Michał Stencel: Kończysz 16 lat, zatem najlepsze życzenia urodzinowe. Tym samym wkraczasz już w dorosły żużel. Czy faktycznie czujesz, że od dziś jesteś już dorosłym żużlowcem?
Kacper Woryna: Dziękuję za życzenia. Tak na poważnie to jeszcze nie i jakoś nie odczuwam żadnej różnicy. Być może jak pojadę w paru meczach, to dojdzie do mnie, że żarty się skończyły.
Wiem, że miałeś propozycję z ligi duńskiej, by tam pojechać w najbliższą sobotę, 1 września. Czy twój start dojdzie do skutku?
- To lepiej niech tata się wypowie (śmiech).
Mirosław Woryna: Faktycznie, taka propozycja była. Jednak póki co, nie skorzystamy z niej. Start byłby w sobotę, a w niedzielę jesteśmy przymierzani do składu na mecz w Rawiczu. Nie uważam, że byłoby to dobre dla Kacpra. Myślę, że nie jest jeszcze na tyle przygotowany, by jeździć zawody z dnia na dzień. Dania zatem nie dojdzie do skutku, co nie znaczy, że w przyszłym roku Kacper nie pojedzie tam.
Po pierwszym spotkaniu w ćwierćfinale w Rawiczu, wydawało się, że rybniczanie odpadną z dalszej rywalizacji. Jadą jednak w finale. Czy wy nie obawiacie się, że gospodarze przygotują znów bardzo trudny tor? To byłby pierwszy start Kacpra w lidze od razu na tak trudnym terenie.
- M.W.: Były obawy i one są nadal. Nigdy nie byłem na torze w Rawiczu, nie wiem jak on wygląda. Jeśli faktycznie prawdą jest to, co słyszałem, to wiem, że gospodarze potrafią przygotować bardzo wymagającą nawierzchnię. Mam tylko nadzieję, że będzie ona regulaminowa i ten tor nadawał się będzie do walki.
Jest duża szansa, że pojedziesz w barwach drużyny z Rybnika w Rawiczu. Czy odczuwasz jakiś stres przed tą ważną dla rybnickiego zespołu niedzielą? Twój idol, Chris Holder podchodzi do każdych zawodów na wielkim luzie i być może to jest recepta na dobre jego wyniki?
- K.W.: Być może. Ja w każdym razie nie odczuwam stresu. Jeśli dane mi będzie pojechać, postaram się wypaść jak najlepiej. Nie ma sensu bym się dodatkowo nakręcał. To w niczym nie pomaga.
Wiem, że na początku twojej kariery był taki moment, gdzie chciałeś zrezygnować z jazdy na motocyklu. Piłka nożna zawładnęła twoim sercem i byłeś bliski porzucenia speedwaya.
- K.W.: Byłem wtedy młody i nie wiedziałem co czynię (śmiech).
- M.W.: To było na początku jego przygody z motocyklem. Jurek Dudek wygrał wtedy Ligę Mistrzów i Kacper postanowił być taki jak on. Tym bardziej, że otrzymał od Dudka rękawice bramkarskie z autografem z półfinału tych rozgrywek. Po trzech treningach stwierdził, że zostanie jednak przy żużlu.
Mirku, twój ojciec jeździł na żużlu wiele lat. Czy nie bałeś się, że Kacper będzie chciał pójść w jego ślady? Nazwisko nazwiskiem, ale stres i urazowość tego sportu są bardzo wysokie.
- M.W. Właśnie nie, tym bardziej, że to właśnie ja razem z moim ojcem niejako podsunęliśmy mu ten pomysł. Plan był taki, że Kacper miał trenować pod okiem dziadka jako trenera. Pierwszą motorynkę dostał w wieku 6 lat.
- K.W.: Tato, miałem wtedy 5 lat.
- M.W.: No całkiem możliwe. W każdym razie, spodobało mu się to. Nigdy jednak nie robiliśmy presji na zasadzie, że musisz jeździć. Uważaliśmy, że jeśli się mu spodoba, to będzie to robił. Dziś wiem, że był to dobry kierunek i chyba są niezłe perspektywy na kolejne lata.
Obecny świat polega na nieustannym lansie gdziekolwiek się człowiek znajdzie. Jak udaje się Tobie, pomimo młodego wieku być taką osobą jaką byłeś? Wielu na twoim miejscu odbiłaby woda sodowa do głowy.
- K.W.: To nie tak. Tata potrafi mnie odpowiednio wyciszyć, kiedy za dużo hałasuję (śmiech). A tak na poważnie. Ja nie czuję się kimś lepszym tylko dlatego, że jeżdżę na żużlu i mam na koncie jakieś tam sukcesy. To cieszy, ale mnie i mój team i to jest ważne. O żadnej wodzie sodowej nie może być mowy.
Mirku, czy uważasz, że młody sportowiec, niekoniecznie żużlowiec, na początku swojej kariery powinien mieć obok siebie kogoś, kto w pewnym momencie będzie umiał pogrozić palcem i ustawić do pionu?
- M.W.: Oczywiście. Tak też jest u nas. Wiadomo, że młody człowiek, który odnosi sukcesy, myśli, że one będą zawsze. Po pewnym czasie odsuwa na bok sport i zajmuje się niekoniecznie tym, czym powinien. Wpływ kolegów, rozpieszczonych przy okazji jego sukcesów także jest duży. I tu jest problem, bo kończą się dobre wyniki, kończą się koledzy. Talent pracuje za zawodnika do pewnego momentu, potem jest ciężka praca, albo koniec kariery. Zdecydowanie uważam, że młody człowiek musi mieć kogoś, kto będzie dawał przyzwolenie na pewne uciechy życia adekwatne do wieku. Ale ktoś musi także w odpowiednich momentach zareagować. Bardzo często jest tak, że młodzi chłopcy pozostawieni samym sobie gubią się po pierwszych niepowodzeniach. Kacper doskonale wie, co się stanie, kiedy jego zachowanie wymknie się spod kontroli.
Wielu rybnickich kibiców, po półfinale Indywidualnych Młodzieżowych Mistrzostw Polski w Rybniku, było zawiedzionych, że nie udało się Tobie awansować do finału. Z jednej strony oczekiwania wobec Ciebie są ogromne, z drugiej zaś poniekąd są oni usprawiedliwieni. Wszak głód sukcesu rybnickiego żużla jest ogromny. Sukcesy juniorskie były ładnych pare lat temu.
- K.W.: Nie jestem zaskoczony, że nie awansowałem. Stawka była dobra, wszyscy zawodnicy mieli za sobą dużo większe doświadczenie niż ja. Wiedziałem, że będzie trudno. Tym bardziej, że na twardym torze liczył się głównie start. Potem niewiele dało się zrobić. Starty są moją bolączką. Wiadomo, że pracuję nad tym, by było lepiej, ale nie da się wszystkiego od razu mieć dobrego. W półfinale Srebrnego Kasku tor był idealny, nawet po przegranym starcie dało się wyprzedzać. W Rybniku nie wyszło. Trudno.
W finale Srebrnego Kasku na torze w Rzeszowie nie wypadłeś punktowo najlepiej. Nie o wynik chyba jednak chodziło. Ważne jest doświadczenie zdobyte na kolejnym obcym torze.
- K.W.: Pewnie, że szkoda, że punktowo było słabo. Dla mnie jest jednak ważne, że tam pojechałem. Sam występ w finale był wielką sprawą, a każdy bieg na obcym torze, to kolejne wielkie doświadczenie. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie znów pojadę w finale tej imprezy, wtedy zrobię wszystko, by wypaść lepiej.
Wiele mówi się o tym, że w następnym sezonie do Rybnika ma powrócić Jan Grabowski. Co myślisz o tym rozwiązaniu?
- M.W.: Nie miałem okazji nawet poznać osobiście Jana Grabowskiego. Kiedy tu pracował, nie byłem na tyle blisko w klubie. My na 99% zostajemy w Rybniku, choć oczywiście są propozycje z innych klubów. My jesteśmy z Rybnika, mamy tu klub i kibiców i to właściwie tyle.
No właśnie. Fora internetowe są pełne spekulacji. Podobno wiele klubów także ekstraligowych ustawia się w kolejce po Kacpra. Czy uważasz, że gdyby była dobra propozycja, nie tylko finansowa, Kacper byłby w stanie rywalizować w najwyższej klasie rozgrywkowej?
- M.W.: Było i jest wiele luźnych ofert z różnych klubów. Uważam jednak, że dobrze będzie kiedy mój syn będzie jeździł w niższej jak nie najniższej klasie rozgrywkowej. On ma zdobywać doświadczenie i jeździć jak najwięcej biegów. W ekstralidze pojechałby co najwyżej w trzech wyścigach i tyle. Myślę, że to nie o to chodzi. Kacper jest żużlowcem na dorobku i uważam, że częstotliwość startów, a nie klasa rozgrywkowa jest dla niego w tej chwili najważniejsza.
Zapewne śledzisz każde zawody Grand Prix. Jak często, kiedy zapala się zielone światło, zamykasz oczy i puszczasz sprzęgło razem z zawodnikami, wybierając się w 60 – sekundową podróż pełną wrażeń?
- K.W.: Często. Pewnie, że mam marzenia, ale wiem ile to kosztuje pracy. Cieszyłem się ze zwycięstwa Chrisa Holdera w ostatnim Grand Prix. Z drugiej strony, obserwując go, wiem, w którym momencie żużlowej drogi jestem. Dałbym wiele by znaleźć się w tym gronie. To mogę sobie zapewnić tylko ciężką pracą.
- M.W. Grand Prix to elita. Może prestiż trochę spadł, bo kilku zawodników wybrało ligę zamiast mistrzostw świata. Wiadomym jednak jest, że żużlowiec żyje z jazdy, a nie z tytułów. Mimo wszystko myślę, że w dalszym ciągu mamy w poszczególnych rundach duże emocje.
Wasz team jest idealny ułożony. Każdy zna swoją rolę i swoje miejsce. Z ilu osób składa się i czy konieczne będzie zatrudnienie kogoś dodatkowego na sezon 2013?
- M.W.: Na dzień dzisiejszy nie planuję zatrudnienie nikogo. Jeśli jednak klub, w którym będzie jeździł Kacper będzie sobie tego życzył, to taką opcję rozważymy. Póki co, za motocykle odpowiada Wojciech Druchniak. Jest z nami także od początku właściwie z mini toru Jacek Bibiela, który jest do bólu pedantyczny. Wiem zatem, że jest wszystko dograne. Jacek jest też osobą, która potrafi załatwić dosłownie wszystko, stąd jest takim naszym Strusiem Pędziwiatrem (śmiech). Oprócz tego, w teamie jest żona Jacka, Ala, tzw. księgowa, która odpowiada za wszelkiego rodzaju sprawy papierkowe, wypełnianie programu, czy opracowywanie strategii, jak pojechać w poszczególnych biegach. Wiadomym jest bowiem, że w pewnych zawodach trzeba dobrze liczyć punkty by awansować dalej. Oprócz tego jest Martyna Chmielowska i siostra Kacpra Klaudia, które odpowiadają za foto oraz nagrywanie zawodów z udziałem Kacpra. Takie materiały są cenne, bo pozwala to z jednej strony tworzyć pamiątki z występami syna. Z drugiej zaś, na jej podstawie analizujemy popełnione błędy. Wiem, że niektórzy złośliwi mówią, że jest nas za dużo. Ale my doskonale czujemy się w swoim towarzystwie, spotykamy się także poza zawodami. Chris Holder wielokrotnie podkreślał, że lubi otaczać się przyjaciółmi. Im więcej osób z jego otoczenia na zawodach, tym osiąga lepsze wyniki. Coś w tym jest, bo na przykład w Rzeszowie, pomimo słabego wyniku punktowego nasz tzw. team spirit był fantastyczny.
Czy potrafisz już, po obejrzeniu nawierzchni toru, mniej więcej wybrać ustawienia swojego motocykla?
- K.W.: Oj nie. Na małym torze było nieco łatwiej. Tutaj to nie takie proste. Wraz z Wojtkiem Druchniakiem zawsze dyskutujemy co założyć, wiadomo, że on jeździł i ma dużo większe pojęcie ode mnie. Czasem jednak, mój instynkt się sprawdza i udaje się trafić w myśli Wojtka. Zawsze jednak razem rozmawiamy i staramy się wybrać najlepsze rozwiązanie.
Obserwując Kacpra w parkingu, do kogo jest podobny? Do Nicki Pedersena, który rzuca zębatkami? Do Mikaela Maxa, który jest idealnie wyłączony i spokojny? Czy może do Chrisa Holdera, który emanuje uśmiechem i zaraża pozytywną energią?
- M.W.: Z pewnością bliżej mu do Holdera niż do Pedersena. Wiadomo, że są różne sytuacje. Znam mojego syna i wiem, kiedy należy go zostawić samego. On wtedy wkłada na uszy słuchawki i słucha swojej muzyki, by się wyłączyć. Bywa oczywiście nerwowy, ale generalnie jest bardzo opanowany. Po nieudanym biegu stara się wyrzucić go z głowy i nie rozpamiętywać, gdyż to jest najgorsze. Koncentruje się na kolejnym starcie i myślę, że takie podejście jest dobre.
Zapewne kiedyś będziesz miał okazję pojechać w biegu przeciwko Australijczykowi. Czy doping kibiców pomógłby ci pokonać swego idola?
- K.W.: Zapewne tak. Kiedyś może to nastąpi. Rybniccy kibice są niesamowici. Pamiętam mistrzostwa świata na mini torze, kiedy ich doping niósł mnie po torze. To jednak jest nic. Kiedy oglądam powtórki tych turniejów i widzę ich reakcje na moje zwycięstwa, to mam dreszcze. To fantastyczne uczucie.