak bardzo na niej zależy, nie chcę się za nią wstydzić, tak jak przez lata wstydziłem się za Wrocek, który także stosował "wszystkie numery świata" i nie grał fair! Bo taka była prawda. Od Nieścieruka (a nawet jeszcze przed nim) aż po Cieślaka. Paniali aluzju "Myszy", a? Kochane Falubazy, nie idźcie więcej tą drogą! Dajcie się lubić!

Podzwonne dla ambitnych

Nie wiem, kto wygra Ekstraligę. Wielce zasłużona Staleczka Gorzów czeka na taki sukces aż od 1983 roku. Faworytem wciąż jest jednak Falubaz, acz już bez zetzetki za "Dobrusia" będzie mu ciężko. Nawet jutro u siebie ze Spartą (co przepowiedział mi Tomek Gollob). Czarnym koniem dla mnie jest Unibax Toruń. Pracuje tam najlepszy żużlowy trener sensu stricte i najbardziej świetlana postać naszego speedwaya Jasiu Ząbik, a ostatnio także zakumplowałem się z anielskim preziem Wojtkiem Stępniewskim, no i wciąż z ekscytacją wspominam cudowną ubiegłoroczną Grand Prix na Moto Arenie! Norwegowi Holcie w końcu przestaną puchnąć nadgarstki (puchną mu od ciągłego liczenia banknotów?), wróci też drugi Pulczyński, a zobaczycie, że rozkręci się jeszcze Jepsen Jensen, który ma papiery na dobrą jazdę.

Pechowa królowa Unia Leszno twierdzi, że gdy do jej składu powrócą Baliński i Pavlic, to sobie świetnie poradzi w play offach. Zwłaszcza, że rozwijają się jej juniorzy. No i "Koldi" wreszcie zatrybi. I ja trzymam za królową kciuki, bo choć jestem z Wrocka (acz bardziej czuję się mieszkańcem Bystrzycy Kłodzkiej), to właśnie w Lesznie od lat mam wielu wspaniałych przyjaciół. Tak czy siak, w decydującej rozgrywce naszej Ekstraligi może być bardzo ciekawie. I o to chodzi.

A jeśli idzie o gorszą, czyli dolną połowę tabeli, to wyszło mi, że Marma ("nikt na świecie nie wie, że się uparcie podkochuję w Marcie" - jakby zaśpiewały "Czerwone Gitary") zakończy część zasadniczą sezonu na piątym miejscu. Już zresztą pogratulowałem pani prezes. Niby nie mów hop, zanim nie przeskoczysz, ale musiałby się stać jakiś kataklizm lub jakoweś cuda niewidy, żeby pokrzyżować plany sympatycznego Rzeszówka. Dalej podtrzymuję swoje słowa, że "Żurawie" to ledwie pierwszoligowa drużyna z doklejonym Crumpem, lecz i tak jest silniejsza od Sparty i Włókniarza. Zwłaszcza, jest bogatsza.

Tarnów wśród dolnej czwórki w tabeli ma najwięcej armat, ale nie wiadomo, czy "Jaskółki" nie za późno poderwały się do wysokich lotów. Moja magiczna kula starej jędzy mówi mi bowiem, że jeśli Czewa i Wrocek nie stracą w Tarnowie bonusa, to na koniec części zasadniczej sezonu może się tak zdarzyć, iż "Jaskółki" i "Betardy" będą miały po 9 punktów (jeśli się mylę w swoich obliczeniach, to mnie poprawcie) i wtedy do play offów awansuje Sparta, obok Rzeszowa. No chyba, że jedna z tych trzech ekip - Tarnów, Wrocek i Czewa - do końca rundy zasadniczej zrobi jeszcze punkty na którymś z potentatów z górnej czwórki. Ale na to się raczej nie zanussi. Chyba, że właśnie jakieś niedziele cudów będą się działy...

Bartłomiej Czekański

PS "Narodowy" Cieślak, co to - jak "kórtólarnie" sam mawia - ma zlewkę na kibiców i dziennikarzy za krytykę, skruszony po swoich niesławnych występach w aferze tłumikowej, posłuchał teraz Golloba (chyba bije u niego punkty) i powołał do reprezentacji na DPŚ Tomkowego kumpla, czyli Krzyśka Kasprzaka. I ja popieram ten wybór, acz o tym już następnym razem.

Komentarze (0)