Mam pełne zaufanie do synów, a oni do mnie - rozmowa z Piotrem Pawlickim seniorem

Piotr Pawlicki senior ma powody do zadowolenia. Jego synowie od początku sezonu spisują się bardzo dobrze w zawodach, w których startują. W rozmowie z naszym portalem były żużlowiec opowiada między innymi o drobnym urazie, jakiego nabawił się kilka dni temu starszy syn, Przemek. Ponadto odnosi się do tematu dziwacznych przepisów niszczących polski speedway.

Jarosław Handke: Czy kiedykolwiek w karierze ścigał się pan na chorągiewkę?
Piotr Pawlicki senior:

Właśnie zastanawiałem się nad tym przed zawodami. Na światło tak, ale na chorągiewkę chyba nie.

Czy uważa pan, że prawie półtorej godziny oczekiwania na decyzję o starcie na chorągiewkę to było dobre rozwiązanie? Nie można było zadecydować o tym wcześniej?

- Nie wiem. Organizatorzy pewnie nie sprawdzili przed zawodami sprawności maszyny startowej. Wracając jeszcze do poprzedniego pytania, to muszę przyznać, że większość zawodników była nawet w pewnym szoku, że będą się ścigać spod chorągiewki. To w końcu niecodzienna sytuacja. Biorąc pod uwagę, że zawody odbyły się w piątek trzynastego, to dobrze, że wszystko udało się szczęśliwie zakończyć. Oczywiście w kilku biegach starty nie były równe, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.

Zadowolony jest oczywiście Przemek, ale tuż po zawodach musiał zmrozić stopę, gdyż, jak sam mówił, w jednym z biegów, "pociągnęło ją". Co dokładnie stało się synowi?

- Jesteśmy tutaj w Małopolsce już od środy, kiedy to chłopcy jeździli w Tarnowie w krajowym finale eliminacji do indywidualnych mistrzostw świata. Synowie grali tam w piłkę rano, Przemek zahaczył o coś i wybił sobie duży palec u nogi. Jak było widać, w Krakowie w jednym z biegów go troszeczkę "pociągnęło" i uratował się jadąc kilka metrów "po płocie". W tym momencie noga weszła mu pod hak. Byłem nawet za tym, żeby się wycofał z ostatniego biegu, bo utykał, bolała go ta noga. Wiadomo, że to dopiero ćwierćfinał, awans Przemek sobie już we wcześniejszych biegach wywalczył.

Nie dość, że Przemek wygrał zawody w Krakowie, to jeszcze tego samego dnia do Unii Leszno nadszedł fax z BSI dotyczący potwierdzenia udziału Przemysława Pawlickiego w turnieju Grand Prix rozegranym przy ulicy Strzeleckiej. Piątek 13-go był więc szczęśliwy dla klanu Pawlickich.

- No tak, radość jest duża. Informację tę otrzymaliśmy będąc w hotelu, bo spaliśmy w Krakowie. Myślę, że coś jest jeszcze na rzeczy, jeśli chodzi o Piotrka, nie chciałbym jednak ujawniać więcej szczegółów. Bardzo cieszymy się z tej dzikiej karty, turniej ten odbędzie się przed własną publicznością. Myślę, że to nagroda dla Przemka za dobre starty w ostatnich latach. Mimo tego, że często dzikie karty otrzymują zawodnicy z miejscowego klubu, na torze którego organizuje się rundę GP, to ja jako ojciec bardzo się z tego cieszę. Widzę też, że Przemek jest zadowolony. Zrobimy wszystko, żeby dobrze wypaść. Sprzętowo jesteśmy przygotowani na sto procent. Dopniemy wszystko na ostatni guzik, by było na sto jeden procent.

Dużym atutem dla Przemka w kontekście przyszłego sezonu jest to, że już teraz w Ekstralidze jeździ na pozycji seniorskiej. Wielu było świetnych juniorów, którzy po przekroczeniu magicznej granicy 21 lat nie mogli się odnaleźć pod numerem 1-5. Pański syn tego problemu mieć nie będzie.

- Można powiedzieć, że Przemek jest trochę tym wszystkim pokrzywdzony. Miniony rok jeździł w pilskiej Polonii spod pozycji seniora. Teraz widać, że uciekają mu lata juniorskie, które są najlepsze w karierze. Ale tak jak w pytaniu było zaznaczone, nie ma tego przeskoku, takiego drastycznego przejścia z wieku juniora na seniora. Przemek już teraz ma na sobie dużą presję, bo jest przecież traktowany jak senior. Wciąż jest jednak młodzieżowcem i daje to pole do pewnych rozwiązań taktycznych, chociaż przy naszym KSM-ie nie jest to łatwe. Ja się cieszę, że Przemek daje sobie radę na pozycji seniora. Presja go nie zżera. On ma tak, że lepiej czuje się przed meczem, w którym będzie rywalizował z najsilniejszymi zawodnikami niż przed zawodami, w których będą startować słabsi żużlowcy.
W ostatnim meczu ligowym leszczyńscy juniorzy zdobyli aż 32 punkty. Wydaje się więc, że trener Jankowski będzie miał dużo powodów do zadowolenia szczególnie w MDMP i innych rozgrywkach młodzieżowych.

- Już przed sezonem było wiadome, że prezes i włodarze w klubie postawili na juniorów. Ja byłem za tym rozwiązaniem. Pierwsze koty za płoty, zobaczymy co będzie dalej, ale już po tym pierwszym meczu widać, że ta wizja zespołu, w którym dużą rolę odgrywają polscy juniorzy dobrze wypada. Uważam, że zespół Unii pojechał dobre zawody. Po ich zakończeniu niektórzy się zastanawiali czy to my jesteśmy słabsi czy Częstochowa taka mocna. Moim zdaniem zespół Włókniarza nie będzie w tym roku drużyną, z którą będzie można łatwo wygrać. Ci, którzy tak uważają, są w błędzie. Sytuacja dziś wygląda tak, że w żużlu nazwiska nie jadą.

Mimo zawirowań finansowych, z perspektywy czasu wydaje się, że decyzja o odjechaniu sezonu w drugiej lidze w barwach pilskiej Polonii była dobrym rozwiązaniem dla braci Pawlickich.

- Podjąłem tę decyzję w sumie w ostatniej chwili. Były inne propozycje, niektóre z nich dużo, dużo lepsze, ale wybrałem akurat tą. Myślę, że źle nie zrobiłem. Pamiętajmy, że młodszy syn, Piotrek był świeżo po licencji. Przemek jakoś w pierwszych meczach nie mógł się z tym pogodzić, potem jednak wszystko sobie ułożył. On przyjeżdżał, robił punkty, wsiadał w auto, jechał do Szwecji, do Anglii, ściga się tam z największą czołówką światową. To, że była to druga liga, nie było więc już z biegiem czasu dla niego problemem. Myślę, że udowodniliśmy ludziom, że z drugiej ligi także można się wybić. Wiadomo, że zainwestowaliśmy bardzo dużo swoich pieniędzy. Szkoda, że tak się stało. Walczyliśmy o to, żeby Stokłosa Piła była w tej pierwszej lidze. Senator Henio Stokłosa bardzo chciał tego, wyłożył bardzo duże pieniądze. Mamy względem niego bardzo duży szacunek. Klub się nie wywiązał. Działacze byli nieodpowiedzialni i takich włodarzy powinno się eliminować ze sportu.

Poziom drugiej ligi bardzo wzrósł w ostatnich latach. Mimo tego w zeszłym roku zauważył pan pewnie dużą różnicę w sferze organizacyjnej między Ekstraligą a drugą ligą. Świeży przykład, sprzed kilku dni - odwołanie meczu w Rawiczu. Czy myśli pan, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce w Ekstralidze?

- Na pewno poziom drugiej ligi wzrósł. Wielu zawodników przez KSM jest zmuszonych jeździć w niższych ligach. Jeśli chodzi o tę pieczątkę z meczu w Rawiczu, to jest to szczegół, ale takie szczegóły odgrywają duże znaczenie. Było dobrze w naszym żużlu, ale zaczęło iść to wszystko w nie tym kierunku, w którym powinno. Przepis o zakazie wychodzenia na tor przez 90 minut przed meczem jest kolejnym tego przykładem. Dla mnie to, że zawodnicy nie mogą wyjść na tor przed meczem jest trochę nienormalne. Ale to nie nasza działka, są ludzie "u góry", którzy przepisy ustalają. Wiem, że coś ma się w tej kwestii zmienić, ale szczegółów nie znam.

Nie ma więc wątpliwości, że polski żużel przez pewne udziwnienia w przepisach zmierza w złym kierunku.

- Niektóre ograniczenia są dla mnie bzdurne. Kiedyś zabraniano wjeżdżać do parkingu wcześniej niż dwie godziny przed meczem, teraz na to zezwolono, ale zamiast tego nie można wyjść na tor. Dla mnie to bzdura. Czy zawodnik zrobi dziury na tym torze? Czy zniszczy go patrząc na niego? Uważam, że tor jest dla każdego, a wstrzymywanie zawodników przy bramie z parkingu i mówienie, że jeśli wejdziesz, to będzie kara nie jest dobrym rozwiązaniem. Idzie to wszystko w złym kierunku.

Pańscy synowie mieli to szczęście, że jeździć uczyli się od ojca. Ostatnio w kilku klubach (Częstochowa przed rokiem, Kraków obecnie) zdecydowano się na zatrudnienie menedżerów zamiast trenerów. Dla młodych zawodników to na pewno duże utrudnienie.

- Jak obserwuję sytuację w klubach, to większość menedżerów czy trenerów to jednak byli zawodnicy. Na przykład Mirek Kowalik w Toruniu na pewno niczego złego nie przekaże chłopakom, a wręcz przeciwnie. Tych przypadków, gdzie są menedżerowie bez doświadczenia jazdy na motocyklu jest niewiele. Nie jest powiedziane, że dobry zawodnik musi być w przyszłości dobrym trenerem. Czasami ktoś siedzący wiele lat w żużlu może się okazać lepszym trenerem niż były zawodnik. Dużo zależy od umiejętności psychologicznego podejścia do młodych zawodników. Różnie można patrzyć na ten problem. Odbiegając trochę od tematu, podam przykład: kto nie siedział nigdy na wózku inwalidzkim, ten nie zrozumie nigdy jak to jest. Analogiczna sytuacja jest z siedzeniem na motocyklu żużlowym. Z pewnością plusem trenera, który jeździł wiele lat na żużlu jest to, że może podejść, sam doradzić, jak coś ustawić, przełożyć, bo przecież ma w tym doświadczenie. Jeżeli natomiast jest menedżer, który nie jeździł nigdy i przekazuje jakieś wskazówki żużlowcowi, to ten może sobie pomyśleć: "Co ty mi będziesz tłumaczył, jak ty nigdy na motocyklu nie siedziałeś". Można na to spojrzeć także od tej strony.

Jak wpływa pan na synów, by nie odbiła im tzw. "sodówka"? Niejeden młody żużlowiec w wieku 19,20 lat zachłysnął się swymi sukcesami i zaprzepaścił przez to karierę. W jaki sposób "studzi" im pan głowy?

- Tak naprawdę, to nie robię nic szczególnego. Można powiedzieć, że do tego momentu ich tak wychowałem. Cały czas patrzę na nich, obserwuję. Nie można zrobić z chłopaków niewolników czy zakonników. Oni muszą mieć choć trochę młodzieńczego życia, bo tak naprawdę nie mają okazji mieć tego komfortu co rówieśnicy. Na wyjścia z kolegami po prostu nie ma czasu. Ten, który chce się pilnować, będzie się pilnował. Wiadomo jacy w Polsce są kibice. Jak jest dobrze, to jest super, ale kiedy już coś nie wyjdzie, to zaczyna się mocna krytyka. Staram się zawsze mieć synów pod kontrolą. Ale nie muszę dbać o to w ten sposób, że wydzwaniam co chwilę i pytam: "Gdzie jesteście? Bądźcie o tej godzinie". Chłopacy zawsze mi mówią gdzie jadą i o której wrócą. Mam do nich pełne zaufanie, oni mają do mnie. To właśnie na tym to wszystko polega.

Źródło artykułu: