Damian Gapiński: Nieudany zamach

Myliłby się ten, kto stwierdziłby, że w związku z brakiem emocji ligowych, nie byliśmy w minionym tygodniu świadkami ciekawych wydarzeń w polskim żużlu.

W tym artykule dowiesz się o:

Na pozór miniony tydzień nie obfitował w ważne wydarzenia żużlowe. Tak mogliby stwierdzić kibice oceniający sytuację przez pryzmat rozgrywek ligowych. Przerwa w rozgrywkach nie oznacza jednak, że nie wydarzyło się w polskim żużlu nic ciekawego. Wręcz przeciwnie. Byliśmy świadkami nieudanego zamachu. Zamachu na wcześniej ustalone "zasady gry" w Speedway Ekstralidze. Oczywiście słowo zamach jest tutaj użyte na wyrost, jednak doskonale oddaje intencje osób, które zgłaszały odpowiednie wnioski.

O czym mowa? Mowa o poniedziałkowym Walnym Zgromadzeniu Wspólników Ekstraligi. Na tym posiedzeniu negatywnie oceniono pracę Zarządu Ekstraligi i Rady Nadzorczej. Zgłaszano również zastrzeżenia co do podziału zysków pomiędzy Wspólnikami. Te wydarzenia schodzą jednak na margines ze względu na fakt, że te obiekcje pojawiają się w zasadzie każdego roku. Każdego roku słyszymy, że jest źle, ale nic w tym zakresie się nie zmienia. Od kilku lat, ludzie oceniani negatywnie przez Wspólników cieszą się zaufaniem Polskiego Związku Motorowego, który z wiadomych tylko sobie powodów utrzymuje niektóre osoby na dotychczasowych stanowiskach.

Najważniejszym punktem posiedzenia Wspólników, były wybory do Rady Nadzorczej Speedway Ekstraligi. Przypomnijmy, że do tej pory zasiadali w niej prezes PZM Andrzej Witkowski (Przewodniczący Rady Nadzorczej), Andrzej Grodzki (wiceprzewodniczący) i Jarosław Prus (członek). Wszystkie te osoby nadal będą członkami Rady Nadzorczej. Na wniosek Wspólników w skład Rady Nadzorczej włączony został były prezes Stali Gorzów Władysław Komarnicki. Zgłoszono również kandydatury Andrzeja Rusko (byłego prezesa WTS Wrocław i Ekstraklasy S.A.) oraz Jakuba Nadachewicza (prezesa zarządu firmy Unibax). Dwaj ostatni, choć byli popierani przez Wspólników, nie znaleźli uznania w oczach PZM, który odrzucił ich kandydatury. W tym momencie warto przypomnieć, że Polski Związek Motorowy posiada 51 procent udziałów w spółce, które dają mu możliwość jednoosobowo odrzucenia wszelkich propozycji.

Właśnie kwestii odrzucenia kandydatur Rusko i Nadachewicza dotyczy ów zamach. Kontrowersje nie dotyczą samych kandydatur, bo zapewne obaj panowie posiadają wszelkie predyspozycje do tego, aby pełnić funkcje członków Rady Nadzorczej. Dodatkowo Andrzej Rusko byłby w stanie wspomóc działalność Speedway Ekstraligi swoją wiedzą i kontaktami zdobytymi w czasie działalności z spółce Ekstraklasa S.A. Zamach polegał jednak na tym, że Wspólnicy w sprytny sposób chcieli przejąć częściowo kontrolę nad działalnością Spółki. Przypomnijmy, że w październiku 2011 roku kluby oddały władzę w Spółce Polskiemu Związkowi Motorowemu twierdząc, że dotychczasowa formuła działalności Speedway Ekstraligi się wyczerpała. Jak widać, nie minęły nawet dwa lata, a ponownie kwestionowana jest formuła działalności Spółki. Podstęp polegał na tym, że Wspólnicy zgłaszając kandydatury Komarnickiego, Rusko i Nadachewicza, chcieli przejąć władzę w Radzie Nadzorczej. Zgodnie z umową Spółki, to Rada Nadzorcza ma decydujący głos w zakresie chociażby regulaminów rozgrywek. W tym momencie Rada Nadzorcza liczy cztery osoby. W przypadku równości głosów, decyduje zdanie Przewodniczącego (w tym przypadku Andrzeja Witkowskiego - prezesa PZM). Polski Związek Motorowy zachował więc czujność i nie dopuścił do przejęcia władzy, wbrew wcześniej podjętym ustaleniom.

Warto postawić również pytanie, dlaczego Wspólnikom tak zależało na wprowadzeniu kolejnej osoby do Rady Nadzorczej. Piąta osoba w RN spowodowałaby, że przedstawiciele klubów mieliby większość i mogliby przeforsować tak mocno popierany w ostatnim czasie pomysł kilku klubów dotyczący utrzymania 10-cio zespołowej Ekstraligi. W tym przypadku trzeba pochwalić PZM, że nie chce dopuścić do kolejnej zmiany przepisów w trakcie trwania rozgrywek. I dobrze. Szkoda jednak, że dochodzi do kolejnego nieporozumienia na linii Wspólnicy - PZM. Wspólnicy zarzucają bowiem PZM to, że oddali mu dobrowolnie władze w zakresie regulaminów, a nie w kwestiach finansowych, ale to już temat na zupełnie inny tekst.

W ostatnim czasie w polskim żużlu nastąpiło wiele zmian. Niestety większość z nich nie zmierza w dobrym kierunku. Jedno jest jednak niezmienne od lat - mentalność i podejście prezesów, którzy nadal wierzą, że sztucznymi uregulowaniami są w stanie wpłynąć na poziom wydatków klubów. Pamiętacie pomysł wprowadzenia limitów finansowych? Był on niczym innym, jak wyrazem słabości prezesów, którzy przyznali, że ich zdolności negocjacyjne w konfrontacji z zawodnikami są bardzo małe. Nadal wierzą, że dziesięć zespołów w Ekstralidze coś zmieni. NIC nie zmieni. Jedynym sztucznym rozwiązaniem, który w tym przypadku mógłby coś zmienić, byłoby zamknięcie na dwa sezony Ekstraligi. Brak spadków i awansów wpłynąłby na normalizację sytuacji. O tym jednak nikt nie wspomina. I też dobrze, bo to rozwiązanie sprzeczne z duchem sportu.

Od zawsze myślałem, że jak mam w kieszeni 10 tysięcy złotych, to kupując samochód rozglądam się za używanymi autami zza zachodniej granicy. Prezesi polskich klubów kupują limuzyny. W dodatku na raty i to w momencie, gdy mają środki na pokrycie tylko kilku z nich. Łudzą się, że przyjdzie dobry wujek z walizką pieniędzy i poprawi ich los. Właśnie dlatego już teraz słyszymy o problemach finansowych kilku klubów. Dzieje się tak dlatego, że nadal hołdujemy zasadzie "zastaw się, a postaw się" mimo, że nie ma ku temu żadnych racjonalnych podstaw.

Źródło artykułu: