- Mogę potwierdzić, że we wtorek odbyło się spotkanie prezesa Roberta Dowhana ze mną w siedzibie Polskiego Związku Motorowego. Rozmawialiśmy na temat sytuacji, która niepokoi PZM jako federację. Mistrz Polski ma bowiem problemy z uzyskaniem licencji ze względu na to, że nie ma podpisanej umowy z miastem. Podpisanie umowy na ewentualne korzystanie ze stadionu w Gdańsku nie jest najlepszym pomysłem. Starałem się przekonać prezesa Dowhana, że klub i władze samorządowe miasta Zielonej Góry krzywdzą kibiców. Oczywiste przecież jest, że fani z Zielonej Góry chcą oglądać mecze żużlowe u siebie - powiedział specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl Andrzej Witkowski.
PZM-ot jest zaniepokojony przestarzałą infrastrukturą stadionu przy ulicy Wrocławskiej. - Dla Polskiego Związku Motorowego rzeczą trudną do zaakceptowania jest fakt, że infrastruktura sportowa nie odpowiada poziomowi sportu. Jeżeli jest to mistrz Polski, to uważam, że jego stadion również powinien być na poziomie mistrza. Niemniej jednak bardzo namawiam prezesa Dowhana, żeby podpisał tę umowę, aby kibicom na miejscu zagwarantować możliwość oglądania zawodów. Zapewniłem pana prezesa, że nawiążę kontakt z prezydentem miasta Zielonej Góry, aby wspólnie z władzami samorządowymi zastanowić się nad poprawą poziomu infrastruktury stadionu w tym mieście. Podałem przykład Gorzowa czy z Torunia, gdzie stadiony są odpowiednie na XXI wiek. Niestety, obiekt w Zielonej Górze to wciąż XX wiek. Nie będziemy aprobować w latach następnych sytuacji, w której stadion nie daje kibicom odpowiedniej jakości oglądania zawodów, nie spełnia wymogów bezpieczeństwa dla kibiców drużyny przeciwnej, a fani za przeproszeniem muszą biegać do szaletu na drugą stronę obiektu. Te czasy już minęły, w związku z czym infrastruktura musi zostać poprawiona. Chcemy, aby sport żużlowy ani na moment nie zniknął z Zielonej Góry - podkreślił prezes Polskiego Związku Motorowego.
Witkowski zaznaczył, że jego rozmowa z Robertem Dowhanem nie miała formy "wezwania na dywanik". - Chciałem się spotkać, aby usłyszeć jego argumenty, dlaczego zarząd klubu nie może podpisać umowy na korzystanie ze stadionu w Zielonej Górze. Usłyszałem, że obiekt jest nieprzygotowany, że policja nie wydaje zgody na organizację imprez masowych. Jest to bardzo trudna sytuacja, bo klub musi radzić sobie sam, nie bardzo ma wsparcie, a kibice chcą swoją ukochaną drużynę oglądać na miejscu. Z tego względu postanowiłem spotkać się z Robertem Dowhanem i przekonać go, by sprawa wróciła do Zielonej Góry. Z drugiej strony uznając, że tak nie może być, że klub jest sam, zapewniłem prezesa, że w najbliższym czasie będę dzwonił i prosił o spotkanie prezydenta miasta Janusza Kubickiego, żebyśmy wspólnie zastanowili się w jaki sposób zmodernizować stadion w Zielonej Górze. Wracając jednak do tematu naszego spotkania, przekonałem prezesa Dowhana, żeby podpisał umowę z miastem i podjął rozmowy z policją o dopuszczeniu stadionu do rozgrywek w sezonie 2012.
Szef Polskiego Związku Motorowego zdradził, że prezes Dowhan obiecał, że podpisze umowę z miastem. - Tak, co prawda z bólem serca, ale podpisze. Ja natomiast będę toczył rozmowy z władzami samorządowymi, żeby tę sytuację stonować, uzdrowić i poprawić. Żeby już nie było takich kłopotów. To jest przecież Ekstraliga Żużlowa, a nie jakiś jarmark. Nie możemy nie znać dnia, ani godziny, kiedy obiekt będzie spełniał jasno określone warunki regulaminowe - stwierdził Witkowski.
Konkluzją spotkania obu panów było zapewnienie Roberta Dowhana o tym, że podpisze umowę z miastem. Andrzej Witkowski będzie natomiast pełnił rolę mediatora w rozmowach na linii klub - miasto, mających na cele dostosowanie stadionu przy ulicy Wrocławskiej do współczesnych standardów.
PZM zaniepokojony sytuacją Falubazu!
Jak ustalił portal SportoweFakty.pl, we wtorek w Warszawie doszło do spotkania prezesa Polskiego Związku Motorowego Andrzeja Witkowskiego z prezesem ZKŻ SSA Robertem Dowhanem. Panowie rozmawiali na temat zawirowań wokół stadionu Falubazu i problemów zielonogórskiego klubu z licencją.
Źródło artykułu:
Polska Bydgoszcz na przełomie ubiegłego stulecia koncentrowała się przeważnie na prze- Ta dzielnica robotnicza, zamieszkała przez ludność biedną, ale pracowitą, była tylko częściowo skanalizowana i od czasu do czasu wybuchały tam groźne epidemie tyfusu. Występowało tam też znacznie więcej niż w śródmieściu przypadków dyfterii i szkarlatyny. Uwzględniając jednak ówczesny brak szczepień ochronnych, nie można się było dziwić takiej sytuacji - pisze w swej książce pt. "Ze wspomnień starego bydgoszczanina" (Wydawnictwo poznańskie, 1969) Władysław Czarnowski, lekarz, który praktykował na Szwederowie po I wojnie światowej. - Przeglądając stare roczniki gazet bydgoskich natchnąłem się w przedgwiazdkowym numerze jednej z gazet niemieckich na następujący apel, podpisany przez żonę ówczesnego pastora szwederowskiego: "Epidemia dyfterytu i szkarlatyny zrobiła w rodzinach robotniczych naszej dzielnicy Szwederowo straszne spustoszenia. Czytaj całość