Dwunasty rok z rzędu w Ekstralidze - podsumowanie sezonu w wykonaniu Włókniarza Częstochowa

Grad emocji, ambicja i zaciętość to za mało. O tym, jak mocno istotna jest efektywność, być może bardziej niż efektowność, przekonała się w tym sezonie drużyna Włókniarza Częstochowa. Z drugiej jednak strony, miniony sezon kibicom Lwów na długo zapadnie w pamięci.

Piękne porażki

Trudną sytuację częstochowskiego Włókniarza znają już chyba wszyscy sympatycy żużla w Polsce. Prezes Marian Maślanka otwarcie mówi o kłopotach finansowych, które pod Jasną Górą ciągną się już trzeci sezon. Przez część środowiska krytykowany za nieudolne zarządzanie finansami, przez innych chwalony za wytrwałość i niezwykłe wyczucie do angażowanych zawodników, sternik Lwów po raz kolejny zmontował w Częstochowie zespół, który tylko na papierze miał wyraźnie odstawać od reszty. Rzeczywistość okazała się zgoła inna.

Już pierwszy pojedynek biało-zielonych z broniącą tytułu mistrzowskiego Unią Leszno pokazał, że Włókniarz chłopcem do bicia nie będzie. Gdyby nie upadek w piętnastym biegu jadącego na drugim miejscu Rafała Szombierskiego to kto wie, być może to częstochowianie cieszyliby się z meczowego zwycięstwa. Niewielu przypuszczało wtedy, że w wielu pojedynkach Włókniarzowi zabraknie właśnie przysłowiowej kropki nad "i". Gdy lepiej prezentował się wspomniany Szombierski, czy Peter Karlsson, to zawodził Artiom Łaguta i odwrotnie. W ten sposób Włókniarz nie odniósł sensacyjnych zwycięstw w Gorzowie, czy Zielonej Górze, tylko, jak zwykło się w trakcie sezonu mówić, pięknie przegrywał. Częstochowianie mieli ogromną szansę stać się czarnym koniem rozgrywek, ale nie wykorzystali jej.

Zawodnicy Włókniarza przed meczem w Rzeszowie

Mimo to kibice licznie stawiali się w tym sezonie na częstochowskim obiekcie. Zespół dowodzony przez Jarosława Dymka dostarczał tylu wrażeń i emocji, że zachwyceni widowiskami przy Olsztyńskiej byli nie tylko fani biało-zielonych. Każde spotkanie można porównać do wybitnego spektaklu wystawionego na deskach Broadway’u.

Człowiek z innej galaktyki ratuje Ekstraligę

Wokół Włókniarza Częstochowa wytworzyła się dobra atmosfera. Kibice w końcu poczuli więź pomiędzy nimi, a drużyną. Sielanka skończyła się jednak w momencie, gdy biało-zieloni przegrali dwumecz o 7 miejsce w Speedway Ekstralidze z Tauron Azotami Tarnów i przyszło im się mierzyć w barażu ze Startem Gniezno o utrzymanie w elicie. Po pierwszym meczu częstochowianie odetchnęli z ulgą, bowiem rywalizacja w Gnieźnie zakończyła się zwycięstwem Włókniarza. Wszyscy spodziewali się spokojnego triumfu w rewanżu na Arenie Częstochowa. Tym bardziej, że rywale pod Jasną Górę przyjechali osłabieni brakiem Taia Woffindena.

Tymczasem 16 października w Częstochowie doszło do istnego horroru. Dramatyzm sytuacji oraz bezradność, w jakiej w pewnym momencie znalazł się Włókniarz, całkowicie oddaje błąd, jakiego dopuścił się menadżer Lwów. Jarosław Dymek w 12. biegu dokonał nieregulaminowej zmiany, przez co emocje związane z barażem przedłużyły się. Sam Dymek swoje gapiostwo przypłacił zdrowiem, gdyż w poniedziałek po meczu trafił na kilka dni do szpitala. - To nie jest tak, że nie znam regulaminu. Górę nad zdrowym rozsądkiem wzięły przede wszystkim nerwy i emocje. Nie spanikowałem, tylko popełniłem błąd. Zrobiłem ogromną głupotę i jest mi wstyd. Przepraszam. Cały czas nie mogę się z tego otrząsnąć - powiedział Jarosław Dymek. Zdobył się on na publiczne wystąpienie dopiero po blisko miesiącu od październikowego spotkania. Dla mocno skrytykowanego przez kibiców Dymka decyzja o zabraniu głosu nie była łatwa, dlatego też należy ją docenić.

Przed biegami nominowanymi Włókniarz znalazł się w mocno niekomfortowej sytuacji. Do zwycięstwa w dwumeczu po przewidzianych 30 wyścigach Lwom brakowało 8 punktów. Cel po niewiarygodnych emocjach udało się osiągnąć. Kto się walnie do tego przysłużył?

Na wynik zespołu pracuje cała drużyna. Jednak głównym aktorem, bezsprzecznym bohaterem całego sezonu we Włókniarzu, pupilem i ulubieńcem, stał się, nazwany po ostatnim meczu człowiekiem z innej galaktyki z nadludzkimi zdolnościami, Grigorij Łaguta. Rosjanin w 14. gonitwie zanotował groźnie wyglądający upadek. Długo nie podnosił się z toru, aby ostatecznie usłyszeć z ust kilku tysięcy fanów gromkie "Zostań z nami" w podzięce za fantastyczny rok i poświęcenie w dwóch, być może decydujących o przyszłości klubu wyścigach.

Częstochowski bohater roku, Grigorij Łaguta, otoczony kolegami z drużyny

Częstochowska karawana jedzie dalej

Zgrana i jadąca bez żadnej presji ekipa Lwów w minionym sezonie w sumie zwyciężała sześciokrotnie. W pokonanym polu pozostawiła zespoły z Tarnowa (dwukrotnie), Wrocławia, Rzeszowa, Gorzowa i Gniezna. Częstochowianie nie zdołali zdobyć ani jednego punktu bonusowego. Ich barw w tym roku broniło dziewięciu zawodników. Wraz z zakończeniem rozgrywek w Częstochowie pojawiło się zasadnicze pytanie: Co dalej?

Coraz bardziej wątpliwe jest, że życzenie fanów po konfrontacji wieńczącej zmagania w sezonie 2011 zostanie spełnione. Grigorij Łaguta co prawda chciałby pozostać w Częstochowie, ale postawił zaporowe na możliwości tego klubu warunki. Z każdym dniem jest głośniej o jego przenosinach do Stelmet Falubazu Zielona Góra.

Włókniarz jest natomiast bliski przedłużenia umowy z Danielem Nermarkiem, który wraz z Łagutą tworzył trzon tegorocznego zespołu. W kontekście startów w barwach Lwów mówi się m.in. o Fredriku Lindgrenie, a także o powrocie Taia Woffindena. Poważne rozmowy czekają Rafała Szombierskiego i Petera Karlssona, którzy niewątpliwie zawiedli oczekiwania. Najpierw Włókniarz musi się jednak uporać z finansowymi zaległościami. Zarząd podjął rozmowy m.in. z miastem, od którego oczekuje większego wsparcia. Sam klub robi natomiast, co może, aby poprawić sytuację. Pomóc mają w tym przewidziane zmiany, które powoli wchodzą w życie i mają za zadanie polepszenie nie najlepszego PR-u klubu.

CKM Włókniarz Częstochowa w roku 2011

Komentarze (0)