Chodziło o to, że osoby dobrze ustawione w kręgach partyjnych, jedynej wówczas, jak głosiła oficjalna propaganda "przewodniej siły narodu", którym nic nie udawało się na swoich dotychczasowych stanowiskach, zawsze mogły liczyć na suty angaż w jakimś klubie albo organizacji sportowej. Tam też upychano różnych znajomych towarzyszy, z którymi nie wiedziano za bardzo co robić, ale musieli przecież z czegoś w miarę przyzwoicie żyć. A ich tzw. pozycja społeczna i swoiście pojmowany honor nie pozwalał, ot tak po prostu iść, jak to się mówiło przez lata "do łopaty". Toteż działaczy - figurantów, nominatów-partaczy, drobnych cwaniaczków i takich, którzy może nawet chcieli dobrze, ale im nie wyszło mogliśmy liczyć na kopy.
Wydawać by się mogło, że koniec PRL-u oznaczał będzie koniec epoki takich oto działaczy. W dużej mierze tak się stało, bowiem w wielu klubach, które musiały zmierzyć się z gospodarką wolnorynkową i spojrzeć także na tą ciemniejszą stronę kapitalizmu, zastąpili ich menedżerowie. Albo też na ich czele stanęli przedsiębiorcy, którzy odnieśli sukces w biznesie i sukces ten zapragnęli przekuć także na sport.
Tak jednak nie dzieje się wszędzie, są kluby, w których stara zasada trzyma się dzielnie. Takim klubem stała się Żużlowa Sportowa Spółka Akcyjna Unia Tarnów. Takie właśnie towarzysko-polityczne były namaszczenia nominatów z poprzedniego zarządu (duet Gurgul-Pawłowski), którzy zadbali o milionowe długi (ich rzeczywista skala wychodzi dopiero teraz na światło dzienne) i kompromitacje tarnowskiego środowiska w całej Polsce (Czytelnicy zapewne pamiętają absurdalne żądania wobec Krzysztofa Kasprzaka i Sebastiana Ułamka). Taka była też nominacja zimą tego roku pani prezes Agaty Mróz, osoby kompletnie nie znanej z działalności w sporcie, wcześniej kierującej, jak wieść głosiła, supermarketem. Ale też kandydującej w ubiegłorocznych wyborach do sejmu z listy partii rządzącej, co wyjaśniało ową zaskakującą nominację.
Nowa pani prezes w nielicznych wywiadach, jakie udało się z nią przeprowadzić (dziennikarzy unikała bowiem niczym ognia) podkreślała jednak, że czuje się kompetentna do kierowania spółką, którą chce wyprowadzić z długów. Sytuacja w której tarnowskie Azoty po raz kolejny rozwiązały mieszek ze sporą ilością pieniędzy (a Tauron niemało dorzucił), czego efektem było stworzenie zespołu na miarę drużynowego mistrza Polski z trenerem Markiem Cieślakiem na czele, zdawała się świadczyć, że Agata Mróz jest na sukces po prostu skazana. Tym bardziej, że przecież jak ujawniono, trzech liderów i trener było "na garnuszku" strategicznych sponsorów, a nie klubu. Natomiast frekwencji na stadionie podczas sezonu skarbnicy klubowi innych ośrodków mogli pozazdrościć.
Szokujące oświadczenie sprzed tygodnia, w którym Agata Mróz podaje się do dymisji i odkrywa przed opinią publiczną mocno minusowy stan finansów żużlowej spółki, który okazał się sportowym kolosem na glinianych finansowych nogach, każe postawić kilka pytań. Dlaczego zatem nie informowała o tym wcześniej, tylko dosłownie za pięć dwunasta, kiedy klubowi grozi nie przyznanie licencji na kolejny sezon? Gdzie była przez cały sezon rada nadzorcza spółki, która przecież została powołana do kontroli prac zarządu (w tym wypadku jednoosobowego) klubu? Dlaczego dopiero teraz ujawniane są rzeczywiste długi, jakie pozostawił po sobie, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności, poprzedni zarząd?
Tak oto Unia znowu zamiast przekuć sportowy sukces w wizerunkowy, została wystawiona po raz kolejny na żer opinii publicznej. Tylko nie wiem dlaczego cięgi od swoich odpowiedników z innych miast zbierają na różnych forach tarnowscy kibice, tak jakby byli cokolwiek winni zaistniałej sytuacji? Przed tarnowskim żużlem, pomimo późno jesiennej aury, gorące dni…
Robert Noga
pozdro z LESZNA :)