Spadająca frekwencja to problem nie tylko bydgoskiego klubu. - Niestety. Czasy się zmieniły i wszędzie spada liczba widzów na trybunach. Trudno mi znaleźć przyczynę tak małej liczby kibiców na tym spotkaniu. Nawet połowa miejsc na stadionie nie była zajęta, a przecież to był świetny mecz i odwieczna wojna bydgosko-toruńska. Na pewno szkoda, bo dla tej dyscypliny lepiej byłoby, gdyby więcej ludzi przychodziło na mecze. Przecież to dla nich walczy się na torze. Ale z drugiej strony - to był wtorek, sporo osób jest na urlopach. Tak próbuję sobie to wytłumaczyć - powiedział Mirosław Kowalik dla Gazety Wyborczej Toruń.
Na początku sezonu menedżer toruńskiego klubu w ostrych słowach wypowiedział się o braciach Pulczyńskich. Teraz twierdzi, że te słowa podziałały. - Podziałały. Zarówno do Kamila, jak i Emila to trafiło. Obaj walczą wreszcie na torze i zabrali się ostro do pracy. W ostatnich spotkaniach obaj udowodnili, że naprawdę mają duże umiejętności. Muszą tylko umieć je potem wykorzystać na torze. Widać, że chcą i pracują nad sobą. Kamil pokazał charakter. W 14. biegu w pięknym stylu na dystansie wyprzedził Roberta Kościechę i to on uratował nam ten punkt bonusowy. Takie jest moje zdanie. Kamil udowodnił też, że jest profesjonalnym zawodnikiem i nie ulega presji. Mogliśmy postawić na doświadczenie Adriana Miedzińskiego, ale zdecydowaliśmy się właśnie na Kamila. Jest juniorem, ale nas nie zawiódł. Za to spotkanie brawa dla niego - przyznał Kowalik.
Źródło: Gazeta Wyborcza Toruń