Michał Kowalski: Zajęliście czwarte miejsce podczas bydgoskiego półfinału. Jakie wrażenia po tych zawodach?
Billy Hamill: Przede wszystkim muszę powiedzieć, że to były niezwykle ciężkie zawody. Każdy punkt trzeba było po prostu wydrzeć rywalom. Jednak dla nas najważniejsze jest coś innego. Stany Zjednoczone tak naprawdę od siedmiu lat nie miały swojego zespołu w półfinale Drużynowego Pucharu Świata. Także uważam, że powinniśmy się cieszyć z faktu, iż w ogóle byliśmy w Bydgoszczy i mogliśmy zmierzyć się z tak dobrymi rywalami.
Ale z twojego dorobku punktowego chyba już tak zadowolony być nie możesz.
- Zdecydowanie, taki rezultat mnie nie zadowala, nawet pomimo tej przerwy od startów. Wiem, że mogłem mieć dużo więcej tych punktów. Wyjścia spod taśmy były nawet dobre, ale później nie mogłem wykorzystać tego na trasie. Szkoda, ale tak już wyszło. Zwróćmy uwagę na to, jak długo w sumie nie jeździłem, trochę się odzwyczaiłem. Żeby mieć dobre wyniki, trzeba cały czas być w kontakcie z czołówką. Robiłem, co w mojej mocy, by pomóc drużynie swoim dorobkiem. Już u siebie w Kaliforni trenowałem, by w Bydgoszczy być w jak najlepszej dyspozycji. Ale muszę powiedzieć, że czerpię radość przede wszystkim z tego, co zrobiliśmy dla amerykańskiego żużla i jego przyszłości.
Powiedz szczerze - na co liczyliście jadąc do Bydgoszczy?
- Chcieliśmy ukończyć te zawody (śmiech). To był nasz cel numer jeden, który udało się zrealizować.
Jak ogólnie oceniasz swoją jazdę po kilkuletniej przerwie? Niełatwo jest w wieku 42 lat znów uprawiać tak niebezpieczny sport.
- Wiem, że stać mnie na więcej. Podczas tego półfinału oczywiście nie było rewelacji, ale nie było również tragedii. Osobiście mogę powiedzieć, że będę w dalszym ciągu jeździł i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Łatwo jest tak sobie wrócić do jazdy dla przyjemności, bez obciążenia. Ale powrót do ścigania na poziomie międzynarodowym to już coś zupełnie innego, nieporównywalnego. Więc tak czy inaczej, to ogromny krok naprzód, zarówno dla mnie, jak i dla zespołu.
Jaki był główny powód twojego powrotu?
- Pomoc amerykańskiemu żużlowi wrócić na miejsce, jakie miał on kiedyś. Zależy mi na tym, by znów zawodnicy z USA liczyli się w stawce najlepszych drużyn świata. Dodatkowo mogę wraz z Gregiem przyczynić się do prawidłowego rozwoju młodych chłopaków, którzy dopiero zaczynają przygodę ze światem profesjonalnego sportu.
Pomimo 42 lat nadal masz w sobie motywację do takich działań?
- Tak, mam motywację. Wiem, że jestem stanie jeszcze coś od siebie dać. Może to pomóc mojej drużynie, więc po prostu to robię. Wszystkie zalety mojego powrotu dają mi dodatkowego "kopa" i są świetnym czynnikiem motywującym, nawet w wieku 42 lat.
Wielokrotnie jeździłeś na bydgoskim torze, chociażby podczas turniejów GP. Jakie to uczucie, ponownie wrócić w to miejsce po tylu latach przerwy?
- To naprawdę świetna sprawa. Wiesz, podoba mi się ta cała atmosfera wokół żużla w tym miejscu. Spotkałem znów tych kibiców, do tego mam w waszym kraju mnóstwo starych znajomych, na widok których bardzo się ucieszyłem. Kapitalne jest to, że stało się tak jak chciałem i znów pojechałem dla nich. Pomagało mi wielu wspaniałych ludzi. Ashley Holloway dał mi na przykład silnik na te zawody. Po prostu super przeżycie!
Jeśli dobrze pamiętam, to ostatni raz startowałeś w Bydgoszczy w 2001 roku, podczas Grand Prix Polski. Od tego czasu w mieście zmieniło się w zasadzie wszystko, oprócz stadionu Polonii. Uważasz, że taki obiekt zasługuje na imprezy tej rangi?
- Myślę, że tak. To jeden z najlepszych torów do ścigania w żużlowym świecie. Naprawdę dobrze mi się na nim jeździ. Zdecydowanie powinny odbywać się w tym mieście tego typu zawody, bo Bydgoszcz na to zasługuje.
Coraz więcej zawodników osiąga życiowe wyniki w zaawansowanym sportowo wieku. Najlepszy przykład to twój kolega, Greg Hancock? Może i ty będziesz jeszcze ponownie mistrzem świata?
- Nie! (Śmiech). Ja nie mam już na to żadnych szans. Greg to wybryk natury (śmiech). Wielki szacunek dla niego, za to, co zrobił. Niewielu zawodników może poszczycić się takim dorobkiem, jak on.