Twarde precle i lemoniada w woreczku - Tomasz Lorek o początkach swojej żużlowej przygody

Postaci Tomasza Lorka nie trzeba dłużej przedstawiać żużlowym kibicom. 38-letni obecnie dziennikarz od wielu lat związany jest ze sportem żużlowym, a dla wielu jest wręcz chodzącą skarbnicą wiedzy o czarnym sporcie i nie tylko. Jak sam przyznaje, orbita jego zainteresowań sięga znacznie dalej, a żużel jest tylko kroplą w morzu.

W tym artykule dowiesz się o:

Lorek kojarzony jest jednak w głównej mierze z komentowania wydarzeń na żużlowych torach. Od ponad dziesięciu lat można go zobaczyć przy mikrofonie, najpierw jako sprawozdawcę nieistniejącej już Wizji TV, a od sześciu lat w Polsacie Sport. Żużel od zawsze był wielką inspiracją i sposobem życia Lorka. Nie ma się jednak czemu dziwić, skoro po raz pierwszy na stadionie żużlowym pojawił się, mając raptem miesiąc na karku. - Tata zaprowadził mnie na Stadion Olimpijski we Wrocławiu, gdy miałem miesiąc. To były czasy Henryka Ziei, Henryka Jaska i Roberta Słabonia. Bodajże końcówka lat siedemdziesiątych. Tak to się wszystko zaczęło. W tamtym czasie Sparta Wrocław miała trudne warunki do uprawiania żużla. Podejrzewam, że w chwili obecnej kluby w II lidze mają lepszą sytuację. Działy się przekomiczne rzeczy, ale była też bliskość kibiców z zawodnikami. Pamiętam, że na stadionie były precle, których najzdrowsze zęby nie potrafiły ugryźć, czy lemoniada w woreczku nakłuwana słomką, której też nie dało się pić, ale trzeba było, bo nie było nic innego. Trudne warunki hartują - przyznaje Lorek.

Przyjemność i satysfakcja to dwie fundamentalne rzeczy, gdy podejmuje się jakąkolwiek pracę. Bez tego trudno czerpać radość z wykonywanych zadań. Znakomicie widać to na przykładzie właśnie Tomasza Lorka. Niezwykły wachlarz kontaktów, setki albo i nawet tysiące kilometrów przejechanych w towarzystwie wielu żużlowców, tysiące zawodów oglądanych na żywo - takim dorobkiem może poszczycić się 38-latek. - Powiem szczerze, że inne dyscypliny mi pomagają. Dodatkowo dużo czytam, podróżowałem także wiele z żużlowcami, czy pomagałem im w sprawach logistycznych. W 2003 roku, gdy robiliśmy mistrzostwo w Częstochowie dużo wspierałem Grzegorza Walaska, czy Ryana Sullivana, którego trzeba było dźwignąć mentalnie, bo rozsypało mu się życie osobiste. Jeżeli widzisz w czymś przyjemność i satysfakcję, złapiesz bakcyla od małego i nie widzisz w tym przede wszystkim pieniędzy, to jest to droga do sukcesu. Praca jest twoim hobby i nie męczysz się ani przez chwilę - podkreśla Tomasz Lorek, który jednocześnie dodaje, że w życiu cały czas szuka urozmaiceń i nowych doznań. Te dostarczają mu m.in. mrożące krew w żyłach zawody motocross, czy tenis w najlepszym światowym wydaniu. Walka tenisowych gladiatorów na obrośniętych legendą kortach m.in. Wimbledonu to coś, co pozwala Lorkowi wyciszyć się i z innej perspektywy spojrzeć na świat sportu. - Im jestem starszy, to muszę powiedzieć potrzebuję płodozmianu. Potrzebuję wybrać się na freestyle motocross, czy tenis i zasięgnąć troszeczkę spokojniejszego trybu życia. Muszę zobaczyć, jak zawodnicy walczą w 50 stopniowym upale, gdy na rękach i nogach robią się bąble, a zawodnicy skupiają się mentalnie, by przy 15 tysiącach na trybunach i milionami przed telewizorem nie zadrżała im ręka przy serwisie, czy jakimś dowolnym zagraniu - dodaje.

Żużel, tenis i freestyle motocross, to nie wszystko, czym trudzi się Tomasz Lorek. Ważne miejsce w jego życiu odegrała także karuzela Formuły 1, której towarzyszył jako reporter stacji Polsat Sport. Dzięki znajomości z czołowym kierowcą Formuły, Markiem Webberem poznał od kuchni, jak wygląda całe wielkie przedsięwzięcie związane z organizacją i pracą czołowego zespołu w stawce. Kilka lat spędzonych przy cyklu przyniosło mu również kilka niezapomnianych wspomnień i anegdot, które zechciał przytoczyć w naszej rozmowie. - Wiele, jako reporterowi dała mi również Formuła 1. Muszę powiedzieć, że Mark Webber, to mega ziom. Nie raz zapraszał mnie do obejrzenia zawodów Grand Prix w budynkach Red Bulla w towarzystwie wielu mechaników i szefów zespołu. Można było spokojnie pokrzepić się ciepłymi posiłkami i trunkami na czele z whisky. Pamiętam, że któregoś roku Markowi Webberowi pokrywało się Grand Prix na torze Silverstone z zawodami w Cardiff. Wówczas rozmawialiśmy i mówię do niego: "Marek, porozmawiaj z Christianem Hornerem, odbębnij wywiady po wyścigu, wykąp się i włącz się do ruchu ulicznego bolidem. Przy prędkości 280 km/h spokojnie zdążymy do Cardiff". Jason Crump skwitował, że jesteśmy dwoma czubkami (śmiech). Fajna sytuacja miała też miejsce z Davidem Coulthardem, gdy kończył karierę i walczył z Mikką Hakkinenem o szczyty. Był przecież wicemistrzem świata. To swoją drogą facet, który lękał się ciemności za młodu. Mieszkał w małej szkockiej wiosce na końcu uliczki, gdzie nie było już latarni. Zawsze wracał zdyszany do domu. Jego matka zawszę pytała się zmartwiona: "Co się stało? Jacyś złoczyńcy cię gonili?" A on odpowiadał: "Nie, mamo. Ciemno". Autentyczna historia z kwalifikacji: inżynier wyścigowy przekazuję mu przez radio rady, by daną szykanę przejechał szybciej i wycisnął maksimum z bolidu, po czym nagle odzywa się facet i mówi: "Dzień dobry, Pan zamawiał taksówkę pod willę na Aveniu 58? O której mam być?". Po prostu na falę radiowe nawinęło się radio taksówkarza, którzy przejeżdżał akurat obok Silverstone i wziął Davida za potencjalnego klienta. David na to "Wie Pan co? Za pół godziny kończę kwalifikacje, to zapraszam Pana pod bramę B Motorhome mojej stajni i zabierze mnie Pan, gdzie tylko zechcę" (śmiech). Taka jazda. Fajny przypadek miał też miejsce na Interlagos w Brazylii, gdzie David podpisywał nam swoją autobiografię. Operator kamery stacji telewizyjnej chciał być, jak najbliżej Davida i uchwycić jego twarz, bo wiadomo, że mimika wiele oddaje i obrazuje to, co dzieje się w człowieku po wyścigu. Czy jest szczęśliwy, czy zły. David oparł na kolanie podpisywaną autobiografię, a operator kamery tak blisko podszedł, że David wstając trącił lekko głową i szybko powiedział: "Gdybym był Juanem Pablo Montoyą, to już bylibyście rozstrzelani" (śmiech). Montoya miał kiedyś podobną sytuację i później przez pół godziny wyzywał ludzi od czubków i zarzucał, że nie potrafią uszanować głowy zawodnika. Tak to jest jednak, gdy kilka ekip telewizyjnych walczy o jak najlepszy wywiad - opowiada Tomasz Lorek.

Tak barwnej i charakterystycznej postaci, jak Tomasz Lorek chyba długo nie będzie w żużlowym światku. Dla wielu to chodząca skarbnica wiedzy, choć on sam przyznaje, że jest jedna osoba na świecie, która może pochwalić się jeszcze większą wiedzą o czarnym sporcie. Jest nim według Lorka Neil Street. Nie mamy niestety możliwości weryfikacji tej informacji, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że w naszym kraju Tomasz Lorek jest profesjonalistą w każdym calu i komentatorem, który nadaję nieprawdopodobnego klimatu przy każdej, nawet najnudniejszej relacji z zawodów żużlowych, czy tenisowych.

Komentarze (0)