Zazwyczaj mało uwagi poświęcam komentarzom, bo jest to swoiste forum wolnego słowa, taki Hyde Park po polsku, gdzie wykrzyczeć można wszystko każdemu i na każdy temat, nawet się nie przedstawiając. I dobrze, że jest! Tu jednakże chylę czoła wobec postawy odkrytej przyłbicy, mniej dla obiektywizmu i trafności prezentowanych sugestii mojego znakomitego adwersarza. Owszem kojarzę nazwisko z innych łamów, ale z niekłamaną przyjemnością przeczytałbym inne teksty Pana Jarosława na temat żużla, napisane dla www.SportoweFakty.pl. Nie mówiąc już o partyjce skata. Przepraszam, to też wazelina?... Nie przeczę, tak można obrażać innych, ale mnie nie interesują podobne konwencje.
Autor, jak sądzę młodszy ode mnie, choć wyraźnie bliższy mojemu pokoleniu, niż większość odważnie logujących się dyskutantów, zadał sobie sporo trudu, by wypunktować wszystkie, jego zdaniem, słabe punkty mojego felietonu pt. "Sprawa Emila". Co by nie powiedzieć, to prawdziwa przyjemność czytać podobne analizy, naprawdę znakomite od strony technicznej. Absolutnie drugorzędną kwestią jest, i niewiele w sumie znaczącą, że to akurat ja jestem przedmiotem krytyki, i że to z moimi tezami autor bezlitośnie się rozlicza. Czasem trzeba kogoś naprawdę mądrego, żeby otwarł oczy myślącemu, że mądry.
SajfuTDinow to Sajfutdinow, a nie jakiś tam Smokła – mogę tylko przeprosić, ale przede wszystkim Emila i jego zacną rodzinę, a dopiero potem dociekliwych do bólu Czytelników. Nie ma dla mnie usprawiedliwienia i nie liczy się fakt, że moje nazwisko też często jest przekręcane (pisane przez "ó"), bo przecież nikt złych intencji za tym nie chowa. Wracając do meritum, nadal jednak pozwolę sobie na mocne przeświadczenie, że Emil Sajfutdinow, nawet wsparty żarliwie przychylną opinią oddanego Bydgoszczy Andreasa Jonssona, niewiele by sobie podokazywał, gdyby nie ustanowione przywileje chorych bez wątpienia regulaminów polskich żużlowych lig, które popychają sponsorów do wspierania wybranych młodzików, niezależnie od posiadanego paszportu, bo tak jest taniej, a nie dlatego, że to szlachetny mecenat. Dopiero po usunięciu nakazu wystawiania młodzieżowców w lidze, wspierający ich mimo to darczyńcy mieli by prawo oczekiwać poklasku. Tu niestety wszystko przemawia przeciwko Pana tezom, Jarosławie. Młody gówniarz – my też nimi byliśmy, bez obrazy – zwłaszcza w takim sporcie jak żużel, powinien dla własnego dobra przejść twardą szkołę przetrwania, jeśli ma być przygotowany do wyczynu na światowym poziomie. No i tu się Pan Jarek niestety nie popisał, czytając mało uważnie, bo mianem gówniarza (ani teraz ani w poprzednim felietonie) nie określam wcale precyzyjnie Emila, lecz hipotetycznego Iksa, wybranego z ogółu nieopierzonych młokosów, forsowanych przez sponsorów, wśród których wspomniany żużlowiec mocno się wyróżnia. A jak pan sobie manipuluje kontekstem, to już pana cyrk. Oczywiście, że takie indywidualności jak Plech, Gollob i Sajfutdinow nigdy nie oczekiwały nic więcej, tylko częstych startów, ale naprawdę niczego nie trzeba im zarazem ułatwiać, niczego gwarantować, bo talent na miarę Woryny, Wyglendy czy Gluecklicha urodzi się i okrzepnie na pewno. Może naturalną koleją rzeczy trochę później, lecz za to już raz na zawsze. Stanie się to niechybnie w warunkach normalnej rywalizacji, natomiast sztucznie windowany – padnie prędzej czy później. Jeśli miałoby to dotknąć również sympatycznego Emila, to bardzo żal, bo nikt mu przecież tego nie życzy.
Pan Jarosław ma dystans do Plecha, delikatnie mówiąc, choć przyznaje zasługi Super Zenona jako zawodnika. Jakby łaskę mu robił. Wazelina, peany pochwalne? – gdy mowa o jednym z kilku najwybitniejszych żużlowców w całej osiemdziesięcioletniej historii polskiego speedway’a, niezwykle cenionym w świecie? Powiem więcej: za mały się czuję, by oddać pełnię tych wiekopomnych zasług. Dalsze wywody "jsk speedway", przykłady rzekomych błędów taktycznych trenera Plecha, zaraz pokazują, że to tylko taka maska. To jest prawo każdego kibica, lubić kogoś lub nie, i nie ma się tu czego wstydzić. Po co się tłumaczyć? Żeby ukryć własną odrazę, a może zawiść? A przyzwoitość każe jednak pamiętać kto pierwszy rzucił kamieniem. Sprawa jest prosta, publicznie obrażono Plecha na łamach poczytnego tygodnika, bo okazał odwagę jako trener, więc staję po stronie wybitnego ekssportowca i zrobię to jeszcze, gdy będzie trzeba, nawet tysiąc razy, niezależnie od tego kto sobie na to pozwoli. Dociekanie od kogo to wyszło i kto jeszcze się dołożył, to ma być rzetelność dziennikarska?... Zeszmacanie autorytetów prawdziwych staje się taką smutną polską normą. Staję obok Plecha i jestem z tego dumny.
Do łez rozśmieszył mnie natomiast fragment polemiki "jsk", który z pasją, godną lepszej sprawy, nawyzywał mnie od samozwańczych "dziennikarzy", którzy się niby dorwali na portal. Kto chce to wie, że taki ze mnie dziennikarz jak z koziej… brody miotła (na Śląsku mówi się dosadniej: "…jak z koziej rzici rajzyntasza"), nigdy nie aspirowałem do środowiska, i wcale nie tęsknię za tym. Po co więc cała fatyga? Bez obaw! W moim wieku już raczej nie zmienia się profesji. Prowadząc własną działalność gospodarczą, mam co robić dniami i nocami. Jestem tu na Portalu co najwyżej – pewnie mało udolnym, to przyznaję – komentatorem przeszłości, tej sprzed dziesiątków lat, a także tej sprzed kilku tygodni. Od relacjonowania spraw bieżących są inni, świetnie zresztą przygotowani profesjonaliści – polecam ich sprawozdania i newsy. Odgrzewany kotlet? – zlituj się człowieku!, to tak jakby historykowi zarzucić brak refleksu – niezły ubaw. Mam też świadomość, że nie jestem przy tym nieomylny i trafne uwagi bardzo sobie cenię, zwłaszcza gdy odnoszą się do faktów. Takie sprostowania i uzupełnienia przyjmuję z wdzięcznością. Tu mamy do czynienia z insynuacjami. Nie będę, w ślad za moim "życzliwym" komentatorem, cytował wszystkich gęstych splunięć, jakimi mnie raczył obrzucić niejaki "jsk speedway". Wolę otrzeć twarz i wybaczyć zacietrzewionemu, życząc mu przy tym więcej zdrowia, a mniej jadu, bo szkodzi to wątrobie. Zajadłości w stosunku do mojej osoby za bardzo nie pojmuję, bo wystarczy przecież nie czytać moich dennych wypocin, dla własnego dobrego samopoczucia. Ostrość reakcji każe mi natomiast sądzić, że trafiam w sedno. To samo mówią chętnie brane ze mnie cytaty.
Pocieszę pana i jemu podobnych. Jeśli zdecydowana większość komentarzy będzie mi równie nieprzychylna, to w porozumieniu z twórcami i kierownictwem www.SportoweFakty.pl na pewno stąd odejdę. Przy okazji zachęcam do podjęcia starań o współpracę na Portalu, bo każdy kto ma coś sensownego do powiedzenia w temacie naszego upadającego żużla, winien włączyć się w dzieło jego odbudowy, przynajmniej na płaszczyźnie dyskusji. Jest jeden warunek, z którym taki Kaźmierczak (to pana styl Jarosławie) może mieć problemy: spojrzenie trochę dalej niż czubek… własnego nosa. Lokalny patriotyzm, to fajna rzecz na festynie ludowym z okazji Dnia Strażaka, ale (pan przecież jesteś "…z miasta, to widać, słychać i czuć") nie trzeba się z tym obnosić.
Stefan Smołka
PS. Mam świadomość, w przeciwieństwie do pana, że szkoda miejsca na portalu na podobne merytorycznie jałowe dyskusje, więc jeśli pan zechce, udostępnię panu inny adres, gdzie dowie się pan jak nawiązać bezpośredni kontakt. Przytoczę wtedy panu ów żałosny fragment wypowiedzi, skądinąd zasłużonego dla bydgoskiego speedway’a Pana Sawarskiego, obrażający Zenona Plecha. Nikt bowiem wcześniej nie pozwolił sobie na tak mało elegancką krytykę decyzji trenera. Stąd reakcja, te straszliwe "armaty" skierowane przeciw niewinnym "wróbelkom".