Czy następcy Ole Olesna to byli żużlowi geniusze, czy może… nie mieli z kim się ścigać?
Często słyszę narzekania kibiców, dziennikarzy, że poziom światowego żużla spadł. Że nie ma następców, zawodników z charyzmą, że powoli odchodzi stara gwardia, której nie ma kto zastąpić. Że nastały niewesołe czasy, bo jak wiadomo dla wszelkiej maści znawców żużlowej historii tak kiepsko nigdy nie było. Generalnie posucha z markowymi grajkami.
Tymczasem największa dominacja w historii zrodziła się zarazem na gruncie największej czystki żużlowych asów. Powody odejść gwiazd były bardzo dramatyczne, niespodziewane i sensacyjne. Wszystko rozegrało się w ciągu zaledwie czterech lat: W okresie 83-86 przeszło istne tornado. Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić, że w ciągu czterech lat z toru znika Crump, Hancock, Gollob, Kołodziej, Holder, N. Pedersen, Sajfudinow, Ward, Hampel, Jonsson, i inni wielcy?
Przełom dekad 70-80 był nie tylko kolorowy i kosmiczny z powodu rewolucji muzycznych, świateł dyskotek, czy gwiezdnych wojen Ronalda Regana i Johna Lucasa. Na żużlowych torach jeździła plejada barwnych gwiazd. Obok angielskiej armady, skandynawskich asów dołączyła amerykańska ferajna. Po kilku latach zostały po tej wesołej paczce zgliszcza. Na osłodę zostali młodzi Duńczycy z Hansem i Erikiem na czele.
Legendy w cień
W pierwszej połowie lat 80-tych nastąpiła kompleksowa sztafeta pokoleniowa. Nic nadzwyczajnego w tym, że stara gwardia powoli odchodziła w cień. Jednak liczba tuzów która zawiesiła skórę na kołku była nader imponująca. Przede wszystkim kariery zakończyli Ivan Mauger i Ole Olsen.
Mauger swój szósty tytuł mistrza świata wywalczył w 1979 w Chorzowie mając czterdzieści lat. Na fali sukcesu jeszcze dwukrotnie próbował na serio sforsować bramy finału jednak nie udało się. Ponadto odniósł ciężką kontuzje nogi podczas finału na długim torze w jugosłowiańskiej Radgonie w 1981 roku. Był to ostatni sezon Maugera w British League. Ivan nie nadążał za młodzieżą. Postanowił skoncentrować się wyłącznie na wyścigach na długim torze. Karierę zakończył w 1985 roku. Dla "Gangu Olsena" rywalem przestał być cztery lata wcześniej.
Twórca "Gangu" - Ole Olesn, oddal palmę pierwszeństwa młodszym kolegom w 1983 roku. Karierę planował zakończyć już w 1978 roku, gdy zdobył swój trzeci tytuł mistrza świata. Tak się złożyło że w tym samym sezonie sięgnął z "pszczołami" z Coventry po swój pierwszy tytuł w lidze i uległ namowom promotora klubu, charyzmatycznemu Charlesowi Ochltree, aby przedłużyć kontrakt. Nie był to już ten sam Ole. Starszy syn Jacob liczył siedem lat i szedł do szkoły. Z tego powodu Olsen sprzedał dom w Anglii i wrócił z rodziną do Danii – Chciałem, aby Jacob chodził do duńskiej szkoły – tłumaczył Duńczyk. Na występy w Anglii musiał dolatywać. – To było bardzo męczące i moja forma poszła w dół. Od tamtej pory nie poświęcałem tyle uwagi i zapału żużlowi co kiedyś – mówi. Z toru zjechał w 1983 roku. Miał 37 lat.
Trzeci z największych dekady lat 70-tych i najlepszy Anglik Peter Collins karierę zakończył w 1986 roku. Gdy przeszedł na emeryturę miał zaledwie 32 lata. Collins w latach 74-77 był wielką gwiazdą żużla i największym rywalem Olsena i Maugera. W 1978 roku na 50-lecie europejskiego żużla na słynnym Wembley bardzo chciał odzyskać tytuł mistrza świata. W finale brytyjskim będącym eliminacją do finału rozegrał się jego wielki dramat. W trakcie turnieju został zdyskwalifikowany za użycie niedopuszczalnej mieszanki paliwa. Do dziś twierdzi, że był to sabotaż. Że komuś zależało na tym, aby nie wystąpił na Wembley. "PC" finał oglądał z trybun, a jego kariera mocno przystopowała. Po nieudanych sezonach 1980-81 postanowił wycofać się z jazdy na Wyspach i skoncentrować na zawodach na kontynencie, gdzie startował na trawiastym i długim torze. Collins wrócił do Britiish League. Ale nie był już tak dobry jak kiedyś. Nękany przez kontuzje stracił wiele na swoim blasku. Na do widzenia sięgnął po srebrny krążek na długim torze w bawarskim Pfarkirchen w 1986 roku. W zaciekłym i pasjonującym finale napędził sporo strach duńskim asom. Miał jednak za dużo lat i kilogramów, aby pokonać największą gwiazdę "Gangu Olsena" - Erika Gundersena.
[nextpage]Życie pisze własne scenariusze
Mówili o nim - cudowne dziecko Ipswich. Szesnastoletni Kangur przygodę na Foxhall Stadium zaczął w 1972 roku. Przez dziesięć lat startów na brytyjskich torach był gwiazdą pierwszej wielkości. Kibice kochali jego ofensywną jazdę. Choleryk, który nie potrafił i nie znosił przegrywać. Trudny charakter – mawiali wtajemniczeni. Billy Sanders miał nie tylko kłopoty z akceptowaniem porażek, ale także z relacjami w rodzinie. Po ciągłych emocjonalnych perypetiach żona postanowiła go opuścić i wrócić do Australii. Zabrała syna. Billy nie potrafił znieść rozłąki i samotności. Początek sezonu 1985 był dla niego doskonały. Po kolejnym meczu ligowym jak zwykle wjechał samochodem do garażu. Silnika tym razem nie wyłączył. Wydech spalin skierował do środka. Znaleźli go martwego. Billy był wielką stratą dla światowego żużla. W zasadzie jedynym obok Kennego Cartera, który w połowie lat 80-tych mógł pokonać Gang Olesna. Odszedł mając 30 lat.
Kenny Carter. Buntownik z wyboru i angielski pacjent. Pacjent, bo nieustannie chorował na ambicję. Nienawidził porażek i Amerykanów. Kochał żużel i zwycięstwa. Żonę najbardziej. Na zabój – dosłownie i w przenośni. Historia Cartera jest znana wśród kibiców na całym świecie. Nękany ciągłymi kontuzjami, porażkami i chorobliwą ambicją nie mógł spełnić swoich sportowych marzeń o tytule mistrza świata. Kilkakrotnie był blisko podium, ale nigdy nawet nie zdobył medalu. Po odejściu Bruce’a Penhalla był najgroźniejszym rywalem Duńczyków. Szalenie ambitny i profesjonalnie podchodzący do jazdy na żużlu. Był jeszcze większym perfekcjonistą niż super duo Nielsen-Gundersen. W 1983 roku cała kawalkada asów z Brtisih League przegrała z Egonem Mullerem na jego torze w Norden. W następnych latach 84-85 Cartera z walki o medale eliminowały kontuzje. W 1986 roku po odejściu wielu gwiazd stanowił wielką trójkę z Halsem i Erkiem. 21 maja 1986 roku na placu boju pozostali już tylko dwaj Duńczycy. Carter zastrzelił się we własnym domu. W rodzinnej sprzeczce najpierw postrzelił żonę, a później siebie.
Był największym talentem w dziejach brytyjskiego żużla – mówi Jim McMilan były świetny żużlowiec rodem ze Szkocji. Wysoki i chudy jak szczapa Mike Lee miał to coś, co odznacza się mianem darem od Boga. Miał świetną technikę, ofensywny styl jazdy. Jeździł twardo, zdecydowanie i bez respektu dla nikogo. Już w wieku dziewiętnastu lat z brawurowym stylu został mistrzem Anglii. Będąc nastolatkiem został indywidualnym mistrzem Anglii. Na progu kariery osiągnął sukces, który wielu utytułowanym żużlowców nigdy nie dane było zdobyć. Tacy zawodnicy jak John Davis, Nigel Bocoock, Terry Betts, czy Martin Ashby, mimo wielu prób nigdy nie sięgnęli po krajowe złoto.
5 września 1980 roku na szwedzkim Ullevi Mike zdobył żużlowy szczyt. Miał wtedy zaledwie 22 lata i dołączył do najmłodszych mistrzów świata obok Ronnie Moore’a i rodaka Petera Collinsa. Mimo, że był już najlepszy tak naprawdę świat stał przed nim otworem. Czas pokazał, że od tamtego momentu było już tylko gorzej. – Mike uległ za bardzo stylowi Amerykanów. Penhall i jego koledzy z kadry lubili się zabawić, ale wiedzieli gdzie jest granica. Mike nie potrafił powiedzieć sobie dość – twierdzi Malcolm Simmons. Narkotyki i dobra zabawa przedwcześnie zakończyły karierę Lee. Od zawsze był w centrum zainteresowania mediów i kibiców. Powoli nie wytrzymywał napięcia wokół własnej osoby. Podczas test meczu Anglia-USA w Ipswich 1984 roku sfrustrowany Lee nie kontynuował biegu. Zaczął jechać pod prąd. Zjechał do parkingu, przebrał się i pojechał do domu. Powód zdenerwowania? - Sędzia uwziął się na mnie i specjalnie trzymał mnie na starcie – stwierdził Lee. Został zdyskwalifikowany. Były inne ekscesy i inne dyskwalifikacje, a także powroty. Mimo zawieszenia aż do 1991 roku wrócił już w 1986. Próbował kilka razy, ale bezskutecznie. Tak skończyła się kariera żużlowca, który miał wszelkie przesłanki, aby zostać najbardziej utytułowanym w historii angielskiego żużla. Gdy Mike Lee wprawiał w konsternacje żużlowy świat wydarzeniami w Ipswich miał zaledwie 26 lat. Zjechał z toru – dosłownie – i zaszył się w domu. Tymczasem Nielsen i Gundersen rozkręcali się na dobre, czego upust dali kilka miesięcy później we wrześniowym finale na Ullevi, gdzie rozdawali karty. Bez wielkiego Mike’a duńskim asom było o wiele łatwiej.
Karierę podobnie jak Peter Collins czy Mike Lee zaczynał bardzo wcześnie, bo wieku szesnastu lat. Duma południowo-wschodniej Anglii. Jeden z najlepszych zawodników lat siedemdziesiątych. Dave Jessup, żużlowiec niskiego wzrostu i wielkiego formatu. Jeden z najlepszych żużlowców w historii żużla bez złotego medalu. Najbliżej był tego w 1980 roku gdy sięgnął po srebrny medal. Był to jego rok. Najlepszy w lidze, indywidualnych turniejach i eliminacjach mistrzostw świata. Nie potrafił jednak postawić "kropki nad i". W Goeteborgu Jessup "musiał", Mike Lee "mógł". Wygrała młodość i luz. Jessup był blisko również w dwóch finałach na Wembley w 1978 i 1981 roku. Na drodze do złota stawały defekty. – Dave słynął z braku dbałości o sprzęt i oszczędzaniu na częściach. To zemściło się na nim niemiłosiernie – mówi Malcom Simmons, który w przeciwieństwie do Jessupa był perfekcjonistą w zapleczu sprzętowym. Na Wembley ‘81 aż dwukrotnie został pokonany przez defekt. Zdruzgotany ze spuszczoną głową schodził pieszo do parkingu. Miał wtedy dopiero 28 lat i w dalszym ciągu z powodzeniem mógł walczyć o najwyższe laury. Nie potrafił podnieść się po ciosach i porażkach. Srebrny medal w 1980 roku był dla niego porażką. W 1982 roku jeszcze zdołał awansować do finału światowego w L.A.. Nie odegrał tam większej roli. Odszedł z Kings Lynn do Hackney. Jego kariera wyraźnie się załamała i przestał się liczyć w czołówce. Duńczykom ubył kolejny wielki rywal.
[nextpage]Roześmiani chłopcy ze słonecznej Kalifornii
Dennis Sigalos i Bruce Penhal. Ta dwójka na początku lat 80-tych objęła przodownictwo w kadrze USA. Penhall został mistrzem świata w 1981 roku. W Los Angeles obronił tytuł, gdzie na najniższym stopniu podium znalazł się najbliższy ziomal Penhalla – Denis Sigalos. Obaj pochodzili z Kalifornii, byli rówieśnikami (Penhall dwa lata starszy) oraz… bogatymi przystojniakami. Zarówno rodzicie Bruce’a jak i Denisa byli zamożnymi ludźmi. Dla obu żużel był przygodą młodości i szaleństwem na motocyklach. Dla Penhalla żużel dodatkową był pewną misją w życiu. Po zdobyciu tytułu mistrza świata zgodnie z obietnicą złoty medal zadedykował rodzicom, którzy zginęli w katastrofie lotniczej. Penhall potrafił dopełnić obietnic. Latem 82 roku dwudziestopięcioletni lider Cradley Heath zapowiedział na konferencji prasowej, że finał w Los Angeles będzie jego ostatnim turniejem w karierze. Zaraz po zawodach przenosi się do świata Hollywood i rozpoczyna karierę aktora w przygodowym serialu o policjantach pt. Chips.. Jak zapowiedział, tak zrobił. Ograł Cartera i trafił na plan filmowy. Fani pogrążyli się w rozpaczy, a "Gang Olesna" pozbył się rywala numer jeden.
Dennis Sigalos po sukcesie w 82 roku najwyraźniej postanowił kontynuować dzieło swojego przyjaciela. Sezon 1983 był jego najlepszym w karierze. Był faworytem przed finałem w Norden. Tam jednak przegrał z lokalnym faworytem Egonem Mullerem. W następnym sezonie miał powetować sobie straty. Cały sezon zniweczyła poważna kontuzja nogi. "Siggy" wyraźnie się zniechęcił. Nie jeździł dla pieniędzy, a dla przyjemności i sukcesów. Zamiast tego był ból, kontuzje i porażki. Denis w 1985 roku powiedział pas. Miał zaledwie 26 lat i był rówieśnikiem duetu Nielsen-Gundersen.
Trzecim najlepszym z amerykańskiej ekipy był Scott Autrey. Autrey był pierwszym amerykańskim żużlowcem, który zdobył medal w powojennych indywidualnych mistrzostwach świata. Pierwszą wielką gwiazdą British League zza oceanu. Najpierw triumfy święcił z Exeter Falcons, a następnie przeszedł do Swindon Robins. Autrey był modelowym przykładem profesjonalisty. Przeprowadził się na stale do Anglii, gdzie w pięknym i szykownym domu wraz z rodziną (żona i dziecko) prowadził układne i spokojne życie zawodowca. Jako gwiazda ligi żył na dobrym standardzie. Prezentował stylowy i przyjemny żużel. Dosłowny role model, jak mawiają Anglosasi. Sielanka trwała prawie dekadę. Autrey w brytyjskim żużlu osiągnął praktycznie wszystko i bardzo pragnął życiowego sukcesu. Niestety oprócz brązowego medalu w 1978 roku na Wembley Scott notował niepowodzenia. Wielu kibiców nie zdaje sobie sprawy jak dobrym zawodnikiem był Scott. Dla przykładu w 1979 roku legitymował się najwyższą średnią w bardzo mocnej wtedy British League.
W 1982 roku finał mistrzostw świata zaplanowano rozegrać w Los Angeles. Autrey bardzo chciał w nim wystąpić i walczyć o złoty medal. W krajowej eliminacji zdobył tyle samo punktów co dwaj młodzi bracia Moranowie i wierzył, że miejsce w finale za dotychczasowe zasługi i markę przypadnie właśnie jemu. Stało się inaczej. W finale wystąpił Kelly Moran. Scottowi puściły nerwy. Rozzłościł się na federację, a także odechciało mu się więcej żużla. Zapowiedział, że nie będzie dalej jeździł. Sezon 1982 był jego ostatnim w karierze. Liczył sobie dopiero 29 lat. Po karierze żużlowca został kierowcą wyścigów NASCAR.
[nextpage]Smutne życia staruszka
Był wielką sensacją brytyjskich torów w 1974 roku, gdy przebojem wdarł się do światowej czołówki. Na specjalnie przygotowanym silniku przez teścia Neila Stretta "Animal" zadziwiał trybuny w całej Europie. Phil Crump był niezwykłym żużlowcem. Pełnym pasji, dynamiki i odwagi. Posiadał świetną sylwetkę i wielkie możliwości. W 1976 roku sięgnął po brązowy medal na chorzowskim stutysięczniku. Wydawało się, że to dopiero zapowiedź jego przyszłych sukcesów dwudziestoczterolatka. Seria kontuzji storpedowała rozwój Crumpa. Phil coraz więcej czasu musiał poświęcać najbliższym i rodzinnym interesom w Australii. Nie służyły także ciągłe przeprowadzki na linii Wielka Brytania - Australia. W latach osiemdziesiątych w dalszym ciągu miał wysokie notowania. Awansował do finału w L.A w 1982 roku. Niestety był już cieniem szalonego Crumpa z poprzedniej dekady. Ograniczył się do bycia liderem Swindon. Bez większych aspiracji nie mógł i nie był zagrożeniem dla Duńczyków. Z toru zjechał w 1986 roku w wieku 34 lat.
Żużel w latach osiemdziesiątych nie rozpieszczał finansowo gwiazdy jak obecnie. Rutyniarze mają uznane nazwisko, markę na rynku i z powodzeniem podpisują ogromne kontrakty w Polsce. To spory bodziec i motywacja do ciężkiej pracy i rozłąki z rodziną. Mistrzostwa świata w cyklu Grand Prix premiują zawodników z dużymi budżetami i możliwościami finansowymi. Nie wystarczy młodzieńcza werwa i przebojowość jak trzydzieści lat temu. W dekadzie lat 80-tych zawodnicy po trzydziestce nie potrafili sprostać i przeciwstawić się młodzieńczej nawałnicy. Nie mogli pozwolić sobie na sztab ludzi wokół siebie i luksusowe warunki podróży. Nowozelandczyk Larry Ross skończył karierę w 1986 roku mając 32 lata. Australijczyk Jon Titman powiedział pas w 1984 roku. Lat 33. Inny Aussie Phil Herne skończył z żużlem w 1982. Miał zaledwie 28 lat. Postanowił, że zostanie kierowcą ciężarówki. Amerykanin Boby Schwartz. na stałe do USA powrócił w 1986 roku mając dopiero 30 lat. Żużel w tamtych czasach przypominał bardziej przygodę młodych lat niż wielki biznes jak obecnie.
Dłużej kariery trwały angielskich gwiazd. Nie musieli wybierać pomiędzy normalnym życiem, a rozłąką od domu i uprawianiem żużla jak Australijczycy, Nowozelandczycy, czy Amerykanie. W żużlu nie było wielkich pieniędzy, aby zarabiać i liczyć się w czołówce światowej trzeba było jeździć jeszcze więcej niż dziś. Zawodnicy nie posiadali 40 silników i teamów po 10 osób. Organizmy starszych zawodników przegrywały fizyczną batalię z młodszymi od siebie.
Niektórzy żużlowcy jak Les Collins - wicemistrz świata z 1982 roku – woleli spokojne życie i starty wyłącznie w rodzimej nawet słabszej lidze, ale bliżej domu aniżeli ciągły pościg by zostać najlepszym. Les Collins, zawodnik o ogromnych możliwościach mając zaledwie 28 lat w 1986 roku gdy był liderem Schfield Tigers postanowił przejść do słabszej National League i startować w Edynburg Monarchs.
Brytyjscy championi z lat 70-tych jak Malcom Simmons, John Louis, Doug Wyer startowali jeszcze po czterdziestce. Ale byli zdecydowanie za starzy aby móc nawiązać jakąkolwiek walkę z duńska młodzieżą.
[nextpage]Kryzys Trzech Koron
W latach osiemdziesiątych Szwedzi, którzy od zawsze stanowili bardzo mocną nację przechodzili głęboki kryzys. Stara gwardia powoli schodziła ze sceny: Bernt Person, Bengt Jansson, Soren Sjosten, Torbjon Harryson, a przede wszystkim ikona żużla lat siedemdziesiątych – Anders Michanek. Mistrz świata z 1974 roku jeździł bardzo długo, bo aż do 1985 roku. Miał wtedy 42 lata i naturalnie nie mógł być żadnym zagrożeniem dla Duńczyków. Nowym idolem i liderem, który miał poprowadzić rówieśników na salony miał być Tommy Jansson. Bardzo utalentowany młody chłopak, który już bardzo wcześnie odnosił wielkie sukcesy. Niestety 20 maja 1976 roku na jego domowym torze w Eskilstunie doszło do karambolu z udziałem Janssona. Tommy uderzył w górną część ogrodzenia, które przecięło tętnicę szyjną. Cała żużlowca Szwecja pogrążyła się w smutku. – To był punkt zwrotny w dziejach naszego kraju. Żużel schodził w cień innych dyscyplin. Nie mieliśmy gwiazd, sukcesów, a żużel nie miał dobrej marki. Chłopcy nie garnęli się tak ochoczo do treningów, a na dodatek konkurencja światowa była bardzo mocna – mówi Bo Wirebrand. Samotnym żaglem, który próbował kąsać Duńczyków był Jan Anderson. – Dopiero nadejście pewnej dwójki wszystko odmieniło i narodziło nadzieje w naszych sercach, że możemy wrócić na szczyt – mówi Bo Wirebrand. Byli to dwaj koledzy o dwóch zupełnie innych stylach jazdy, ale z jednakowym sercu do walki. Per Jonsson i Jimmy Nilsen jeszcze jako juniorzy bardzo poważnie zaczęli zagrażać duńskiej dominacji. Jak się okazało, to właśnie Per Jonsson był tym, który przełamał duński monopol i sięgnął po tytuł mistrza świata w pamiętnym finale w Bradford w 1990 roku.
Podsumujmy: Ivan Mauger, Ole Olsen, Bruce Penhall, Peter Collins, Anders Michanek, Mike Lee, Billy Sanders, Kenny Carter, Scott Autrey, Phil Crump, Larry Ross, John Louis, Dave Jessup, Dennis Sigalos, Boby Schwartz, Bernt Persson, Phil Herne, czy Doug Wyer. Wszyscy wymienieni zakończyli kariery w latach 1983-1986. Wśród tej osiemnastki mamy sześciu mistrzów świata i trzynastu medalistów IMŚ. Tylko jeden z nich – ostatni – nie był w karierze mistrzem świata na żużlu w dowolnej konkurencji.
Tropem Ole
W 1984 roku Hans Nielsen, Erik Gundersen, Tommy Knudsen, Bo Peteresen, Peben Eriksen, Jan Oswald Pedersen, czy Peter Ravn byli w najlepszym wieku by osiągać sukcesy. Dwudziestoparoletni Duńczycy jeździli gdzie się da. Startowali, zarabiali i nabierali rutyny. Jeździli również na długich i trawiastych torach. Nie byli strudzeni rozłąką z dala od domu, dalekimi podróżami, ani problemami rodzinnymi, bo nie mieli żon, dzieci, a domy kupowali w Anglii. Zaprogramowani na żużel szali szlakiem mentora Olsena i nie mieli przeciwników godnych siebie.
W połowie lat osiemdziesiątych Lance King, Sam Ermolenko, Kelvin Tatum, Simon Cross, Neil Evitts, Per Jonsson, Jimmy Nilsen byli liderami reprezentacji, a zaraz najpoważniejszymi konkurentami Duńczyków. Zawodnicy bardzo młodzi lub z bardzo krótkim stażem w lidze. Bez odpowiedniego zaplecza, umiejętności i doświadczenia. Przy nich Nielsen, Gundersen, Knudsen, to byli tytani codziennego dnia. Bracia Moranowie nie traktowali żużla zbyt serio, a Simon Wigg był zajęty wygrywaniem na długim torze.
W przedziale lat 1984-1989 Duńczycy na osiemnaście finałów mistrzostw świata zdobyli… szesnaście złotych i dwa srebrne medale. Tylko Anglikom dwukrotnie udało się wydrzeć złoto Duńczykom. W pierwszym i ostatnim rozegranym finale spośród tych osiemnastu. Niejako symbolem było zwycięstwo legendarnej pary Belle Vue Peter Collins i Chris Morton w lipcu w Lonigo 1984 roku. Finał drużynowy w Bradford 17 września i upadek Erika Gundersena zakończył złotą epokę. Zdziesiątkowani Duńczycy skapitulowali.
Grzegorz Drozd