To, co zaprezentował zespół z Gniezna na częstochowskim torze przeszło bez wątpienia najśmielsze oczekiwania kibiców. Skazywani na pożarcie podopieczni Lecha Kedziory postawili piekielnie trudne warunki gospodarzom i byli już jedną nogą w najwyższej klasie rozgrywkowej. W ostatnim wyścigu coraz mocniej tlące się nadzieje w sercach gnieźnian brutalnie przekreślili jednak Grigorij Łaguta oraz Daniel Nermark. - Myślę, że ten mecz fantastycznie ułożył się dla kibiców. Swoje szanse zaprzepaściliśmy w głównej mierze u siebie, bo tamten mecz nam nie wyszedł i mieliśmy pecha - tłumaczył powody niepowodzenia Scott Nicholls. - Oczywiście, wielka szkoda, że nie udało nam się odrobić straty, bo byliśmy ku temu bardzo blisko. Zostawiliśmy wiele zdrowia na torze i walczyliśmy z całych sił. Podobnie rywale, bo to był naprawdę interesujący i zacięty mecz. Taki jest jednak żużel. Niektórzy muszą być smutni, by inni mogli się cieszyć. To na pewni nie był udany dzień dla naszego zespołu. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie nadarzy się kolejna okazja na awans i tym razem ją wykorzystamy.
Pierwszoplanowymi postaciami w szeregach gnieźnian byli w niedzielne popołudnie bracia Krzysztof i Mirosław Jabłońscy, którzy wzięli na swoje barki ciężar zdobywania punktów. Po fatalnym początku odpowiedni rytm złapał także Nicholls, który w końcówce zawodów był wręcz klasą dla siebie. Trzy biegowe zwycięstwa z rzędu mówią same za siebie. - Pierwsze dwa biegi nie były paradoksalnie złe w moim wykonaniu. Czułem się naprawdę szybki, ale problemem było to, że rywale mnie wyprzedzali. Miałem problemy na łukach. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że to był bardzo trudny pojedynek. Trzy ostatnie wyścigi były już bardzo dobre i mogę się tylko cieszyć. Jestem zadowolony z moich motocykli, bo czułem się naprawdę świetnie na torze. Mogło być jednak trochę lepiej i życzyłbym sobie większej zdobyczy punktowej. Może, gdybym wywalczył punkt więcej, zwłaszcza w pierwszych dwóch wyścigach wygralibyśmy większą różnicą i bylibyśmy w ekstralidze - zastanawiał się Anglik po meczu.
Scott Nicholls odbudował się w Gnieźnie
Kto wie, jaki obraz przybrałoby niedzielne spotkanie, gdyby do dyspozycji gnieźnieńskiej ekipy był Tai Woffinden, na którego zwrócone miały być oczy wszystkich kibiców. Rodak Nichollsa pierwsze szlify na polskich torach zbierał właśnie pod Jasną Górą, a dobre występy we Włókniarzu okazały się dla 21-latka furtką do cyklu Grand Prix. Ze względu na problemy zdrowotne Woffindena w niedzielę zabrakło jednak na częstochowskim torze, a w jego miejsce gnieźnieńscy działacze sięgnęli po zastępstwo zawodnika, które zdało egzamin. - Tai bardzo dobrze spisuje się tutaj na tym torze. Zastępstwo zawodnika wypadło jednak dobrze i jak na cztery biegi, to dostarczyliśmy dzięki temu zabiegowi sporo punktów. Na pewno nie jest łatwo jechać z zastępstwem, zwłaszcza, gdy ma się naprzeciw zawodników z ekstraligi. Często zdarza się sytuacja, że jedziesz bieg po biegu i nie masz nawet czasu ochłonąć i wprowadzić korekty w motocyklu. Na pewno z Taiem bylibyśmy silniejsi, ale każdy z nas dał z siebie wszystko - zapewnia Nicholls.
33-latek wraz z gnieźnieńskim zespołem musiał przełknąć gorycz porażki i brak wyczekanego awansu do elity. Patrząc jednak ze swojej perspektywy, Anglik miniony sezon na polskich torach może zaliczyć do udanych. Po kilku słabszych latach wielu kibiców skreśliło już byłego uczestnika cyklu Grand Prix, a zdarzali się tacy, którzy nie wróżyli mu odbudowy. Anglik otrzymał kredyt zaufania od włodarzy Startu i kilkoma na prawdę dobrymi występami udowodnił, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa na żużlowych torach. - Wydaje mi się, że nie było najgorzej, choć jednocześnie zdaje sobie sprawę, że momentami mogło być trochę lepiej - podsumowuję miniony rok Anglik. - Ten sezon był jednak po części dla mnie przełomowy. W wielu meczach naprawdę mój sprzęt spisywał się bardzo dobrze. Muszę także powiedzieć, że miałem czasem problemy z nowymi tłumikami. Momentami sprzęt pracował bez zarzutu, a w niektórych meczach zdarzały się ogromne problemy. Myślę jednak, że w przekroju całego sezonu było nieźle. Cieszę się, że dostałem więcej szans do startów w polskiej lidze i mam nadzieję, że ten sezon, to początek czegoś dobrego i dobry zwiastun na kolejny sezon. Ostatnie lata były dla mnie straszne. Nie wyglądało to najlepiej. Zmagałem się z wieloma problemami. Teraz trochę się odbudowałem i czerpałem ogromną radość z jazdy w Gnieźnie w tym sezonie. Zobaczymy, jak będzie dalej. Sezon dopiero się zakończył i przede mną wybór ligi, w jakiej będę startował. Na razie jednak bardzo cieszę się z tego meczu, że pokazałem się z dobrej strony. Za rok powinno być dobrze - zapewnia.
Niezły sezon w barwach Startu sprawił, że Nicholls dał ponownie o sobie znać i być może zwrócił uwagę klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej. Patrząc przez pryzmat nowego regulaminu, zawodnicy pokroju 33-latka mogą okazać się na wagę złota dla wielu ekstraligowych prezesów w przyszłym sezonie. Anglik zresztą nie wyklucza, że być może ponownie będzie chciał spróbować swych sił w najlepszej lidze na świecie. - Na razie wszystko jest otwarte. Przyznam, że bardzo dobrze jeździło mi się w Gnieźnie w tym sezonie. Lubię tamtejszy tor, a I liga także mi odpowiada. Na razie nie jestem przekonany, na którą ligę się zdecydować. Czy na pozostanie w I lidze, czy powrót do ekstraligi. Sezon dopiero się skończył. Musimy na spokojnie wszystko przeanalizować, porozmawiać z działaczami i wtedy podejmę decyzję - kończy Scott Nicholls.
Scott Nicholls ponownie zakotwiczy w ekstralidze?