Stefan Smołka: Lot dracha

Jeśli nie żużel, to co? – pytają ludzie z grupy inicjatywnej pragnącej ratować, zagrożony finansowym krachem, sport żużlowy w mieście Woryny i Wyglendy. Odpowiedź na tak prowokacyjnie postawione pytanie może być tylko jedna. W Rybniku, gdy chodzi o sport, jeśli nie żużel, to… nic!

Oczywiście można latami eksperymentować, wysuwać wyższość futbolu nad futsalem, skoków narciarskich nad spadochronowymi, palanta nad golfem, ping-ponga nad ziemnym tenisem, skata nad brydżem, szachów nad warcabami, szybowcowych tudzież gołębich lotów nad lotem dracha – w tych bowiem dyscyplinach Rybnik swego czasu jakoś też się wyróżnił. Ale…

Nie oszukujmy się! Prawdziwej promocji tego miasta w świecie, oprócz imponującej zieleni, czemu sprzyjają również funkcjonalne, bezpieczne i urokliwe ronda, oraz muzyki z tradycjami (rybnicki jazz, Lidia Grychtołówna, Henryk Mikołaj Górecki, Piotr Paleczny, fenomenalne rytmy podbijającego świat zespołu Carrantouhill) przysłużyć się może z dyscyplin sportowych tylko żużel - z angielska speedway. Tu jest bowiem kolebka tego sportu w Polsce, prawie tak stara, jak kotewka wijąca się w herbie miasta Rybnika. Zabijanie tego sportu byłoby deptaniem tradycji, zwykłą profanacją, bezczeszczeniem herbu wielowiekowego grodu. Intuicyjnie pojmowali to wszyscy włodarze miasta, od lat pierwszych poczynając. Zawsze w decydujących momentach inicjatywę przejmowała grupa zapaleńców, która z entuzjazmem zapalała czynniki decydujące o powodzeniu przedsięwzięcia. Dziś historia zatoczyła koło.

W 1932 roku pojawili się pionierzy automobilizmu, miłośnicy motocykli w przywróconym Macierzy Rybniku – Zdzisław Bysiek, Rudolf Bogusławski, Edward Nardeli, Hubert Jung, trójka sławnych braci Draga: Józef, Henryk, Ludwik i jeszcze paru innych. Nikt im z władz nie bronił używania publicznych miejsc – starego targowiska, stawu na Rudzie, potem stadionu miejskiego, nikt nie wypominał hałasu i smrodu. Wręcz przeciwnie – miasto sprzyjało motorowi… postępu. Sprzyjało pasjom jego mieszkańców. Owi pionierzy śląskiej motoryzacji byli jednocześnie działaczami, mechanikami i zawodnikami. Dzięki nim i ich spadkobiercom warkot motocykli unosi się nad tym miastem do dziś, przysparzając mu sławy, już od blisko lat osiemdziesięciu. Tego się nie da wymazać z pamięci. Żyją jeszcze pośród nas, dzięki Bogu, mistrzowie Polski, Europy i świata rodem z Rybnika. To jest przede wszystkim zacny Pan Ludwik Draga – mistrz Polski w motocyklowej klasie sportowej 125 ccm z roku 1946, Joachim Maj – lider złotej drużyny z lat sześćdziesiątych, pierwszy rybnicki zdobywca Złotego Kasku (1963), Stanisław Tkocz – dwukrotny indywidualny mistrz Polski na żużlu w roku 1958 i 1965, również dwukrotny drużynowy mistrz świata z lat 1961 i 1969, Andrzej Wyglenda – czterokrotny indywidualny mistrz Polski (1964,-68,-69,-73), mistrz Europy (1967), trzykrotny mistrz świata z drużyną (1965,-66,-69) i mistrz świata w parach (1971), Jerzy Gryt – indywidualny mistrz Polski z roku 1971. Nie żyje już niestety pierwszy indywidualny mistrz Polski na żużlu z Rybnika – Eryk Pierchała (1947), a przed siedmioma laty zmarł pierwszy Polak na podium indywidualnych mistrzostw świata (1966 – z powtórką w roku 1970) – wielki Antoni Woryna, który ponadto był dekorowany licznymi laurami mistrzostw Polski, Europy i świata. Które jeszcze miasto w Polsce może się pochwalić podobnymi sukcesami? Żadne. Owszem, to było dawno, ale za to… święta prawda! Dlatego w pracach nad budżetem miasta ważna jest świadomość, iż łożąc na sport wszystkim "po równo", nie znaczy wcale sprawiedliwie.

Od ponad 30 lat sport żużlowy w Rybniku, heroicznie trwając, powoli upada. To prawda, ale nie zmienia się prawie wcale odbiór szerokiej publiczności. Takich tłumów na takiej mizerii nie ogląda żadne inne żużlowe miasto w Polsce – to mówi o zapotrzebowaniu społecznym, którego nie można ignorować. Chyba lepiej, że młodzi ludzi sami uprawiają ten widowiskowy sport, w znaczącej masie marzą o wielkiej karierze, a zebrani w zorganizowany tłum kulturalnie dopingują tych, którzy dają pokaz swoich umiejętności na torze, niż miałaby cała ta młodzież pałętać się po parkach z flaszką wina za pazuchą. Nie ma w Rybniku zadym na stadionie, a zanadto agresywni w tym miejscu są tylko pracownicy tzw. ochrony. Po co ich tylu? Kto im płaci? Jest zdumiewający swoją skalą, ciągły i nieprzerwany nabór do sekcji, tej dziecięcej i tej młodzieżowej, są ludzie chętni do społecznej czarnej roboty. Dlaczego więc brakuje znaczących wyników w tym jedynie ważnym i poważnym, dorosłym wyczynie? Rybnik w seniorskich rozgrywkach od lat mało co znaczy. Brakuje liderów, marnują się kolejne talenty. Dlaczego? Nie znam odpowiedzi. Jest szkolenie i okazało się, że w tym miejscu nie trzeba do tego wcale angażować trenerskich autorytetów krajowych, bo miejscowy Mirosław Korbel radzi sobie równie dobrze na tym polu, a nie jest w okolicy jedynym, który to umie. Na pewno brakuje mądrej pracy wychowawczej, nie tyle mającej zagłaskiwać, bądź też surowymi karami okiełznywać niepokorne dusze nadpobudliwej młodzieży, uprawiającej żużel, co kanalizować ową energię, tak, by eksplodowała w walce na torze, a nie poza nim. To może zrobić trener z autorytetem, charyzmatyczny prezes, albo psycholog – raczej bardziej negocjator policyjny, niż szkolny pedagog. Nie zmarnowano by wtedy takich talentów, jak Mariusz Węgrzyk, śp. Łukasz Romanek, Łukasz Szmid, Rafał Szombierski, Zbigniew Czerwiński, Wojtek Druchniak. Przyjmując młodzież do szkółki, od razu musi być pomysł, a raczej przemyślany program, co zrobić z tymi, którzy chwilowo nie załapują się do składu. Jeśli wypożyczenia, to jednocześnie wsparcie sprzętowe, wspólne treningi, może jakieś obozy, zawody towarzyskie wszystkich wychowanków, dla ich ciągłej integracji. Spotkania z rodzicami, wsłuchiwanie się w ich głos, pomoc w zatrudnieniu. Tu się prosi o pomoc miasta. Każdorazowo prezydent Rybnika powinien być honorowym prezesem klubu żużlowego. Od śmierci śp. Józefa Cyrana mamy przepaść w tym obszarze.

Brakuje pieniędzy, ale chyba także elastycznej strategii klubu podług zmieniającej się rzeczywistości. Sponsorów bardziej interesuje wynik na już i idący za nim rozgłos medialny – szybki zysk. Tam nie może być miejsca na wychowanków. Taka krótkowzroczna polityka położyła już kilka klubów i prowadzi na skraj przepaści następne (Piła, Tarnów, Wrocław). Upadek zaczyna się zawsze tak samo – od topniejącej na trybunach widowni. Potem od pustawych stadionów sponsorzy odwracają się plecami. A ponieważ nie szkolono, lecz wyłącznie kupowano, więc z pustą kasą i… szatnią zostaje już tylko pozamiatać.

Siła rybnickiego speedway’a opiera się na szkoleniu – to nasze błogosławieństwo. A że to nie jest wykorzystywane, to już inna para kaloszy i nad tym należy popracować, na tym się przede wszystkim skupić. W tym miejscu nie warto chyba marnotrawić pieniędzy na ryzykowne zakupy średniej klasy żużlowców z innych klubów. Wystarczy jeden, ale za to wybitny obcokrajowiec (taki jak Adams, Crump, Harris czy Lindbaeck) oraz jeden, ale za to wybitny polski żużlowiec (taki jak Tomasz Gollob, Walasek, Protasiewicz, Ułamek, Hampel czy Jaguś), a resztę składu niech wypełni własny narybek. Niech się uczy od swoich idoli! I nie warto od razu, na siłę wygrywać rozgrywek, po to tylko, by po awansie przewracać misternie stawianą budowlę. Najpierw zbudować należy silny klubowy fundament w oparciu o własnych wychowanków. Potem dopiero bić się o największe zaszczyty w ekstraligowym ogniu.

Jeśli tak chcą ludzie z grupy inicjatywnej, to trzeba przyklasnąć idei i trzymać kciuki za powodzenie ich odważnej misji. Mam przyjemność znać, bądź kojarzyć niewielu spośród ujawnionych osób, ale za uczciwość tych, co znam, jak również za ich miłość bezgraniczną dla speedway’a, mogę osobiście ręczyć. Powodzenia Panowie!

Stefan Smołka

PS. Dla niewtajemniczonych: drach to po śląsku latawiec

Źródło artykułu: