- Ja już mam swoje drewienko, a Wy w Zielonej i w okolicach drewienek też macie dość, więc razem róbmy teraz to samo - odpukujmy, żeby nie zapeszyć, bo mi też się wydaje, że w niedzielę…., ale wolę odpukać, żeby nie zapeszyć.
Wszystkim nam się wydaje, że w niedzielę…., ale z tego, że nam się wydaje absolutnie nic nie wynika. Przyznam szczerze, gdy w zeszłym roku w pierwszej rundzie play off wygraliśmy ze Stalą Gorzów tylko czterema punktami, uważałem, że na wyjeździe Stal nas zje. Nie zjadła. Dwa lata temu, gdy w finale wygraliśmy u siebie z Toruniem sześcioma punktami, jadąc do Torunia miałem poczucie, że będę świadkował chyba jednak porażce. I co? I w obu wypadkach nic. Dlaczego? Bo w sporcie nie istnieje coś takiego jak "nieuniknioność". Nieuniknione jest tylko to, że będą zawody i że będzie walka. Przewidywalne jest wyłącznie jedno - nic nie jest nieprzewidywalne.
Co powiedziawszy zaznaczę, że moje największe obawy już się na szczęście nie spełniły. A jakie to były obawy? Ano takie, że cała Zielona Góra, z zawodnikami na czele, podobnie jak ja sam, uzna, że skoro pokonaliśmy Gorzów, to jest trochę tak, jakbyśmy już zdobyli mistrzostwo, że w związku z tym Falubazy pojadą w Lesznie rozluźnieni, a w związku z tym z kolei, zanim się obudzimy, wynik będzie taki jak w meczu z Gorzowem, tylko na korzyść Unii. A jak zobaczyłem jeszcze, że nasz Amerykanin został mistrzem świata, a nasz Szwed wiceliderem Grand Prix, to się przeraziłem nie na żarty. Jak ten Greg się zmobilizuje? Jak ten Andreas się zepnie? Tak myślałem, tego się bałem, ale niesłusznie się bałem. Bałem się zresztą, jako się rzekło, już od środy. Jeszcze przed północą wysłałem do Piotra Protasiewicza sms - z serdecznymi gratulacjami za Gorzów, ale i z przypomnieniem (przepraszam kapitana za przypominanie o oczywistych oczywistościach), że półfinał to jednak nie finał, wyeliminowanie Gorzowa, to jednak nie złoto, krótko mówiąc, że trzeba jechać dalej, skutecznie i wskoczyć na najwyższy stopień podium. Co odpisał kapitan nie powiem, bo mnie do tego nie upoważnił. Ale z tego, co napisał wynikało, że niepotrzebnie mu o czymkolwiek przypominałem, bo on doskonale o wszystkim wie bez mojego przypominania.
Żeby zakończyć kwestię Gorzowa wspomnę tylko, że gdy we wtorek wieczorem przed meczem Robert Dowhan dał mi znać, że jedziemy bez Grega uznałem, że to chyba jednak koniec. A tu prezes twardo, że po zwycięstwo jedziemy, z ZZ-tką damy radę, a w ogóle, to nie ma co pękać, tylko Gorzów trzeba objechać i tyle. Dokładnie tak powiedział i dokładnie tak się stało. Mógł się oczywiście Dowhan pomylić, nie o to idzie. Idzie o to, że w trudnym momencie sam nie pękał. A że nie pękł też trener Cieślak i nie pękli nasi chłopcy, to nie jedziemy o żaden tam brąz, ale odpukujemy, żeby nie zapeszyć, bo przecież wszyscy czujemy, że w niedzielę….cicho, sza…., żeby nie zapeszyć. (...)
Potrzebujemy w niedzielę 47 punktów i mając skład, jaki mamy łatwo sobie zrobić punktową układankę, która nam tych 47 punktów da. Ale układanki się robi łatwo. A nasi zawodnicy na torze muszą, punkt po punkcie wszystko to wydrzeć. Dadzą radę? Odpukuję w niemalowane, bo wydaje mi się, że…., ale nie chcę zapeszyć.
Na koniec, choć to nie koniec, koniec będzie po ostatnim biegu, chciałem serdecznie pogratulować naszej drużynie, naszemu kapitanowi, wszystkim zawodnikom, trenerowi Cieślakowi, prezesowi Dowhanowi i wszystkim, którzy dla Falubazu pracują i Falubazowi pomagają. Ten finał to wielki sukces. Co powiedziawszy, przypomnę tylko, że finał finałem,
ale za dziesięć lat wicemistrza nikt nie będzie pamiętał. Mistrza owszem.
W środę, 21 września myszy zjadły koty, co jest wielkim sukcesem, nawet jeśli koty były spasione. W niedzielę myszy ruszają przeciw bykom. Nie powiem Wam, kto wygra przynajmniej czterema punktami, bo nie chcę zapeszyć - napisał Tomasz Lis.
Cały artykuł w 11 numerze nieregularnika "Tylko Falubaz", który będzie można otrzymać w weekend Sklepach Kibica w Galerii Handlowej Auchan i Focus Mall.