Stefan Smołka: Jak to było tuż po wojnie
W pierwszych latach powojennych żużel w całej Polsce wprost eksplodował niesamowitą popularnością, stając się sportem niemal masowym. Skąd się to wzięło?
Każdy kto miał dostęp do motocykla - swego nie swego - miał w rękach motocyklowy atut, "buławę marszałka" w plecaku. Oczywiście nie było jeszcze wtedy wyrazistego podziału na żużlowców i innych motocyklistów, jako takich, wyczynowo uprawiających tę dyscyplinę, co współcześnie, poczynając już od początku lat 50. (koniec ery maszyn przystosowanych) jest oczywistością.
Przed wojną - posiadacz motocykla, który gdzieś tam dodatkowo udzielał się na żużlowych nawierzchniach, to nie był jeszcze bynajmniej żużlowiec, raczej motocyklista, zwany czasem nieładnie "motorzystą". Pojęcie "żużlowiec" dopiero przebijało się do potocznego obiegu, podobnie jak sam żużel zresztą, ulegający początkowo nad Wisłą angielskiej formie dirt track. W miarę oddawania kolejnych stadionów z żużlowymi bieżniami wokół piłkarskich boisk, ten rodzaj wyścigów zaczął ściągać coraz większe tłumy żądnych emocji widzów. Żużel wbijał się w świadomość, wpadał (dosłownie) w oko, za kołnierz, do dekoltów odkrytych zanadto, do ust, nosów, uszu i włosów. Tak oto żużel wywalczył sobie absolutnie niezbywalne prawo do bytu. Zanim nastał melodyjny speedway, nikt nie miał zielonego pojęcia dokąd to wszystko zmierza. Innymi słowy pytano, w którą stronę jedziemy?