Tomasz Gollob w wyścigu finałowym startował z najbardziej zewnętrznego pola startowego. Pomimo tego, że start spod bandy nie był tego wieczoru korzystny, Polak wyszedł nieźle spod taśmy i znalazł się na prowadzeniu. - Udało mi się szybko dojechać do krawężnika i prowadziłem. Do pewnego momentu wszystko układało się po mojej myśli - wyjaśniał Gollob, którego w Lesznie zgubiła jazda zbyt blisko bandy. - Teraz, kiedy myślę o wyścigu finałowym, pewnie pojechałbym inaczej. Przed zawodami drugie miejsce brałbym jednak w ciemno. Jestem zadowolony z tego rezultatu, choć nie ukrywam, że bardzo chciałem wygrać w Lesznie - powiedział 41-letni żużlowiec.
Do historii Grand Prix przejdzie finałowy wyścig, w którym porywającą walkę stoczyli Jarosław Hampel i Tomasz Gollob. - Każdy z nas bardzo chciał wygrać, tym bardziej, że w Lesznie było to ostatnie Grand Prix. Walczyliśmy ostro, ale była to sportowa walka. Jarek wysunął się szerzej i zrobił mi miejsce do ataku. Zaatakowałem, ale zostawiłem mu miejsce pod bandą. Nie miałem absolutnie złych zamiarów. Wszystko odbyło się w ferworze walki. Przypomnę, że w Nowej Zelandii Jarek pojechał podobnie i nie miałem o to pretensji - przypomina Gollob.
Nie pierwszy raz Tomasz Gollob słabo zaczął zawody, a później z biegu na bieg się rozkręcał. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Gollob w Lesznie zbyt mocno upodobał sobie "orbitę". Słowem jeździł tak jak za czasów, gdy bezskutecznie walczył o tytuł mistrz świata. Na początku zawodów w Lesznie był przede wszystkim znacznie wolniejszy od rywali. - Cały mój zespół wykonał kawał dobrej roboty. Włożyliśmy sporo pracy, by sprzęt funkcjonował tak jak należy. Drugie miejsce to dobry wynik, choć szkoda, że nie udało się na koniec zaśpiewać Mazurka Dąbrowskiego - podsumował Gollob.