Stanowili przynajmniej początkowo niemałą atrakcję. Trzeba przyznać, że wśród nich byli gracze naprawdę bardzo dobrzy, przynajmniej na warunki naszej nie najsilniejszej przecież ligi, część z nich miała krótszy bądź dłuższy staż w samej legendarnej NBA. Ale przy okazji trafiło do klubów nad Wisłą sporo grajków takich, którzy byli bardzo przeciętni, w samolocie "tracili" z reguły po kilka centymetrów w stosunku do tego co klubom podsyłali menedżerowie i co gorsza sporo umiejętności. Największą ich zaletą był, działający na wyobraźnię… kolor skóry. I większość z nich goniła po ligowych parkietach nierzadko kosztem równorzędnych umiejętnościami rodzimych zawodników. Bo jak mawiał mój znajomy kolega dziennikarz - ludzie w cyrku generalnie wola oglądać zebrę niż konia. Tyle tytułem rozbudowanego dziś wstępu…
W minioną sobotę w Toruniu odbył się turniej par z udziałem najlepszych zawodników świata, którzy stawili się na Moto Arenie niemalże w komplecie. Pomysłodawcy znakomicie zagrali na uczuciach tych kibiców, którzy tęsknym okiem zerkają do historii speedwaya, gdzie przecież mistrzostwa świata par maja swoje poczesne miejsce. Znaleźli bardzo dobrą formułę zawodów, z punktacją, która wykluczała polubowne zakończenie biegów (podkreślaną reklamowym sloganem - Bez remisów). Z wielkim finałem, który rozstrzygał o wszystkim. Przeprowadzono bardzo dobrą moim zdaniem kampanię promującą zawody, z wykorzystaniem mediów, portali społecznościowych, w radiowej "Trójce" zawody zapowiadano tak jak nigdy nie czyni ta stacja nawet w przypadku decydującego meczu o mistrzostwo Polski lub finału mistrzostw indywidualnych. Były konferencje prasowe, spotkania z zawodnikami, i wreszcie zapowiadana relacja live pokazywana przez renomowany i znany w całej Europie kanał sportowy, któremu trudno przecież zarzucić niedostępność. Słowem wydaje się, że zrobiono wszystko co trzeba, aby impreza udała się w stu procentach i być może weszła na stałe do żużlowego, międzynarodowego kalendarza.
Tymczasem coś nie zagrało, jakoś chyba nie do końca chwyciło. Z telewizyjnego ekranu uderzały wręcz "dziury" w postaci pustych krzesełek na trybunach. I obojętnie czy przyjmiemy, że widzów było 6 tysięcy czy 7, a nawet 8 tysięcy, nie zmienia to faktu, że jak na tak wspaniały obiekt i tak ciekawe zawody w tak doborowej obsadzie to malutko, bardzo malutko. Co od razu rodzić może pytanie o przyszłość podobnych inicjatyw z finałami mistrzostw Europy, które przed nami, na czele. Może bilety były jednak trochę za drogie? A może po prostu kibicowi już się opatrzyły nawet te przysłowiowe nawet najlepsze żużlowe "zebry", niczym amerykańscy koszykarze po pierwszym okresie fascynacji? Może już się nasycili cotygodniową ich obecnością na naszych stadionach lub na ekranach telewizorów i nie stanowią takiej atrakcji, jak to drzewiej bywało? Za dużo i za często? Może nastąpił po prostu przesyt "gwiazd", które w pogoni za gotówką same już nie wiedzą gdzie startują, kiedy i za ile? A może nękany regularnymi skandalami nasz żużel nie jest już takim magnesem, jak jeszcze był do niedawna?
Sporo tych pytań… A tak przy okazji nasz żużel odebrał lekcję pokory od wielkich sportowego świata. Początek zawodów opóźnił się o godzinę, co zapewne kibice zgromadzeni na Moto Arenie nie przyjęli zbyt przychylnie. Powód? Zapowiadana transmisja nie mogła się rozpocząć, bo czwórka dżentelmenów na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu wymieniała zbyt długo serwisy, smecze, returny i inne uprzejmości, a takiej świętości na tym kanale nikt nie odważyłby się przerwać. Kurczę, strasznie mnie tylko zżera ciekawość co by się stało, gdyby było odwrotnie. I jakoś mi się wierzyć nie chce, że tak samo.
Robert Noga
Poza Czytaj całość
I druga sprawa.Nawierzchnia boiska.Wyglądała jak po wypalaniu traw.Jak na najład Czytaj całość