Patrząc na styl bycia Antonio Lindbaeck'a trudno sobie wyobrazić jeszcze większego luzaka wśród żużlowej braci. A mimo tego, Szwed po zawodach w Grand Prix podkreślał, że tajemnicą jego sukcesów jest właśnie luz. - Kiedy przyjechaliśmy do Włoch, byłem jeszcze bardziej zrelaksowany niż zwykle. Kompletnie nie myślałem o wyniku, o tym, żeby w każdym kolejnym wyścigu przywozić trójki. Jak widać, takie podejście poskutkowało - ocenił po zawodach w Terenzano Szwed.
Lindbaeck może mówić o szczęściu w finale, bo gdyby nie powtórka po upadku Martina Vaculika o zwycięstwie w Grand Prix Włoch nie byłoby mowy. - Rzeczywiście restart wyścigu finałowego mi pomógł. W pierwszym podejściu podniosło mnie trochę na starcie i straciłem dystans. W drugim nie miałem nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Cieszę się, że wreszcie udało mi się wygrać. Udowodniłem sam sobie, że potrafię zwyciężać także w zawodach Grand Prix. Ta wygrana jest dla mnie wszystkim. Jestem taki szczęśliwy - podkreślał niespodziewany triumfator Wielkiej Nagrody Włoch.
Antonio Lindbaeck potwierdza, że z niecierpliwością czekał nie tylko on sam na pierwszy triumf, ale całe jego otoczenie. - Ludzie pytali mnie, kiedy w końcu wygram. Szczerze mówiąc, nie słuchałem ich. Robiłem swoje. Wiedziałem, że ta praca kiedyś zaprocentuje. Przed zawodami jak zwykle słuchałem muzyki, skupiałem się tylko na sobie, byłem wypoczęty i zrelaksowany, a teraz ogromnie cieszę się z tego, co wydarzyło się w sobotnią noc w Terenzano - zakończył Szwed, który w klasyfikacji przejściowej cyklu zajmuje dziewiąte miejsce z dorobkiem 62 punktów. Do ósmego Andreas Jonsson traci już tylko osiem "oczek".