Podobnie jak przed rokiem, również i w tym sezonie droga Lwów do utrzymania w ekstralidze wiodła przez baraże. Rok temu Lotos Wybrzeże Gdańsk Gdańsk nie postawił jednak częstochowianom większego oporu i w rewanżu na własnym torze pewnie przypieczętowali utrzymanie ligowego bytu. Scenariusza tegorocznego barażu z gnieźnieńskim Startem Lwy nie mogły sobie lepiej wymarzyć. Dwa tygodnie temu na wyjeździe spisywani na straty częstochowianie wygrali 47:43 i przed rewanżem byli w komfortowej sytuacji. Konia z rzędem temu, kto przewidziałby takie problemy Włókniarza w rewanżu, tym bardziej mając na względzie, że Start musiał sobie radzić bez Taia Woffindena, który owal przy Olsztyńskiej zna niczym własną kieszeń. Gnieźnianie już od początku spotkania pokazali jednak, że nie zamierzają tanio sprzedać skóry. Czerwono-czarni jechali z wielką ambicją i determinacją, która w końcówce zaczęła przynosić wymierne efekty, wprawiając w konsternację częstochowskich kibiców. Włókniarz był momentami bezradny i bezsilny, a swój koncert kontynuowali bracia Krzysztof i Mirosław Jabłońscy, którzy okazali się motorem napędowym gości. W końcówce z letargu przebudził się także Scott Nicholls i sytuacja zaczęła wymykać się gospodarzom spod kontroli. Przed ostatnim wyścigiem nad Lwami zawisły czarne chmury. Margines błędu był niezwykle cienki i każde, nawet najmniejsze potknięcie mogło gospodarzy kosztować miejsce w ekstralidze w przyszłym sezonie. W ostatnim wyścigu nie zawiedli jednak Daniel Nermark oraz niezwykle poobijany Grigorij Łaguta i częstochowianie mogli odetchnąć z wielką ulgą. - Nigdy nie myślałem, że czekać nas będzie taki horror - mówił po meczu prezes Włókniarza, Marian Maślanka. - Gnieźnianie postawili nam bardzo trudne warunki. Jechali wspaniale, z wielką determinacją. W związku z tym walka była do końca. Dobrze, że w końcówce opanowaliśmy sytuację i mamy ekstraligę.
Ojcem sukcesu, jakim biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, jest utrzymanie Lwów w ekstralidze, był przede wszystkim Grigorij Łaguta. Rosjanin był zdecydowanie najjaśniejszą postacią częstochowian w przekroju całego sezonu i w kluczowym momencie również nie zawiódł, wykazując się niezwykle heroiczną postawą. Łaguta w czternastym wyścigu zanotował niebezpiecznie wyglądający upadek i wielu kibiców z duszą na ramieniu śledziło to, co wydarzy się w ostatnim biegu. W jeździe Rosjanina nie było jednak widać absolutnie żadnego śladu po upadku i po fenomenalnym biegu do spółki z Danielem Nermarkiem uratował ekstraligę dla Włókniarza. - Prawdziwy bohater. Zebrał się po tym ciężkim upadku nieprawdopodobnie i pojechał fenomenalnie. Fantastyczny zawodnik - zachwycał się Maślanka.
Za Włókniarzem kolejny, niezwykle ciężki sezon zakończony happy endem. Obraz barażowego dwumeczu daje jednak wiele do myślenia. Lwy dawno nie były bowiem tak blisko dna i spadku do I ligi. A przyszłość klubu również stanowi wielką zagadkę. - Ten sezon był podobny do tego ostatniego meczu, czyli niezwykle dramatyczny i nerwowy. Były i niespodziewane zwycięstwa i niespodziewane porażki. Oby były takie widowiska nadal w Częstochowie. Tylko obyśmy uniknęli takich horrorów. Na razie nie chcę mówić, co dalej. To dopiero przed nami. Na razie zdrowie nie pozwala mi nawet na to, aby w pełni cieszyć się z utrzymania - podkreśla prezes.
- Za wcześnie na razie, by mówić o przyszłości. Nie podejmuję się w tej chwili dyskusji na ten temat - kończy prezes częstochowskiego klubu. Transferowa karuzela powoli się jednak rozkręca. Od pewnego czasu głośno mówi się o tym, że z Włókniarzem pożegna się Grigorij Łaguta, który ponoć jest już po słowie z Falubazem Zielona Góra. Nie wiadomo również, jak potoczą się losy jego brata, Artioma, który po wypadnięciu z Grand Prix będzie łakomym kąskiem na rynku. Kto miałby wypełnić ewentualną lukę po Rosjanach? W perspektywie występów w Częstochowie przeplatają się ponoć takie nazwiska jak Fredrik Lindgren oraz Rune Holta.
Marian Maślanka może odetchnąć z ulgą