Jarosław Galewski: Wszyscy obejrzeliśmy przed momentem ten pamiętny wyścig, w którym zapewnił pan sobie tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Co pan czuł oglądając te zawody po tylu latach?
Jerzy Szczakiel: Tego się po prostu nie zapomina. Mam wrażenie, że to wszystko miało miejsce wczoraj. Bardzo fajnie, że zostało to pokazane i przypomniane innym osobom. Mi nie trzeba tego przypominać, ponieważ takie momenty pamięta się doskonale. Nie wierzyłem w to, że wygram. Wiedziałem że Mauger jest dobrym zawodnikiem. Miał pierwszeństwo losowania toru. On wylosował pierwsze a ja trzecie pole. Taśma poszła w górę i... okazało się, że byłem lepszy.
Na pewno jest pan na bieżąco z polskim żużlem. Wielokrotnie zadawano panu pytania czy Tomasz Gollob będzie pana następcą i zdobędzie złoty medal. Ciężko mu będzie powtórzyć ten sukces. Czy myśli pan, że któryś z młodszych zawodników będzie w stanie sięgnąć po złoto?
- Nie przekreślajmy jeszcze Tomasza Golloba. Moim zdaniem, dobrze jeździ także Krzysztof Kasprzak, chociaż w Tygodniku Żużlowym pan Bartłomiej Czekański nie daje mu żadnej nadziei. Ja w niego wierzę. Miałem okazję startować z jego ojcem. Wiem, że ojciec doprowadzi go do sukcesu. Pokazał już w ostatnim Grand Prix, że stać go na wiele. Gdy się rozwinie, może być kandydatem na mistrza.
Czy myśli pan, że młodzi Pawlicki i Janowski mogą kiedyś wiele znaczyć w światowym żużlu?
- Pawlicki mnie bardzo zachwyca. Jego ojciec był kiedyś przykuty do wózka. Teraz ten młody chłopak pyta się swojego ojca, jak ma jeździć. Na pewno ma talent i jestem przekonany, że będzie wielkim zawodnikiem.
Startował Pan w finale jednodniowym. Myśli pan, że powrót do tej formuły byłby dobrym rozwiązaniem?
- Nie chciałbym się za bardzo wypowiadać w tej sprawie. Teraz zawody Grand Prix prowadzi dobra firma BSI. To są bardzo mądrzy ludzie, którzy znają się na rzeczy. Dyrektor Ole Olsen był trzykrotnym mistrzem świata. Nie można mówić, że robią coś źle. Oni chcą dla żużla naprawdę dobrze.
Czy pana 40 – lecie będziemy świętować także w położonym niedaleko Ostrowa Wysocku Wielkim?
- Myślę, że dojdzie do tego i ponownie się tutaj spotkamy. Chciałbym podziękować panu Marianowi Matysiakowi i członkom Terenowego Klubu Olimpijczyka za to, że zapraszają mnie i pamiętają o takim zawodniku jak ja. Cieszę się, że pojawił się także prezes Klubu Motorowego Ostrów, Janusz Stefański. To bardzo mądry człowiek, co widać po tym, jak odpowiada na zadane mu pytania. Przy okazji, życzę ostrowskiemu klubowi sportowej walki i wszystkiego najlepszego.
W latach 60-tych po raz pierwszy startował pan w Ostrowie. Ma pan jakieś szczególne wspomnienia z tych zawodów?
- Jeździłem tutaj bardzo często i mile wspominam Ostrów. W 1975 roku wygrałem Łańcuch Herbowy. Zawsze lubiłem ten tor, ponieważ był szybki i sprzyjał walce. Ludzie w klubie i kibice byli również bardzo w porządku.
Czy Polski Związek Motorowy pamiętał o panu w tym dniu?
- Powiem szczerze, że dzwoniono do mnie z wielu żużlowych ośrodków. Miałem telefon nawet z Chicago. To miło, że ludzie pamiętają o finale z 1973 roku. Nie mogę także złego słowa powiedzieć o Polskim Związku Motorowym. Zawsze panowie Witkowski i Grodzki pamiętają o mnie i zapraszają na zawody Grand Prix w Polsce.