Nigdy nie poddaje się nawet w najtrudniejszych życiowych sytuacjach i podnosi się po najcięższych ciosach. Jest po prostu wspaniały. Niegdyś Ernest Hemingway napisał: "Kiedy staniesz naprzeciw boksera z silną lewą, to wcześniej czy później nadleci ta lewa jak cegła, ale jak dotąd najboleśniejsze ciosy rozdaje życie". To prawda. I mówię Wam to jako były bokser i facet, który jest już na tym padole łez od ponad pół wieku!
Znam też kilku takich żużlowców - twardzieli, ale z kolei ich motto winno być takie: Walcz i wstań!
Zacznę od siebie, bo to najprostsze, choć pewnie ze mnie żaden twardziel. Urodziłem się… i to he, he, koniec mojego CV (czytaj: siwi). Ale na poważnie, to urodziłem się z porażeniem prawej strony ciała (mama była chora na serce, a ojciec ostro popijał, to się porobiło). Po prawej mam o dwa żebra mniej i krótszą nogę, i różne tam takie, ale najważniejsze (hm, wiecie o czym teraz piszę) jest okey. Kiedym dziecięciem był, to najpierw wożono mnie w wózeczku, potem zaś przez chwilę na wózku. Inwalidzkim. Ale z niego szybciutko wstałem. Zacząłem ćwiczyć, grać na bramce, najpierw w szkolnej i podwórkowej drużynie futbolowej, a potem w trampkarzach Ślęzy i Śląska Wrocław, skąd mnie wreszcie wykopano, gdyż nie urosłem. Później był boks (i szło mi w nim dobrze), szkółka żużlowa i wreszcie rajdy samochodowe z moimi sukcesami w charakterze pilota w mistrzostwach Polski (niektóre z tych rajdów zaliczane były także do championatu Starego Kontynentu). Lekarze, którzy według swoich teorii najchętniej widzieliby mnie unieruchomionego na wózku inwalidzkim lub w łóżku, nie mogli się nadziwić, że doszedłem do takiej sprawności. I to bez ich specjalistycznej pomocy. Tak sam z siebie. Jestem więc chyba jedynym kolesiem, która z wózka inwalidzkiego przesiadł się na motor żużlowy. Ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca i odpukajmy, gdyż w czwartek, po latach, znów zaczynam treningi na speedwayowym torze (choćby po to, by nie zardzewieć na kanapie przed telewizorem i wiedzieć o czym piszę w swych artykułach), tym razem pod okiem sensacyjnego i rewelacyjnego trenerskiego duetu Sparty Wrocław: Piter Baron i Henio Jasek. Szczegółowe badania przeszedłem, ubezpieczenie też wykupiłem. Marne, bo marne, ale zawsze. Pobujam się więc wśród speedwayowych amatorów, a może waleczna i miła mi pani prezes WTS-u Krysia Kloc zatrudni mnie do drużyny zamiast Lassie Bjerrego? Lepiej nie pojadę, ale za to na pewno będzie śmieszniej. Bilety rozejdą się jak ciepłe bułeczki.
Na ogół jednak jest tak, że żużlowcy na skutek ciężkiej kontuzji kręgosłupa przesiadają się po wypadku z żużlowej maszyny właśnie na cholerny wózek inwalidzki. Jak wiemy, Leighowi Adamsowi taki feralny wypadek przydarzył się akurat już po skończeniu przez niego bogatej kariery w speedwayu. Chciał nadal żyć pełnią życia, mieć pasję (ludzie bez pasji, bez zainteresowań, bez hobby- niekoniecznie tak niebezpiecznego - są w zasadzie martwi), więc zapisał się do motocyklowego wyścigu po bezdrożach. I na treningu okrutnie przywalił. Teraz jeździ na wózku inwalidzkim. Podobno chwilami odzyskuje czucie w lewej nodze, więc należy mieć tylko nadzieję. To świetny, elegancki żużlowiec, który nigdy nie szukał zadymy na torze i szanował kości rywali oraz lojalny człowiek, o czym najlepiej wiedzą kibice leszczyńscy.
Zaraz po jego niedawnej, wspomnianej tu kraksie, bodaj Mike Patrick, legendarny angielski żużlowy fotograf (my mamy swojego Jarka Pabijana) powołał na fejsbuku grupę wsparcia pn. "Leigh Adams Love and Support Group". Ja też - podobnie do wielu innych Polaków - do niej wstąpiłem, bo życzę sympatycznemu Kangurowi powrotu do zdrowia, ale zarazem smutno mi się zrobiło, że nas nie stać było na taką szlachetną i pożyteczną inicjatywę w stosunku do kontuzjowanych: Rafiego Dobruckiego czy młodego Kamila Cieślara.
Kiedy więc nie tak dawno zobaczyłem w znakomitym magazynie TVP "Wokół Toru" filmik pokazujący "Dobrusia" żwawo spacerującego po lesie, a nie jadącego na wózku inwalidzkim, to z radochy aż łzy mi pociekły po policzkach, mimo że chłopaki przecież nie płaczą! To już bodaj trzecia tak ciężka kontuzja tego zawodnika. Po dwóch poprzednich, mimo protestów przerażonych lekarzy, udanie wracał na tor. Terminator! Jak będzie teraz? Żużel to jego życie, miłość i zawód, więc trudno namawiać go, by z tego zrezygnował. Ale to Rafi sam musi podjąć decyzję. I wtedy będzie ona najwłaściwsza. Znam go od czasów, kiedy jako tyczkowaty i patyczakowaty junior zawzięcie ścigał się o młodzieżowe laury m.in. z Piotrkiem Protasiewiczem. Ojciec Rafała - Zdzisław był IMP, a potem świetnym trenerem i mechanikiem. Uważam, że teraz jest on za mało wykorzystany w polskim i leszczyńskim speedwayu. A sam Rafi? Na razie udanie udziela się jako komentator telewizyjny. Co dalej?
Co do Kamila Cieślara, to ma on jakieś wsparcie z różnych stron, ale ostatnio wspaniale zachował się w stosunku do niego Radosław Maciejewski z Piły. Radek był kiedyś zawodowym żużlowcem, potem poświęcił się innej pracy i zasilił grono jeźdźców nieprofesjonalnych, gdzie przez pewien czas królował absolutnie. Niestety, w 2005 r. na zawodach amatorów w swojej rodzinnej Pile odniósł poważną kontuzję. Cieszył się po kolejnym wygranym wyścigu jadąc na jednym kole. Kiedy motocykl opadł, to nie wiadomo dlaczego (zaciął się gaz?) nagle na pełnej szybkości skierował się na bandę! Maciejewski przebił dechy, a tuż za nimi nadział się na jakiś pręt. Potworne. Zagrożone było jego życie. Przeszedł wiele operacji i wielomiesięczną rehabilitację. Ale to twardziel. Dziś znowu jeździ! I wpadł na pomysł, by zorganizować na stadionie w Pile charytatywny turniej żużlowców nieprofesjonalnych, z którego całkowity dochód przeznaczony został właśnie dla utalentowanego, kontuzjowanego częstochowskiego juniora (rodem z Rybnika) Kamila Cieślara, który po wypadku na torze musiał przesiąść się na wózek inwalidzki. Ale to fighter, więc podczas rehabilitacji walczy nie tylko o powrót do zdrowia, lecz i do żużla!
Klub Stokłosa Polonia Piła zorganizował tę imprezę (zresztą, przekładaną przez deszcz) całkowicie za darmo! Specjalnym patronem została błogosławiona dla polskiego speedwaya firma Nice. Opiekuje się ona naszą reprezentacją, Unibaksem Toruń, Pawlickimi, Janowskim i kilkoma innymi (także tymi, którym na torze nie idzie i trzeba ich wesprzeć w trudnych chwilach, np. Krzyśka Słabonia, który nie jeździ, bo Poznań nie ma pieniędzy), wskrzesza też żużel w Warszawie.
Dyrektor zarządzający Nice, Adam Krużyński powiedział mi: - Nasza firma jest w speedwayu nie tylko dla swego wizerunku. My chcemy tej pięknej dyscyplinie sportu pomagać, a także jej zawodnikom. Pragniemy, żeby żużel był lepszy i żeby lepsi byli w nim ludzie. Kiedy pojawił się pomysł, by poprzez turniej amatorów pomóc Kamilowi Cieślarowi, to nie wahaliśmy się ani minuty! Musieliśmy tam być!
Czyli kapitalizm z ludzką twarzą, a nawet z piękną twarzą. Nieprofesjonalni jeźdźcy płacili wpisowe, oddawali na licytację części swego żużlowego ubioru...
Do tego doszła kasa od sponsorów poszczególnych 20 wyścigów (na dwa okrążenia), czyli po 100-200 zł za każdy bieg. Licytowano też plastrony uszyte za darmo przez firmę WK z Gniezna. Jeden plastron dostał na pamiątkę Kamil. Kibice weszli na stadion po okazaniu programu za 5 złotych. W sumie, tak jak zaplanował sobie Maciejewski, zebrano na leczenie Kamila - który był na stadionie wraz ze swymi rodzicami - ok. 5 tysięcy złotych. Radek wygrał na torze cały turniej, a podczas licytacji wykupił własny plastron za 150 zł, lecz był trochę smutny: - Obsada imprezy mogła być lepsza, gdyż nie przyjechali wszyscy, którzy się zapowiedzieli. Np. koledzy z Rybnika przeddzień zapewniali, że się stawią, a na kilka godzin przed imprezą już nie odbierali telefonów.
Zostawmy już to. Ważne, że mamy w żużlu takich Radków Maciejewskich i innych, którzy nie myślą tylko o sobie i są gotowi nieść pomoc zawodnikom w potrzebie.
Za tydzień na podstawie własnych kontaktów z tymi żużlowcami i swoich wspominek napiszę Wam o dramatach i heroizmie Erika Gundersena oraz jego żony Helle (zanim to poczytacie, obejrzyjcie sobie w necie taki wstrząsający filmik):
Będzie też o Tommy Knudsenie, Krzyśku Cegielskim, Bogusiu Nowaku czy Gieniu Błaszaku. Nie zapomniałem też o wojowniku Piotrze Pawlickim seniorze.
*A potem, w następnych łodcinkach się rozkręcę i myślę, że będzie pieprznie, bo w żużlu widziałem takie rzeczy, które się nawet fizjologom nie śniły - jakby rzekł mój ulubiony telewizyjny bohater Ferdek Kiepski. Co Wy na to? Jak na lato? CDN.
Bartłomiej Czekański
PS Niebawem Grand Prix w szwedzkiej Malilli "Godzilli", czyli stadion w polu, kibice na trawce, a nasz "De Tomaso Pantera Gollob" pogoni za uciekającym Hancockiem. Trzymamy kciuki za trzech Polaków (acz Norwegowi Holcie w biało-czerwonym plastronie przecież też nie życzymy źle), zaś jutro w moim felietonie porozmawiamy sobie min. o tej imprezie, lecz nie tylko. Bo przecież także o niedozwolonych przeróbkach w nowych trefnych tłumikach. Teraz, jeśli któryś z zawodników będzie miał zamontowany w motocyklu nowiutki tłumik prosto ze sklepu, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że wcześniej mógł się wspierać niedozwolonymi takimi urządzeniami, a obecnie wystraszył się szumu, jaki zapanował wokół tego i po prostu je wymienił na legalne. Czy odkrycie tych niedozwolonych przeróbek (i ich tępienie) wywróci teraz klasyfikację GP oraz zweryfikuje skuteczność poszczególnych zawodników w różnych ligach, w tym w naszych? Pażyjom, uwidim...