Prężne starania Warszawskiego Towarzystwa Speedwaya promujące "czarny sport" w Warszawie są oczywiście godne szacunku, ale to przecież jedynie substytut prawdziwych zawodów, turniejów, meczów ligowych. O tym, dlaczego tak trudno zaadoptować ten sport w stolicy można by pewnie napisać powieść. A przecież nie zawsze tak było.
Po wojnie Warszawa była arcyważnym punktem na mapie polskiego żużla. Jakby nie patrzeć, to przecież drużyna z tego miasta: Polski Klub Motocyklowy zdobyła pierwszy tytuł drużynowego mistrza kraju w 1948 roku. Takie nazwiska jak Jan Wąsikowski czy Jerzy Dąbrowski sporo wówczas znaczyły, a inny zawodnik tej drużyny Stanisław Brun mógł się szczycić posiadaniem licencji z numerem 1. Nie gdzie indziej jak właśnie w stolicy nasza narodowa reprezentacja rozegrała swoje pierwsze oficjalne, historyczne mecze. 26 września 1948 roku pokonaliśmy tutaj sąsiadów z Czechosłowacji 75:73. Mecz odbył się na nowym torze, wybudowanym na stadionie Skry, w obecności 20 tysięcy osób, które obejrzały szesnaście pasjonujących biegów (wg punktacji 4-3-2-1-0 - za nieukończony bieg). Biało-czerwone barwy w tym historycznym pojedynku reprezentowali: Alfred Smoczyk - Unia Leszno, Jerzy Jankowski - Polonia Bytom, Jan Siekalski - Moto Klub Rawicz, Jan Krakowiak - DKS Łódź, Edward Wrocławski - Pogoń Katowice, Tadeusz Kołeczek - Tramwajarz Łódź, Ludwik Draga - Pogoń Katowice i Jan Wąsikowski - PKM Warszawa. Polacy bardzo poważnie podeszli do tej konfrontacji, nasi zawodnicy zostali wyposażeni w nowe motocykle, oczywiście angielskie Japy. Rywali reprezentowali Rudolf Havelka, Milan Spinka, Frantisek Seberka, Jiri Sejner, Frantisek Fiala, Karel Kadlec, Jan Vanek i Oldrich Turma. W identycznym zestawieniu Czesi jako reprezentacja Moraw pokonali kilka dni wcześniej w Łodzi ekipę Polski Środkowej, w której jeździli między innymi: Krakowiak, Kołeczek i Wąsikowski. Warto w tym miejscu przypomnieć, że lider zespołu gości Frantisek Seberka położył olbrzymie zasługi dla rozwoju polskiego żużla, szkoląc naszych reprezentantów. Już pierwszy bieg rozgrzewa widzów. Wygrywa Smoczyk przed Havelką, Jankowskim i Kadlecem. Polska prowadzi 6:4. Ale tylko przez moment. Drugi wyścig przegrywamy bowiem 0:7, bowiem nasi zawodnicy go nie kończą. Draga przewraca się na jednym z łuków, a rawiczanin Siekalski przegrywa z defektem. Od tego momentu aż do biegu XIII prowadzą Czesi. Wtedy to polska para: Smoczyk-Kołeczek wygrywa podwójnie. Obejmujemy prowadzenie 61:57. Przed ostatnim biegiem prowadzimy dwoma punktami. Wygrywa go wprawdzie Spinka, ale za nim metę mijają Kołeczek i Jankowski. Ostatecznie Polacy wygrywają to ważne dla siebie spotkanie minimalnie 75:73. Gwiazdą dnia jest bezsprzecznie Smoczyk, który wygrywa wszystkie 5 biegów, zdobywając komplet punktów. Prasa podkreśla, że pokonał on nawet swojego nauczyciela z niedawnego obozu polskiej kadry Franta Seberkę. Dziennikarze relacjonujący mecz wróżą młokosowi z Leszna wielką, międzynarodową karierę. Pozostałe punkty dla Polski zdobywają: Jankowski 15, Siekalski 10, Krakowiak 9, Wrocławski 9, Kołeczek 6, Draga 5 i Wąsikowski 1. Co powiedzieli po meczu jego bohaterowie? Alfred Smoczyk: "Jestem szczęśliwy, że udało mi się odnieść zwycięstwa nad doskonale jeżdżącymi Czechami. Mam nadzieję, że na drugi rok będę jeszcze lepszy". Jan Wąsikowski: "Ostatnio prześladuje mnie dziwny pech. Dziś na przykład nawaliła mi w motorze świeca. Dostałem w ostatniej chwili czeską świecę, ale motor nie chciał się zapalić. Toteż na prostej maszyna jakoś jeszcze ciągnęła, ale na wirażach nie chciała. Byłem dobry, a teraz nagle jestem zły?". Milan Spinka: "Muszę powiedzieć, że my jesteśmy ciągle jeszcze lepsi, ale wasi zawodnicy są pojętni. Dużo się już nauczyli a to t bezsprzecznie zasługa trenera. Uważam osobiście, że jeżeli chcecie dojść do prawdziwej klasy, nie żałujcie pieniędzy na trenerów i maszyny". Ludwik Draga: "Tor za miękki! Ale publiczność warszawska bardzo mi się podoba. Umie dopingować zawodników. Moje upadki wyglądały może groźnie, ale nic mi się nie stało. Mam pecha, bo się wyłożyłem z maszyną, ale mam i szczęście, że sobie nic nie zrobiłem."
Jak więc widać żużlowa Warszawa w tamtych latach dała się lubić. Kibice pokochali żużel od pierwszego wejrzenia. W stolicy przyszło polskiej kadrze rozegrać jeszcze wiele wspaniałych zawodów, tutaj też rozegrano pierwsze w historii polskiego speedwaya zawody rangi mistrzostw świata - jedną z rund eliminacyjnych w 1956 roku, kiedy to nasi zawodnicy zaczęli wreszcie walczyć o awans do finału na obrosłym już wtedy prawdziwą legendą londyńskim stadionie Wembley. Nie brakowało także zawodów już zapomnianych i z dzisiejszej perspektywy nieco kuriozalnych, ale wówczas budzących niesamowite namiętności, także u najwyższych władz PRL-u. O tym jednak w kolejnym odcinku "Żużlowych podróży w czasie", za tydzień.
Robert Noga