Robert Noga - Moje boje: Handel obwoźny

W centrum Rzeszowa jest taki plac nazywany przez mieszkańców zdaje się "Balcerkiem". Tarnowianie od kilku przynajmniej pokoleń podążają na znany wszystkim "Burek".

W tym artykule dowiesz się o:

Tam są najlepsze jarzyny i owoce, najświeższe jaja od kur z wolnego wybiegu i jak to się mówi szwarc mydło i powidło. Takie placyki są w każdym chyba mieście. Coraz mniej jest rzeczy, których dostać tam nie w sposób. Tą dygresją zostawmy na razie popularne miejsca handlu, obiecując sobie, że wrócimy do nich bynajmniej nie po truskawki czy kalarepę na zakończenie niniejszego tekstu…

Oto w ostatnich dniach pewien prasowy koncern, wydający kilka znanych tytułów przesłał do organizatorów jednej z najważniejszych w tym roku imprez żużlowych w Polsce propozycję współpracy. To znaczy tak to się ładnie nazywa: propozycja współpracy. Bo tak naprawdę jest to nic innego jak akwizytorska umowa handlowa. Otóż w tejże umowie jest napisane jak to prasa koncernu jest w stanie imprezę spopularyzować: tekstami, zapowiedziami, wywiadami i oczywiście bardzo obszerną relacją. Na pozór sam miód, do momentu kiedy zajrzymy na ostatnią stronę gdzie stoi, że za takie medialne wsparcie trzeba zapłacić i to bardzo solidnie. Solidnie to oczywiście pojęcie względne, ale przeciętny Polak nie urobi tyle przez dwa lata. Świat mediów stanął na głowie. Dawniej podstawową funkcją gazety była informacja. Coś się działo, więc trzeba było to społeczeństwu przekazać. Tak było przez całe dziesięciolecia, aczkolwiek oczywiście przemysł propagandy powodował (i powoduje do dziś, chociaż podobno media mamy wolne), że niektóre tematy pomijano innym nadawano przesadną rangę itd. Wszystko to znamy. Teraz najważniejszy jest pieniądz, potem długo, długo nic, potem najważniejszy jest… pieniądz i znowu długo, długo nic. Ciekaw jestem co się stanie jeżeli organizator wspomnianej imprezy grzecznie podziękuje za taki rodzaj promocji. Będzie ona w owym znanym koncernie objęta embargiem informacyjnym? Wcale bym się nie zdziwił. Trochę przypomina to sytuację (z góry przepraszam za porównanie, ale takie mi się nasunęło), w którym grupa osiedlowych żulików podchodzi do właściciela parkowanego samochodu grzecznie pytając, czy może za pięć złotych popilnować autka. Takie czasy. W lecie będziemy mieli kolarski wyścig, słynny Tour de Pologne. Kibice pewnie zastanawiają się jak układa się trasę takiego wyścigu. Atrakcje i trudności, strome, selektywne podjazdy są ważne, ale równie ważne a pewnie ważniejsze są pieniądze, jakie poszczególne miasta etapowe muszą zapłacić organizatorom, za to, że barwny peleton wystartuje właśnie u nich lub będzie w tym miejscu finiszował.

Czasem kibice zastanawiają się dlaczego kolarze wjeżdżając do miasta, na którym kończą etap nie finiszują od razu tylko pokonują kilka pętli ta samą trasą. Oficjalna wykładnia jest taka, że po to aby było atrakcyjniej dla widzów. Ale nie o kibiców tutaj chodzi w rzeczywistości, ale o to, aby telewizyjna kamera ograła po kilka razy reklamy sponsorów. Kibic jest zdezorientowany. Z jednej strony pasjonuje się rywalizacją stacji telewizyjnych o prawa do emisji meczów danej imprezy, czy ligi, z drugiej co i rusz słyszy, że telewizja chce pieniędzy za pokazanie meczu lub nawet materiału reporterskiego. Inaczej pan z kamerą nie kiwnie nawet małym palcem lewej ręki. A pan redaktor, jak się okazuje nie zechce nawet otworzyć laptopa, aby wydarzenie rzetelnie opisać. Sport jak wiele innych dziedzin życia społecznego stał się przede wszystkim towarem, takim jak jabłka czy cebula na tarnowskim Burku czy rzeszowskim Balcerku. A służba pióra czy mikrofonu, jak niżej podpisany, zastanawia się jak to czasy się zmieniły. Kiedyś zaczynali jako dziennikarze pracując w mediach. Dzisiaj nie zmieniając zawodu znaleźli się w handlu obwoźnym.

Robert Noga

Źródło artykułu: