- Niestety stało się to, co się stało. Być może za bardzo się spiąłem. Chciałem się pokazać z jak najlepszej strony. Dla mnie to były pierwsze takie zawody z górnej półki. Do dalszych startów nie dopuścił mnie lekarz, a wiadomo, z nim nie ma się co kłócić. On wie najlepiej i na chłodno potrafi obiektywnie ocenić sytuację - komentował po zawodach rozczarowany Rafał Malczewski.
Lubiany w Częstochowie "Komar" przyznał, że powodem upadku był jego błąd. - Ze sprzętem wszystko było ok. Po prostu nie przypilnowałem startu. Podniosło mnie i upadłem. Już podczas próbnego startu, czułem, że jest coś nie tak, ale miałem nadzieję, że sobie poradzę. Niestety przydarzył się upadek i teraz już się z tym nic nie zrobi.
Upadek dla młodego zawodnika Włókniarza był na pewno niemiły i wyglądał niebezpiecznie, gdyż 17-latek uderzył plecami o tor. Na szczęście zakończyło się jedynie na potłuczeniach. - Na początku bolała mnie dolna część kręgosłupa. Otrzymałem leki przeciwbólowe i ból ustąpił. Zobaczymy, jak będę się czuć w niedzielę - poinformował Malczewski.
"Komar" cały czas był obecny na stadionie przy ul. Olsztyńskiej. Mimo to zdołał obejrzeć jedynie cztery ostatnie gonitwy zmagań jego kolegów. - Przyznam szczerze, że do parku maszyn wróciłem dopiero na ostatnią serię. Po upadku poszedłem pod prysznic i trochę odpocząć. Co zdążyłem dostrzec, to fakt, że był to turniej o wysokim poziomie. Wszyscy solidnie walczyli o punkty, nie odpuszczali do samego końca, a wygrał ten najlepszy - zakończył.
Rafał Malczewski był największym pechowcem finału Brązowego Kasku