"Z małej chmury duży deszcz" - podsumowanie rundy zasadniczej w wykonaniu Włókniarza Częstochowa

Czasem wynik nie do końca odzwierciedla to, co ma miejsce w rzeczywistości. To stwierdzenie, jak ulał pasuje do postawy żużlowców Włókniarza Częstochowa, którzy zajęli ostatnie miejsce w rundzie zasadniczej żużlowej Ekstraligi. Częstochowianie napędzili jednak sporo strachu ligowym potentatom i nie stoją na straconej pozycji w walce o ligowy byt.

Skazani na pożarcie już przed sezonem

Częstochowskiej ekipie już przed sezonem wróżono dramatyczną walkę o utrzymanie. Z drużyną pożegnali się w lecie Jonas Davidsson, a przede wszystkim Rune Holta. W głównej mierze dzięki niemu częstochowianie mogą w dalszym ciągu startować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wobec braku Norwega z polskim paszportem prezes Marian Maślanka stanął przed ciężkim zadaniem znalezienia jego następcy. Ku zdziwieniu wielu kibiców pod Jasną Górę trafili bracia Grigorij i Artiom Łagutowie, którzy nie mogli narzekać na brak ofert z innych klubów. Parol na nich zagięły zdecydowanie mocniejsze i możniejsze kluby. Ich wybór padł jednak na Włókniarz i z perspektywy czasu Rosjanie nie powinni chyba żałować swej decyzji. Zwłaszcza Grigorij, który jest absolutnie najjaśniejszą postacią częstochowskiej drużyny. Obok Rosjan do Częstochowy przywędrował także Daniel Nermark. Na "papierze" skład Włókniarza na kolana może rzeczywiście nie powalał, ale podopieczni debiutującego w roli pierwszego trenera Jarosława Dymka nie zamierzali być chłopcem do bicia.

Postraszyli faworytów

Już u progu sezonu częstochowianie swoją dobrą postawą zamknęli usta wszelkim krytykom. W meczach z Unią Leszno i Caelum Stalą Gorzów Lwy były o krok od sprawienia niespodzianki. Wielu przecierało oczy ze zdumienia, gdy na inaugurację mistrz Polski niemiłosiernie męczył się na częstochowskim torze. Co więcej, gdyby nie pechowy upadek Rafała Szombierskiego w piętnastej gonitwie, to prawdopodobnie gospodarze cieszyliby się z dwóch punktów. Podobnie było w Gorzowie, gdzie Włókniarz nie ustępował naszpikowanej gwiazdami Stali i przegrał zaledwie 48:42. Kto, by wtedy pomyślał, że w rewanżu to częstochowianie będą górą, a długo na włosku wisieć będzie także punkt bonusowy, który szczęśliwie zgarnęli jednak gorzowianie. Włókniarz, choć pod względem finansowym i przynajmniej patrząc na "papierze" również i kadrowym marnie wyglądał na tle wielu rywali, to podopieczni Jarosława Dymka wszelkie braki na tych polach nadrabiali ambicją i wolą walki. Znakomite widowiska stały się zresztą znakiem firmowym Włókniarza. Bez względu na to, kto pojawiał się przy Olsztyńskiej, to kibice zawsze mieli gwarancję obejrzenia przedniej marki widowiska, którego losy ważyć się będą do ostatniej gonitwy. Tak było na inaugurację z Unią Leszno, ale i Betardem Spartą Wrocław, PGE Marmą Rzeszów, Unibaxem Toruń, czy Caelum Stalą Gorzów, kiedy w piętnastym biegu Tomasza Golloba i Nickiego Pedersena przyćmił Grigorij Łaguta, zapewniając swej drużynie wygraną 46:44. Jedynym wyjątkiem było spotkanie ze Stelmetem Falubaz Zielona Góra, które gospodarze przegrali 58:32, ale gdyby nie plaga defektów, z jaką zmagał się starszy z braci Łagutów obraz spotkania mógłby być zgoła odmienny. Do częstochowskiej ekipy można zresztą przyczepić łatkę speców od pięknych porażek. - Oczywiście, że szkoda tych porażek. Taka rzecz długo siedzi w człowieku. Pierwszy mecz z Unią Leszno przegraliśmy trzema punktami, później z Unibaksem Toruń dwoma. Zwycięstwa były wtedy bardzo blisko i gdybyśmy zdołali je odnieść, teraz rozmawialibyśmy o tym, że jesteśmy w play-offach. Nie udało się niestety postawić tej "kropki nad i", więc trzeba się mocno koncentrować na tym, żeby utrzymać Ekstraligę - podkreśla prezes klubu, Marian Maślanka.

Częstochowski zespół czeka walka w barażach

Rosyjska torpeda w roli głównej

Sięgnięcie przez prezesa Maślankę po przebojowych braci Łagutów okazało się strzałem w dziesiątkę. Początkowo wielu kibiców większe nadzieje upatrywało w młodszym z braci, który w zeszłym sezonie wywalczył przepustkę do cyklu Grand Prix. W całej rundzie zasadniczej zdecydowanie lepsze wrażenie pozostawił po sobie jednak Grigorij, który nie tylko wyrósł na lidera Włókniarza, ale i znalazł się w absolutnej czołówce zawodników pod względem średniej meczowej w całej żużlowej Ekstralidze. Łaguta jeździł skutecznie, ale i widowiskowo rozstrzygając w ten sposób kilka spotkań na korzyść swojego zespołu. Jego zapierające dech w piersiach ataki na długo pozostaną w pamięci kibiców, ale i zapiszą się w annałach klubu. Wielu doszukuje się w nim analogii do Marka Lorama, który za swoich najlepszych lat również z Lwem na plastronie potrafił oczarować kibiców i zaskarbić sobie ich sympatię. Jak wiadomo, ukoronowaniem kariery Anglika był tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Czy podobnie będzie w przypadku jeźdźca ze Wschodu? - Oczekiwałem od Griszy, że będzie liderem drużyny, ale to, co on wyprawia jest wprost nieprawdopodobne. Nie można nie zauważyć również tego, co robi Daniel Nermark. Kiedy brałem go do drużyny, wielu pukało się w czoło i mówiło mi "co ty robisz, człowieku?". A ja wiedziałem co robię, bo znam tego zawodnika od wielu lat i miałem świadomość, że on nigdy nie miał okazji pojechać o coś, co spełnia jego ambicje. To ciągle ambitny sportowiec i starty w Ekstralidze jak się okazuje stanowiły dla niego bardzo duże wyzwanie, któremu sprostał - dodaje Maślanka, nawiązując do osoby Daniela Nermarka, wobec którego również nie można przejść obojętnie.

Grigorij Łaguta – rewelacja tegorocznego sezonu

Trzeba przyznać, że w ostatnich latach Marian Maślanka zawsze miał przysłowiowego nosa przy kontraktowaniu zawodników. Rok temu pod Jasną Górą odrodził się, jak się okazało na krótko Jonas Davidsson, a wcześniej starty we Włókniarzu przywróciły dawny blask Gregowi Hancockowi. 34-latek w tegorocznych rozgrywkach debiutuje dopiero w Ekstralidze, ale przysłowiowego frycowego nie zapłacił. Szwed jeździ równo i skutecznie i obok Grigorija Łaguty jest liderem zespołu i w kontekście spotkań barażowych dobra postawa Szweda może okazać się na wagę złota.

Ambicja, to za mało

Ambitna i waleczna postawa w przekroju całego sezonu nie przełożyła się jednak na lepszą pozycję Włókniarza w tabeli. Częstochowian stać było tylko na cztery zwycięstwa i w rezultacie ośmiopunktowy dorobek. Lwy zajęły zatem ostatnie miejsce po rundzie zasadniczej i są skazane na walkę w barażach o być albo nie być w Ekstralidze. Pierwsza odsłona tej walki już 21 sierpnia. - Być może nasza jazda w tym sezonie była lepsza niż wskazuje dorobek w tabeli, ale tak naprawdę to nie ma znaczenia. Liczą się punkty a nie styl w jakim się przegrywa. Teraz czekają nas baraże. Będziemy się skupiali, żeby dobrze wypaść w tych spotkaniach, które są przed nami. To będą najważniejsze pojedynki w tym roku - podkreśla szkoleniowiec Jarosław Dymek.

Wielu nie wyobraża sobie Ekstraligi bez częstochowskiej ekipy. Utrzymanie miejsca w gronie najlepszych, to dla działaczy priorytet nie tylko ze względu na poziom sportowy, ale może i przede wszystkim finansowe profity. Dalsze starty w Ekstralidze mogą bowiem w końcu przyciągnąć sponsorów na których w klubie czekają z utęsknieniem.

Marian Maślanka i Jarosław Dymek mają o czym myśleć przed barażami

Źródło artykułu: