Wszędzie spotkać możemy bufonów, z tych co lansują przede wszystkim siebie, ale z drugiej strony w każdym z wymienionych środowisk krzątają się ludzie ofiarni, bez reszty oddani sprawie, tyle że… cisi. Od czasu do czasu warto ich przypominać.
Wśród owych pracowitych mrówek, współtwórców potęgi klubu żużlowego ROW (dziś znów pojawiają się tacy - co dobrze wróży), byli też m.in. dwaj, zwariowani na punkcie speedway’a bracia, Karol i Henryk Drewniokowie - po ojcu Robercie Drewnioku, powstańcu śląskim, co krew dla Polski przelewał. Dla ukochanego klubu żużlowego z Rybnika owi bracia gotowi byli poświęcić wszystko - całe dni i niejedną noc, zaburzając tym nieraz harmonię rodzinną. Żony w końcu wybaczały mężom ich bzika, na Śląsku zwanego fiołem, bo i cóż miały biedne począć… Zdarzało się, że nieraz same łykały bakcyla.
Pierwszy z wymienionych, Karol Drewniok, przed wojną sportowiec całą gębą (koszykówka, siatkówka, tenis), był działaczem żużlowym przez wiele długich lat. Prowadził m.in. tzw. chronometraż, był spikerem na stadionie, znany przede wszystkim jako "sprawozdawca" w latach sześćdziesiątych. Karol Drewniok zabawiał rybnicką publiczność z mikrofonem w ręku, gdyż Jan Ciszewski nie zawsze mógł być w Rybniku, a zwłaszcza, gdy już na dobre trafił do telewizji i więcej przebywał w Warszawie niż na Śląsku.
Drugi z braci, Henryk, przede wszystkim był protokolantem zawodów. W tamtych latach komputer jeszcze nikomu się nie śnił. Było to ważne, odpowiedzialne i prestiżowe zajęcie. Henryk Drewniok słynął z pięknego charakteru pisma (ponoć nie tylko… pisma), co nie mogło ujść uwadze pewnej pannie, urodziwej Kazimierze zd. Barteczko, dziś znanej rybnickiej artystce-malarce, przybliżającej nam naszą małą ojczyznę. Młodzi pobrali się, owocem ich związku był syn imieniem Adam. Od małego Adaś wzrastał w wielkiej żużlowej rodzinie, wchodził z tatą i stryjem na stadion, gdy jeszcze przed zawodami nikogo tam nie było, a wychodził ostatni. Poznawał zawodników, dotykał motorów i akcesoriów. Oglądał z bliska zciaprane (umorusane) po walce na torze twarze żużlowych mistrzów, Staszka Tkocza, Andrzeja Wyglendy, Antoniego Woryny, Jerzego Gryta (Maj już nie jeździł). Chciał zostać żużlowcem, nie wyszło, ale motocykl pozostał jego pasją. Dziś Adam Drewniok jest muzykiem, jednym z założycieli znanego zespołu folkowego Carrantuohill, wyspecjalizowanego w irlandzkich rytmach, wielkim fanem sportu, a szczególnie żużla. W domu ma liczne pamiątki po przodkach, a także całą bibliotekę z książkami o żużlu. Ma także dużo zdjęć, a jedno z nich wrzucił na stronę rybnickiego klubu z pytaniem, co to za zawody. Tę fotografię prezentujemy poniżej.
Fotka z prywatnych zbiorów przedstawia widok północnego wirażu toru rybnickiego, gdzie oglądamy walkę grupy żużlowców, niestety nieznanych z nazwiska, barw klubowych (duże "U" na piersi prowadzącego sugeruje Leszno), jest widoczna tablica wyników w tle, nie wiadomo tylko co to za zawody. Pewne było tylko, że to był rok 1971. Adam Drewniok, jako właściciel archiwalnej fotki, ogłosił konkurs, ale z nikąd odpowiedzi klarownej nie otrzymał. To w ogóle, uważam, jest świetny pomysł, żeby wspólnie zabawić się w detektywów historii i częściej ogłaszać podobne konkursy, najlepiej z nagrodami, dla dociekliwych fanów starego speedway’a. Proszę to traktować jako propozycję!
Tu problem polegał na tym, że możliwości było kilka. Zdaniem niektórych mógł to być lipcowy finał MŚP, który okazał się bodaj największą wiktorią polskiego speedway’a w ogóle. Przypomnijmy, 11 lipca w Rybniku Andrzej Wyglenda i Jerzy Szczakiel rozgromili wszystkich bez wyjątku konkurentów światowego szczytu par, nie dając rywalom żadnych szans - wszystkie wyścigi wygrali 5:1, a wśród sponiewieranych tego dnia znalazły się takie tuzy jak Ivan Mauger, Barry Briggs czy sławny Szwed Anders Michanek.
Drugą rozpatrywaną przez kibiców możliwością był finał IMP, rozegrany na tym samym torze przy ul. Gliwickiej jesienią, w pamiętną niedzielę 3 października 1971 roku, w którym piękne zwycięstwo odniósł Jerzy Gryt. Był to finał, o którym długo by opowiadać. Jurek Gryt zdystansował mistrzów świata, Szczakiela i Wyglendę, a takie sławy jak Edward Jancarz, Henryk Żyto, Jan Mucha, Paweł Waloszek, Zbigniew Podlecki musiały pogodzić się z dalszymi lokatami. Jak trzeźwo zauważył jeden z kibiców, znany skądinąd ”Igła”, tabela wyścigów ze zdjęcia nie pasuje do punktacji indywidualnej uwidocznionej w tle. Warto tu przypomnieć, iż był to wielki dzień triumfu rybnickiego speedway’a w ogóle, ponieważ oprócz Gryta w Rybniku, w Toruniu młodzieżowym mistrzem Polski w tym samym dniu został dość niespodziewanie Jerzy Wilim. Wysoko zaszedł tam również Antoni Fojcik, siódmy w finale, ale, dodajmy, w ostatnim swym występie został wykluczony. Gdyby Antoś Fojcik ten bieg wygrał, byłby tuż za Wilimem. Jeśli do tego dodać, że w finale IMP nie wystąpił (pomimo awansu z eliminacji) zdobywca Złotego Kasku AD 1971 Antoni Woryna, a także inny wychowanek rybnickiej szkółki Józef Jarmuła, to widać ile znaczył wciąż ROW, choć w lidze zadowolić się musiał "tylko" brązową zdobyczą. Bydgoszcz ("Zawisza" Gluecklich) i Gorzów były lepsze.
Jurek Wilim, sąsiad Alojzego Norka (ten wygrał w tym czasie Puchar Startu w Gnieźnie) z zebrzydowickiej Koloniji, był wtedy w życiowej formie. W lidze startował zazwyczaj w parze z Antkiem Woryną, a półfinał MIMP w Częstochowie co prawda przegrał (był szósty), m.in. z Andrzejem Jurczyńskim i Antonim Fojcikiem, ale gdyby nie upadł w pierwszym swym starciu, to też by wygrał cały półfinał. Odbił to sobie w finale zasłużenie wygrywając, bez szans zostawiając m.in. Plecha, Bruzdę, Bernarda Jądera, Bogusława Nowaka, ale też kolegów klubowych Antka Fojcika i Andrzeja Tkocza (obaj za swoją bojowość zapłacili wykluczeniami).
Mógł to być również turniej o Puchar ROW, rozegrany 4 października, mający kilku bohaterów. Niespodziewanym zwycięzcą okazał się Zygfryd Friedek z Opola, wyprzedający Pawła Waloszka i Stanisława Tkocza. Zwłaszcza Staszek zaskoczył malkontentów kładących już na nim krzyżyk, jeździł jak za młodych lat. Pecha miał Gryt, trzy razy wygrywając i dwa razy upadając. Bardzo dobrze pojechali młodziutki Andrzej Tkocz - 9 pkt. i Alojzy Norek, reprezentujący wtedy klub z Leszna - 8 pkt. Startujący w Rybniku Czesi wypadli nadzwyczaj blado (najlepszy Milan Spinka 6 pkt.). Ale - na 100% - to nie te zawody.
Po ogłoszeniu konkursu ośmieliłem się wysunąć tezę, iż zdjęcie ze zbiorów Adama Drewnioka upamiętnia zupełnie inny turniej, a mianowicie jeden z finałów o Złoty Kask edycji 1971. Ten rybnicki finał był czwartym z kolei w tymże roku, po gorzowskim, opolskim i wrocławskim, a rozegrano go w czwartek 17 czerwca. Turniej ów miał w założeniu dać odpowiedź, kto z polskiej czołówki jest w najlepszej formie przed wielkim finałem światowym par, który miał się odbyć za nieco ponad trzy tygodnie. Odpowiedź przeszła najśmielsze oczekiwania, wprost zdumiała sterników kadry z GKSŻ, bo dwa pierwsze miejsca zajęli rybniczanie - Andrzej Wyglenda i Antoni Woryna. Marzeniem wielu był występ tej pary sławnych w świecie żużlowców w finale MŚP, mający zwieńczyć ich przepiękne kariery. Moment był najwłaściwszy. Obaj mieli po 30 lat i byli w życiowych formach. Antek Woryna był wreszcie zdrów jak ryba, co przedtem zdarzało się nieczęsto.
W Warszawie uznano, iż za dużo byłoby tego dobrego dla Rybnika, więc obok Andrzeja Wyglendy wystąpił Jerzy Szczakiel, a załamany Antek Woryna zadowolić się musiał wyłącznie honorową rolą rezerwowego (w myśl ówczesnych regulaminów nie miał żadnych możliwości występu w finale). Podobny przypadek miał miejsce przed finałem MŚP w 1985 roku, kiedy to będący w znakomitej formie Piotr Pyszny pozostał tym trzecim, nie dostał się do wyjściowego składu na rybnicki finał światowy. Skończyło się to ciężką porażką polskiej pary (Huszcza - Dzikowski), a pozostał swego rodzaju kac, choć oczywiście nikt nie da gwarancji, że z Piotrem Pysznym w składzie byłoby lepiej. Zawsze jednak lepsza jest prosta logika faktów, niż zawiłe kalambury. Szczakiel z Wyglendą ten finał roku 1971 dzięki Bogu wygrali, broniąc kontrowersyjnej decyzji ówczesnych władz żużlowych, ale należę do tych mocno przekonanych, iż Woryna z Wyglendą po tytuł mistrzów świata w tym czasie też by potrafili razem bez trudu sięgnąć. Wystarczyło dobrze taktycznie zgrać obie rogate dusze. Oczywiście mogę się mylić, ale fakty dostrzegać mi jednak wolno. Dowodu żelaznego, i niejednego, dostarczył sam Antek Woryna, który wygrał turniej Złotego Kasku w Tarnowie 3 dni przed finałem MŚP, a żeby (było śmieszniej?) nie było cienia wątpliwości, to również następny turniej ZK w Bydgoszczy, 3 dni po owym "złotym" finale par (na swoim torze Antkowi uległ wówczas nawet znakomicie usposobiony gospodarz Henryk Gluecklich, notabene współziomek z Zamysłowa, również wychowanek tej samej szkółki Józefa Wieczorka w Rybniku). Nie było za bardzo argumentu przeciw nominacji Antoniego Woryny na finał MŚP’71 - to był najlepszy tydzień w jego karierze. Smutny skutek był taki, że Antek postanowił powoli kończyć swoją, pełną bólu wskutek kontuzji, sportową przygodę, co też niebawem uczynił (pomijając dwa lata w Anglii - niestety bez możliwości startów w polskiej lidze). "Antek" (po wielu latach nieobecności Polaków przecierał na Wyspach na nowo szlaki) od zawsze lgnął do Anglii - z pełną wzajemnością. Zgodę dostał dopiero od 1973 roku. Kto wie, czy ów początkowy brak zgody na wyjazd Woryny nie był ze wszech miar zbawienny dla Rybnika. Sezon 1972 okazał się bowiem ostatnim rybnickim złotym w całej historii. Widać stąd, ile ten zawodnik dla Rybnika znaczył. Tym bardziej żal, iż stadion przy Gliwickiej nie został nazwany imieniem Antoniego Woryny, choć takie masy podpisały się pod stosownym wnioskiem. I takie ikony sportu, żużla, a nawet wysokiej kultury (m.in. legendarny jazzman Czesław Gawlik).
Wracając do owego czwartkowego popołudnia, 17 czerwca 1971 roku, trzeba powiedzieć, że ów finał ZK był szalenie wyrównany. Obok zwycięzców, Wyglendy i Woryny, na podium stanął Zdzisław Dobrucki, a tuż za nim Szczakiel, dalej Zygfryd Friedek, Paweł Waloszek, Jerzy Trzeszkowski, Jerzy Gryt, Henryk Gluecklich. Widać, jak silną obsadę miał ten finał, co tylko potwierdza jego kapitalne znaczenie dla selekcji kadry Polski.
Dziś już wiem, że zdjęcie Adama pokazuje ten rybnicki finał ZK. Znalazłem w końcu dowód niezbity, mianowicie program z tego turnieju finałowego o Złoty Kask. W tym miejscu chciałbym się nim pochwalić.
Wreszcie wszystko stało się jasne. Zawodnik z nr 1 na tablicy w tle zdjęcia to sławny Zygmunt Pytka, dalej Zbigniew Podlecki z Wybrzeża, potem świetnie czujący rybnicki tor Zygfryd Friedek (piąty w tym dniu), Piotr Bruzda (wyraźnie bez formy). Nr 5 to Jerzy Szczakiel, który jednak w tym dniu przegrał, i z Wyglendą (w drugiej odsłonie), i z Woryną (w wyścigu X), za nim w programie zawodów figurował rewelacyjny tego dnia Zdzisław Dobrucki, zastępujący w turnieju Stanisława Bombika. Dobrucki był trzeci na podium, tuż za Wyglendą i Woryną właśnie. Dalej, od lewej na prawą, wpisani są wg numerów: Jerzy Trzeszkowski (siódmy), Jan Mucha, Henryk Gluecklich (dziewiąty), Paweł Waloszek (szósty), Antoni Woryna (drugi), Henryk Żyto, Józef Jarmuła, Stanisław Kasa, Jerzy Gryt (ósmy tego dnia - 7 pkt.).
Wniosek końcowy może być tylko jeden. Zdjęcie Adama Drewnioka przedstawia, zamykający czwartą serię, szesnasty (z 20) wyścig o Złoty Kask w Rybniku, rozegrany 17 czerwca 1971 roku. Na prowadzeniu jest leszczynianin Zdzisław Dobrucki (duże ”U” na piersi), za nim tasują się w walce Jan Mucha (drugi) i Stanisław Kasa (trzeci), Piotr Bruzda był w tym biegu czwarty. W tym względzie mogę mówić o stuprocentowej pewności, i bez znaczenia, że byłem w tym dniu na widowni, bo bez dowodu w postaci programu absolutnie niczego nie byłem pewien. Wśród oficjalnych osób funkcyjnych, jak się okazuje, był tzw. protokólant, śp. Henryk Drewniok, ojciec Adama, który zdjęcie-zagadkę do domu na rybnickim Maroko przyniósł, a może nawet jest jego autorem.
Stefan Smołka