Stefan Smołka: Odkręcić splątany żużel

Sezon się skończył. Ucichły motory, zawczasu śmiesznie wyciszone przez "genialny" wynalazek nowych tłumików, których błyszczącemu urokowi nie zdołali się oprzeć nawet nasi najlepsi z najlepszych.

Trudno było nawet się zorientować, że to już koniec - tak cicho było nawet w sezonie. Kiedyś kibice własnych myśli nie słyszeli na stadionie, dziś przekrzykują pracujące na pełnych obrotach maszyny. Do tego doszły totalnie przemajstrowane regulaminy, które robią z żużla karykaturę sportu.

Przykłady można mnożyć - wszyscy je znamy. Trzeba zmienić raz na zawsze co złe, wykoślawione, szkodzące dyscyplinie. Najogólniej mówiąc czas nie tyle na nowo wszystko udziwniać, ale wrócić do korzeni, do istoty sportu. Czas odkręcić wszystko, co zostało poskręcane, jak ten paragraf, który stał się ulubioną zabawką w rękach prezesów, działaczy - pseudoreformatorów. Owi "uzdrawiacze" skupieni w prezesowskich i związkowych gremiach mają na względzie wyłącznie własny biznes, widzą tylko koniec własnego nosa, a dobro wspólne zwisa im nisko. Dziś proponują to, jutro tamto, bo tak im pasuje do egoistycznej wizji doraźnego zysku - dziś, teraz. Stąd się wzięła oparta na mało precyzyjnych zasadach instytucja "gościa" i tym podobne ZZ-ety i bzdety.

Całkowicie dyskwalifikujące dla speedway’a, jako logicznej dyscypliny sportu w ogóle, jest utrzymywany wciąż od lat obowiązkowy udział młodzieżowców w składzie zespołów ligowych oraz wzięty z najgorszych praktyk przeszłości tak zwany KSM, ograniczający swobodę w doborze zawodników do składu drużyny, podług często z luftu branych ułamków ich zdobyczy punktowych. To wszystko idzie w parze z zaniedbaniem promocji szkolenia w klubach. Duży i bogaty może sobie kpić z małego ambitnego, bo i tak kupi co chce i kogo zechce, trud szkolenia i wychowania zostawiając wymierającej grupie frajerów. Gdyby nie ZZ, to musiałby mieć dłuższą ławkę rezerwowych, a po co płacić komuś za to, że nie startuje. To mogłaby być szansa dla młodych, ale gdzie tam… ci wystawiani są osobno, bo tak chce nie trener, menedżer, ale tak każe regulamin. I koło absurdu się zamyka. Prezesi nie protestują, bo juniora się kupi i część problemu ze składem z głowy, tym bardziej, że inni muszą tak samo. Dużo lepiej wychodzi ten prezes, co kupi młodego dobrego, niż ten co z trudem wyszkolonego wystawi na pastwę brutalnej ligowej młócki. To coraz bardziej przypomina lot olśnionej złudnym światłem, idącej na zgubę ćmy.

To nie jest tak, że istnieją uniwersalne recepty na uzdrowienie chorego żużla. Ale powrót do normalności zaszkodzić nie może. To co zostanie, będzie może mniej kolorowe, mniej elitarne, ale za to bardziej trwałe i wartościowe. Część czołowych żużlowców może straci, bo środków nie przybędzie, a rozszerzy się grono potencjalnych beneficjentów. Słowem żużel stanie się bardziej ludzki, bardziej dostępny dla większej grupy młodych ludzi (oczywiście o żadnej masowości mowy tu być nie może - to nie te klimaty), przebijających się do czołówki na najbardziej zdrowych zasadach, bez jakichkolwiek sztucznie ustalonych preferencji.

Mam świadomość, że to jest głos wołający na pustyni i że nic z tego nie będzie - zostanie jak jest. Dlatego coraz mniej czuję dzisiejszy speedway, coraz mniej go rozumiem i akceptuję. Marzy mi się, żeby choć małymi krokami wracać na ścieżkę normalności. W dobrym kierunku zmierza powiększenie ekstraligi do 10 zespołów, bo właśnie jest powrotem do źródeł, właśnie uderza w elitaryzm. Drugim dobrym rozwiązaniem jest połączenie dwóch niższych lig w jedną, choćby podzieloną na dwie grupy w części zasadniczej rozgrywek. Taki pomysł wysunął zasłużony dla polskiego żużla red. Wiesław Dobruszek. Popieram go. Podstawowym atutem jest rzecz nadzwyczaj pilna do rozwiązania, mianowicie wydłużenie rozgrywek dla wszystkich klubów, a nie tylko dla wybranych.

Odgórne zrównywanie potencjałów rywalizujących drużyn, unikanie za wszelką cenę meczów do tzw. jednej bramki, sens ma znikomy, bo nie motywuje do sportowego wzrostu ponad poziomy wyobrażeń. Wszystko powinno opierać się na rozsądku prezesów. - Narobiłeś szalonych zakupów transferowych? Podpisałeś kosmiczne kontrakty? Gardzisz szkoleniem i wystawianiem swoich wychowanków? - To wygrywaj sobie mecze wysoko (do czasu), ale za to płać i nie narzekaj, że bankrutujesz! Albo, że cię wywiozą na taczkach kibice twojego klubu!

O wprowadzenie KSM upominała się wpływowa część klubowych działaczy, zwłaszcza tych, co im szkolenie kością w gardle dawno utknęło. I mają co chcieli - targowisko próżności. Widać, dobrze się czują w wyszukiwaniu niezwykle cennych po sezonie żużlowych przeciętniaków, albo też cwaniaczków obniżających wyraźnie loty pod koniec ligowej rywalizacji (wtedy, gdy każdy punkt ma szczególną wagę), żeby być kąskiem łakomym nieuniknionych targów. Nikomu jakoś nie przeszkadza, że ta śmieszna pochwała przeciętności przelała się już przez polskie ligi i przyniosła tylko same straty, z odejściem na dobre wielu kibiców. Dziś dla ratowania sprawy warto zrobić choć tylko jedno: wychowanka klubu, w którym startuje nie liczyć do KSM (KSM=0). Oznaczać by to musiało, że Piotr Protasiewicz z zerowym KSM nie obciąża klubu z Zielonej Góry swoją osobą, tak samo bracia Pawliccy Unii Leszno, Maciej Janowski Sparty Wrocław, a Janusz Kołodziej Unii Tarnów, itd. Wtedy też nie powinny obowiązywać dolne KSM-y. Tak samo wychowanków danego klubu nie powinien dotyczyć limit 1 uczestnika finałowego cyklu SGP w składzie zespołu ligowego. Ta szczególna ochrona wychowanków w macierzystym klubie dawałaby profity klubom szkolącym, a o to też idzie gra. Miękkie przywiązanie swoich do klubu zaakceptują najbardziej kibice, którzy chcą widzieć swoich chłopców z sąsiedniej ulicy, a coraz mniej chętnie chodzą na widowiska serwowane przez objazdową trupę artystów cyrkowych - nie czujących żadnych trwałych więzi nigdzie i z nikim. Wobec możliwych nadużyć potrzebna byłaby przy tym dokładna definicja wychowanka. Na przykład taka: wychowanek licencjonowany to junior, który zdał licencję po serii treningów w danym klubie i został wystawiony do przynajmniej jednego meczu ligowego. Zawsze warto trwale zaspawać furtki ewentualnych nadużyć.

Jedno jest pewne, od czegoś trzeba zacząć, bo już budzimy się z ręką w nocniku.

Stefan Smołka

Komentarze (0)