Grigorij Łaguta: Tego nie da się opisać słowami
Są takie chwile, które przesądzają o wartościowym wpisie do kart historii. Mimo, że Grigorijowi Łagucie dotychczas w barwach Włókniarza Częstochowa przyszło startować tylko rok, swoim zachowaniem i postawą na torze zaskarbił sobie sympatię tysięcy częstochowian.
Mateusz Makuch
W październikowe, niedzielne popołudnie ważyły się losy dwóch klubów żużlowych - Włókniarza Częstochowa i Startu Gniezno. Stawką w ich bezpośredniej rywalizacji była jazda w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Przed rewanżem w lepszej sytuacji byli częstochowianie, którzy zwyciężyli w pierwszym pojedynku w Gnieźnie różnicą czterech "oczek". Mecz w Częstochowie miał być formalnością.
Doskonale wiadomo, tą formalnością nie był. Częstochowscy kibice z zapartym tchem obserwowali to, co działo się na torze, a tam Włókniarzowi ewidentnie się nie układało. Wszystkie nadzieje fani, ale również i ludzie dowodzący klubem położyli w niekwestionowanym liderze Lwów, Grigoriju Łagucie. Gdy Rosjanin groźnie upadł w czternastym biegu i długo nie podnosił się z toru, wydawało się, że wszystko jest już jasne. Tymczasem Grisza wykrzesał z siebie resztki sił i jak na Lwa przystało stanął na wysokości zadania ratując Ekstraligę. - Mogę powiedzieć, że po tym upadku cały miesiąc nie czułem się dobrze. Wszystko mnie bolało. Co do samego upadku, to bardzo ciężko było mi się pozbierać z toru. Po pięciu minutach pierwszy ból minął, odpuścił na jakiś czas i mogłem kontynuować udział w zawodach. Podjechałem przed taśmę i zrobiłem dla drużyny jak najwięcej mogłem - powiedział odnosząc się do tej sytuacji Łaguta.
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.