Początkowo prowadzą goście, potem gospodarze wyrównują i obejmują niewielką przewagę. W pewnym momencie do akcji wkracza matka natura i zsyła na żużlowców i kibiców intensywne opady deszczu. Wydaje się, że mecz nie zostanie dokończony, bo tor po opadach nie nadaje się do jazdy. Przemawia za tym fakt, że rozegrano już dziesięć wyścigów, tak więc mecz w majestacie regulaminu rywalizacja można spokojnie zostać uznana za zakończoną a jej wynik zaliczony. Warto też zwrócić uwagę na to, że wszystko dzieje się bardzo późno, przecież pojedynek rozpoczął się o 19:30, a opisana sytuacja miała miejsce po zakończeniu już dziesięciu wyścigów. A mimo tych wszystkich niedogodności kibiców, tych na stadionie i tych na trybunach spotkała niespodzianka. Sędzia Wojciech Grodzki wziął sprawę w swoje ręce i nakazał kosmetykę toru, więc służby techniczne niezwłocznie, energicznie i jak się okazało skutecznie zabrały się do roboty. Zawodnicy też nie protestowali przed dalszą jazdą. Falubaz miał nadzieję na powiększenie przewagi, co ważne w kontekście rywalizacji o punkt bonusowy, natomiast "Byki" zapewne liczyły, że w ostatnich wyścigach odwrócą złą kartę i jednak wyjadą z Zielonej Góry z punktami. Ostatecznie wszystko zakończyło się w duchu sportu. Mecz został dokończony i można jedynie pochwalić ludzi, którzy się do tego przyczynili za determinacje i pełen profesjonalizm. A świadkami tego byli telewidzowie, mecz bowiem transmitował kanał TVP Sport. Ręce same składają się do oklasków.
Brawo, brawo i jeszcze raz brawo, jest jednak małe, maleńkie ale… cofnijmy się zatem w czasie w mniej więcej jedenaście miesięcy. To samo miejsce 22 czerwca 2011 roku. Po popołudniowym finale mistrzostw Polski par klubowych, wieczorem o godzinie 20:00 Falubaz ma rozegrać ligowe spotkanie z PGE Marma Rzeszów. W kuluarach krążą plotki, że miejscowi nie bardzo mają ochotę na to, aby spotkanie się odbyło. Są w nim zdecydowanym faworytem, natomiast nie mają ochoty "spalić" taktycznej możliwości zastosowania tzw. zastępstwa zawodnika za kontuzjowanego Rafała Dobruckiego, którą pragną wykorzystać w prestiżowym dla nich i znacznie ważniejszym derbowym meczu ze Stalą Gorzów, który jest planowany tydzień później. Już przed wspomnianym finałem par pojawiają się informację, że wieczorem będzie w Zielonej Górze padać. I rzeczywiście sprawdzają się. W momencie kiedy powinien się rozpocząć mecz zaczyna padać deszcz. Intensywnie, ale zgodnie z prognozami krótko. Około 20 minut później sędzia, traf chciał, także Wojciech Grodzki informuje na antenie TVP Sport, że po upływie określonego czasu poda decyzję co dalej z meczem. W międzyczasie deszcz przestaje padać, zamiast decyzji arbitra z trybun widać krzątająca się obsługę, która demontuje urządzenia startowe. Już wiadomo, że mecz się nie odbędzie, ale komunikat sędzia podaje dopiero później. W Polskę, za pośrednictwem telewizyjnych kamer idzie informacja, że tor nie nadaje się do rywalizacji i nie ma szans aby go właściwie przygotować. W parku maszyn pada między innymi taki argument, że powodem jest zbyt późna pora. Spotkanie zostaje więc w majestacie prawa odwołane i przełożone na inny termin. Zielonogórzanom pasuje to jak ulał, w derbowym meczu jadą z zastępstwem zawodnika za kontuzjowanego Rafała Dobruckiego i na pewno w pewnej mierze dzięki temu wariantowi pokonują lokalnego rywala. Rzeszowianie też faktem przełożenia spotkania nie wydaja się zmartwieni. Przyjadą tutaj raz jeszcze w sezonie zasadniczym i sensacyjnie zremisują, jako jedyna drużyna urywając punkt przyszłemu mistrzowi Polski na jego torze. Koszty poniesione przez telewizję idą się natomiast paść. Wnioski z tych dwóch meczów, z tych dwóch sytuacji? Wyciągnijcie państwo sami…
Robert Noga