Żużlowa fortuna jest zmienna. Rok temu Gollob w lesie w Malilli tracił koronę. W sobotę wrócił do gry o medale. Już od pierwszego biegu było widać, że… jest po prostu najmocniejszy. Jeździł swobodnie, pewnie technicznie i co najważniejsze - szybko. - Od paru tygodni czuje, że jestem na dobrej drodze, żeby znaleźć właściwe rozwiązania w sprzęcie. Być może tak to wygląda, że odrodziłem się w Szwecji, ale moim zdaniem odrodzenie nastąpiło już wcześniej w Cardiff. W Anglii mimo słabego początku czułem, że mogłem wgrać. Zabrakło szczęścia w półfinale. Tym razem zagrało wszystko jak trzeba i jestem bardzo szczęśliwy. Tor w Malilli należy do tych, który albo się kocha, albo nienawidzi. Jest tu sporo ścieżek do mijania. Łuki są nachylone. Z jedne strony jest stworzony do ścigania, z drugiej bardzo trudno bronić pozycji - relacjonował Gollob.
Dla polskich kibiców w połowie sezonu zapowiadało się, że jest po frytkach. Że nasza eksportowa dwójka Gollob-Hampel odda pole reszcie świata i żaden z nich nie pokusi się o medal. Może być inaczej. Gollob traci kilka punktów do trzeciego w klasyfikacji Nickiego Pedrsena i ma realne szanse na swój ósmy(!) medal w kolekcji indywidualnych mistrzostw świata. To niemały dorobek, którego sam Tomek na gorąco nie pamiętał spytany przeze mnie ile ma już na koncie krążków. – Jest tego sporo – odpowiedział z uśmiechem Gollob. Wygląda na to, że były mistrz świata ponownie odzyskał wigor i radość z żużla. - Jeśli to co robisz sprawia ci przyjemność oraz poprzesz to ciężką pracą, efekty muszą przyjść same. Od zawsze wierzyłem w systematyczną prace. Tego nauczył mnie ojciec - mówił z dumą w głosie Gollob. Patrząc na tegoroczną rywalizację w Grand Prix nie sposób odnieść wrażenie, że górą są ci, którzy umieją wyluzować. Potrafią się bawić sportem i czerpać przyjemność z jazdy. Na poziomie walki o mistrzostwo świata jest to arcytrudne. Dochodzi ogromny stres, napięcia i oczekiwania. Własne, kibiców, sponsorów i działaczy. Chris Holder, Antonio Lindbeck, czy ostatnio Tomek Gollob, to najlepsze przykłady, że komfort luzu na motocyklu gwarantuje sukces.
Jak nic nie sp… to zostanie mistrzem
Tak skomentowali szanse Chrisa Holdera na tytuł mistrza świata koledzy po fachu. Chripsy ma osiem punktów przewagi nad drugim Hancockiem i ogromne szanse, aby zostać najmłodszym championem w historii cyklu. - Nie myślę o tym. Sprawy toczą się same - mówił jakby zupełnie obojętny na wszystko co się wokół niego dzieje Holder. Ale to tylko zmyłka. Australijczyk wyraźnie czuje, jaka stoi przed nim szansa. Gdy wygrywał dwa lata temu pierwsze swoje Grand Prix, w dodatku na sztandarowym dla cyklu Millenium Stadium w Cardiff, młody Kangur tryskał humorem, rozdawał żarty, stroił miny i zwyczajnie w świecie konsumował sukces na wesoło. Po zawodach w Malili, które znacząco przybliżyły go do złotego medalu, Holder był zupełnie inny. Spokojny, wyważony, refleksyjny. Wyraźnie chce stłumić emocje i nie podopalać się. Dobrą nowiną dla Aussie jest fakt, że Hancock jest bez formy. Amerykanin po Cardiff twierdził, że nie czuje presji przed atakującym Holderem i że wszystko jest ok. Na Millenium nawet skutecznie doradził największemu rywalowi w wyborze pola startowego na finał. - To chyba jedyny żużlowiec w stawce, któremu można zaufać i przyjąć, że podpowiada szczerze - przyznał wtedy Chripsy.
Mina Hancocka po zawodach w Szwecji nie była wesoła jak dotychczas. Nie w swoim stylu, nie miał czasu i ochoty na rozmowy. Jako jeden z pierwszych wsiadł do busa i uciekł na prom. - Nie damy rady pogadać. Nie chcę utknąć w korku - odpowiedział Herb. Na usprawiedliwienie aktualnego mistrza świata jest fakt, że ze stadionu GB Arena jest tylko jedna droga wyjazdowa i po zawodach tworzą się gigantyczne korki. Na pożegnanie Hancock wydobył z siebie mały uśmiech, aby złagodzić moje rozczarowanie. Ale nie przyszło mu to łatwo. Żeby rozproszyć złe emocje Hancock osobiście zasiadł za kierownicą swojego busa. - Żużlowcy często tak robią. Gdy prowadzą samochód muszą skoncentrować uwagę na drodze. Choć po części zapominają wtedy co ich spotkało na zakończonych zawodach – zdradza mi jeden z mechaników.
Pamiętam dobrze 2005 rok. Ledwie co wszedłem do parkingu po biegu finałowym, a Tomek Gollob już wyjeżdżał busem ze stadionu. Oczywiście za kółkiem. Tym razem Gollobowi spieszno nie było. Podobnie jak Holderowi, który jako ostatni wyszedł z konferencji prasowej i cierpliwie odpowiadał na pytania dziennikarzy. Ustawiłem się jako ostatni. Chris dzielnie ripostował na wszelkie podchody o jego szanse na złoto. – Będę walczył. Rywale są blisko. To jest żużel. Wszyscy się znają i wszystkim żaden tor nie jest obojętny – odpowiadał ze stoickim spokojem. Dopiero spytany przez mnie o finanse, czołowych sponsorów, zaplecze i motocykle, wyraźnie uniknął tematu. - Dużo motocykli? Ja wciąż jeżdżę na tym samym silniku - odparł. - Chris przestań, to ściema. Nie wierze - wypaliłem do lidera cyklu. - To sobie nie wierz. Każdy może przyglądnąć się jaki silnik mam w ramie. To ciągle ten sam egzemplarz - rzucił na do widzenia Holder i wyszedł z namiotu. Jeśli tak, to gdzie te teorie, że aby zostać mistrzem świata trzeba tysięcy euro, ze dwa tuziny silników i ogromny budżet na testy? Może wystarczy radość z jazdy na motocyklu? Holder podobnie jak jego żużlowy bliźniak Darcy Ward, znany jest z miłości do wszelkich freestylowych zabaw na dwóch kółkach i nie tylko. Tak też traktuje żużel.
Must be fun
Nie inaczej do sprawy pochodzi Antonio Lindbeck. Czarnoskóry Anton jest w życiowej formie. Ten sezon to wielki come back Toninho, o którym 10 temu mówiło się że będzie następcą samego Tony Rickardssona. Żużlowy talent rozwijał pod okiem Ricko w Masarnie Avesta. Tony był mocno zagazowany w rozwój młodszego kolegi. Lindbeck w GP zadebiutował z dziką kartą na Ullevi w Goeteborgu w 2004 roku. W następnym sezonie był już stałym uczestnikiem cyklu. Wszystko wydawało się być na dobrej drodze. Niestety coraz większe oczekiwania oraz presja stłamsiła Lindbecka. W 2007 roku po zakończeniu kariery przez Rickardssona zupełnie nie potrafił poradzić sobie z otoczeniem. W cyklu GP notował całkowite doły. Najgorsze było jednak przed nim. Jesienią owego roku popadł w spore tarapaty. Policja złapała go kierującego samochodem pod wpływem alkoholu. W Szwecji to poważne wykroczenie. Emocjonalny Lindbeck zapowiedział koniec z żużlem. Na szczęście w 2008 roku niespodziewanie szybko wrócił na tor. O tym wszystkim z Lindbeckiem nie porozmawiamy. Szwed wyraźnie chce uciec od tamtych wydarzeń. - To jest przeszłość - ucina bardzo krótko Antonio. - Ten sezon jest dla mnie bardzo ważny pod jednym względem. Udowodniłem sobie, że jestem godny cyklu GP. Że potrafię wygrać turniej. W tym roku chciałbym zająć miejsce w pierwsze ósemce. W przyszłym chcę podnieść sobie wyżej poprzeczkę - mówi Anton. - Zmieniłem podejście do jazdy na żużlu. Nie myślę o wynikach, presji i podobnych rzeczach. Jedyne co muszę odczuwać to luz i zabawę w trakcie jazdy. Rywalizacja ma być przyjemnością. Jeśli przed turniejem GP potrafię wejść na taki stopień wtajemniczenia, wiem że będzie dobrze.
Fantazyjny mistrz
Żużel potrzebuje nowej twarzy na szczycie. W ostatnich 15 latach wygrywają wyłącznie pracusie, absolutne komputery o minie szachisty z zaawansowaną metryką. Okrągłe 20 lat temu na szczyt wdarł się ekscentryczny Gary Havelock. Z koralikami we włosach, wygłupami na prezentacji i z radosnym żużlem. Dziś Havvy po ciężkiej kontuzji lewego ramienia odniesionej na torze jest już tylko kibicem. Z piwem w ręce i humorem śledzi co czwartek boje kumpli z Redcar Bears. Redcar to dzielnica Middlesbrough. Miasta położonego w północnej Anglii na wschodnim wybrzeżu. Rodzinne strony Garego, gdzie zaczynał pod okiem ojca karierę żużlowca. Tu wciąż jest wielki i na zawsze pozostanie legendą. Spotkaliśmy się kilka dni po wspaniałym triumfie Holdera w Cardiff. Ubrany w czapkę zimówkę, kurtkę panterkę i w nieprzerwanie dobry humor nagle odpowiada do mnie ze śmiertelną powagą. – Chris? To będzie wspaniały mistrz.
Grzegorz Drozd
Chcemy Twojego 8-mego medalu IMS!! :))