Krzysztof Handke: Okazałeś się najlepszy w sobotniej rywalizacji i zostawiłeś za swoimi plecami kilku renomowanych polskich żużlowców, więc niewątpliwie masz powody do radości.
Linus Sundstroem: Zgadza się, za nami bardzo dobry turniej, ja jestem szczególnie zadowolony, gdyż udało mi się zwyciężyć. W pierwszym moim biegu zdobyłem jeden punkt, wtedy nie wiedziałem, jak dokładnie dopasować motocykl, bo nawierzchnia była dość wymagająca. Następnie jeździłem ze znacznie lepszym efektem, dobrałem inne przełożenia i wtedy po prostu wychodziłem ze startu, gnałem do przodu i wygrywałem. Odczuwam dużą radość w związku z tą wygraną.
Rawicki owal jest uważany za dość specyficzny i nie każdy potrafi na nim pokazać pełnię posiadanych umiejętności. Otrzymałeś uprzednio jakieś wskazówki od twoich rodaków - Erica Anderssona i Antona Rosena?
-
Mogłem liczyć na podpowiedzi z ich strony przed rozpoczęciem ścigania, ale później każdy już odpowiada za siebie - mamy różne silniki, odmienne pomysły i trzeba jak najszybciej rozszyfrować, jakie ustawienia są właściwe. Potwierdzam, że ten tor jest podchwytliwy, ponadto był nieco wyboisty, a ogólnie bardzo ważną rolę odgrywają starty. Jeśli wyjście spod taśmy jest skuteczne i ma się rywali kilka metrów z tyłu, to znaczniej łatwiej pokonuje się kolejne metry na trasie.
W lipcu zakończyłeś sezon ligowy na polskich torach z Orłem Łódź. Wygląda na to, że wasz cel nie został zrealizowany...
- Jestem naprawdę rozczarowany, że nie udało się znaleźć w fazie play-off. To oznaczało, że bardzo wcześnie straciliśmy szansę na coś więcej niż tylko utrzymanie. Bardzo chciałem znaleźć się w czwórce z moją drużyną, zapewnić emocje i satysfakcję fanom, jednak niestety nie było nam to dane. Daliśmy z siebie wszystko, lecz widocznie nie byliśmy wystarczająco dobrzy na zakwalifikowanie się do rundy finałowej.
Zamierzasz pozostać w Łodzi na następny sezon, czy też będziesz chciał poszukać innego klubu?
-
Obecnie wszystko układa się idealnie z moim pracodawcą. Trzeba niemniej poczekać, zobaczyć co się wydarzy wkrótce, zasięgnąć informacji, kto byłby ewentualnie zainteresowany zatrudnieniem mnie. Nie mogę powiedzieć złego słowa o Orle, tak jak wspomniałem, jestem zadowolony z aktualnej sytuacji, ale czas pokaże, wiążące decyzje na pewno zapadną po zakończeniu zmagań w tym roku.
Gdyby pojawiła się oferta z klubu ekstraligowego, rozważyłbyś taką propozycję? Wydaje się, że nie odstawałbyś znacząco, a nawet mógłbyś sprawić miłą niespodziankę.
-
Mój wybór jest oczywiście uzależniony od zapytań, jakie do mnie trafią. Przyznam, że już przed tymi rozgrywkami dostałem ofertę z Ekstraligi, choć nie uważałem wówczas mojego przejścia do najwyższej klasy rozgrywkowej za właściwy ruch. Dla mnie najistotniejsze są regularne starty, jazda w waszym kraju co niedzielę. Nie ma sensu podpisywanie kontraktu z klubu Ekstraligi, by wystąpić w jednym czy dwóch biegach, a później w ogóle przez pewien czas nie brać udziału w meczach i dostać telefon po czterech tygodniach. Nie o to chodzi. Regularność występów doceniam właśnie w Łodzi i to ma duże znacznie dla nieustannego rozwoju.
Jesteś bardzo zajętym zawodnikiem, wziąłeś bowiem na swoje barki aż pięć lig. Nie odczuwasz zmęczenia w związku z tym?
- W tym roku czuję, żebym mógłbym jeździć i jeździć, niemal bez przerwy (śmiech). W minionym sezonie we wrześniu nie miałem tylu sił, wszystko powoli dawało się we znaki. Wiem, że jestem cały czas "świeży" i nie miałbym nic przeciwko, jak wszystkie rozgrywki trwałyby do grudnia.
W Anglii reprezentujesz barwy Peterborough Panthers i nie da się ukryć, że również na tamtejszych torach spisujesz się kapitalnie.
- Wszystko jest w porządku, bardzo się cieszę, że moje wyniki są na dobrym poziomie. To mój drugi sezon w Peterborough i nie mogę na nic narzekać. Po tym, jak Kenneth Bjerre złamał nogę, zostałem tymczasowym kapitanem, więc to też o czymś świadczy. Zaufano mi, a ja próbuję się odwdzięczyć i staram się nie zawieść nikogo.
Dość wytarte, ale jednocześnie prawdziwe porzekadło: "Anglia to szkoła żużla" ciągle krąży w środowisku speedwaya. Podzielasz tę opinię?
-
Zdecydowanie tak. Rozpoczynałem moją przygodę z brytyjskim żużlem w Premier League i nabyłem już trochę doświadczenia od tego czasu. Pierwsze kroki tam stawiałem na torze w Rye House, który jest niewielki. Aktualnie zdobywam punkty dla Panter, owal jest trochę większy, ale to, czego nauczyłem się wcześniej, teraz procentuje. Mogę powiedzieć, że z Peterborough wynoszę równie dużo i na pewno jestem lepszym żużlowcem niż wcześniej.
Niezwykle ważna przy takiej ilość spotkań jest logistyka. Ty, jak przypuszczam, masz dograne kwestie związane m.in. z przelotami, mechanikami, motocyklami czy samym pobytem na Wyspach Brytyjskich.
- Od początku, czyli od 2009 roku każdy szczegół odpowiednio funkcjonuje. Nie mam problemów z podróżami i podobnymi sprawami, one zostały wcześniej zaplanowane i teraz nie muszę się o to troszczyć. W Anglii jest pewna rodzina, która mi bardzo pomaga, również w kwestiach sprzętowych, jedna osoba właśnie z tej rodziny pracuje dla mnie jako mechanik. Dlatego też mi pozostaje skupić się tylko na rywalizacji na torze.
Jedyną rysą na twoich tegorocznych rezultatach są Indywidualne Mistrzostwa Szwecji. Uplasowałeś się w nich dopiero na 15. pozycji...
-
To był koszmar. Byłem w Vetlandzie także dzień przed zawodami, ale zarówno wtedy, jak i już w trakcie turnieju nic mi nie wychodziło. Przez te dwa dni spróbowałem czterech różnych silników, a efektu nie było. Nie czułem się wtedy pewnie na torze, szkoda, że to akurat wypadło na imprezę takiej rangi. Jestem niemniej przekonany, że mam większe możliwości i tak odległe miejsce było przypadkiem.
Twoja kariera niewątpliwie zmierza w dobrym kierunku i zaliczasz się do czołówki najlepszych jeźdźców w Szwecji. Masz nadzieję na to, że zostaniesz dostrzeżony i znajdziesz się w składzie reprezentacji na kolejną edycję Drużynowego Pucharu Świata? Jest to realne?
- W tym i poprzednim roku zostałem wyselekcjonowany do dziesiątki, która była brana pod uwagę przy ustalaniu zestawienia. Sztuka dostania się na tak zaszczytny poziom wydaje się być trudniejsza niż w przeszłości, biorąc pod uwagę fakt, że obecnie występuje czterech, a nie pięciu żużlowców. Mimo to będę walczył, robił to, co w mojej mocy i możliwe, że pewnego dnia otworzy się przede mną droga do udziału w tych prestiżowych zawodach.
Kto jest twoim sportowym idolem?
-
(chwila zastanowienia - przyp.red.)... Greg Hancock.
Amerykanin jest powszechnie ceniony, jednak jakie są twoje przemyślenia odnośnie "Herbie" Hancocka?
- Wspólnie jesteśmy częścią Piraterny Motala i zawsze Greg okazuje swą pomoc, kiedy tylko masz jakieś kłopoty. To świetna osoba, dżentelmen w każdym calu i jednocześnie wyśmienity zawodnik. Uśmiech nie schodzi z jego twarzy i ogólnie rzecz biorąc jest bardzo pozytywną postacią.