Robert Noga - Żużlowe podróże w czasie: Z ziemi włoskiej

Włoskie ośrodki żużlowe w Lonigo i Terenzano były świadkami największych imprez światowych. Na włoską retrospekcję zaprasza redaktor Robert Noga.

W tym artykule dowiesz się o:

W czasach kiedy wejście Polski do Unii Europejskiej i tym samym możliwość poruszania się po niej bez paszportu i kontroli granicznej było tak mglista czasowo jak autostrada z Krakowa do Tarnowa, żużlowa wycieczka do Włoch jawiła się jako ekscytująca wręcz wyprawa. Koniecznie połączona z mocnym akcentem czysto turystycznym. Z południa Polski wystarczyło wyjechać wieczorem w przeddzień zawodów. Rano było się już w Wenecji, obowiązkowym przystankiem po drodze do Lonigo, matecznika speedwaya w tym kraju. Ze zwiedzaniem placu Świętego Marka i innych atrakcji serwowanych przez miasto na wodzie nie trzeba się było wcale śpieszyć... Jeżeli zawody trafiały się letnią porą, to ze względu na temperaturę organizowane były późnym wieczorem. A ponieważ z Wenecji do Lonigo jest przysłowiowy "rzut beretem" było naprawdę dużo czasu na spokojne zwiedzanie i kontemplacje tego niesamowitego miejsca. Potem nocne zawody, po których można było wsiąść z powrotem w samochód i przez Udine, Graz i Wiedeń gnać z powrotem do kraju. Wczesnym popołudniem człek umordowany, po dwóch nocach w trasie, ale szczęśliwy i pełen wrażeń był już w domu. Ech, to były wyprawy… Pamiętam chociażby światowy półfinał w 1993 roku. Dwa lata później w mistrzostwach świata miała się dokonać prawdziwa rewolucja, ale póki co wszystko działało jeszcze na dotychczasowych zasadach. Lonigo wraz ze szwedzką Vetlandą były ostatnimi przystankami dla czołówki, która ostateczną batalię o tytuł najlepszego dwadzieścia lat temu rozegrać miała w niemieckim Pocking. Gorący lipcowy dzień, a potem ciepła noc. Początek zawodów, godzina 21,00, koniec blisko północy. Czerwony tor w Lonigo rozgrzany niczym piasek na Saharze, a publiczność rozgrzana kapitalną walką i bajkową scenerią, w której się rozgrywała. Po naprawdę znakomitych zawodach wygrał wielki Hans Nielsen, mający chrapkę na kolejny mistrzowski tytuł. Tuż za nim uplasowali się jankescy młokosi, czyli Billy Hamill oraz Greg Hancock, wówczas wówczas dwudziestotrzylatek! A do finału awansowali jeszcze Leigh Adams (jeszcze młodszy od Hancocka), Niemiec Gert Riss, Anglicy Gary Havelock i Andy Smith oraz ten, dla którego włoscy kibice pokochali żużel, czyli Armando Castagna, taki włoski rodzynek, coś jak dziś Martin Vaculik. Castagna ponieważ był praktycznie włoskim jedynakiem w światowej szerokiej czołówce, był dla fanów speedwaya we Włoszech prawdziwą instytucją. Co by dziś nie mówić i nie pisać o Castagni jako o działaczu międzynarodowych struktur motocyklowych zawodnikiem był przednim. Sześć razy awansował do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata, po raz pierwszy w Bradford w 1985 roku. A trzynaście lat później załapał się jeszcze do Grand-Prix. Potrafił jeździć i pięknie i niesamowicie skutecznie. Pod koniec kariery pobłąkał się po kilku polskich klubach II-ligowych, ale nad Wisłę trafił z całą pewnością przynajmniej o kilka lat za późno. Drugą osoba, która jednoznacznie kojarzy mi się z Lonigo był Tomba, ale oczywiście nie Alberto, słynny narciarz-alpejczyk, ale Gianni Tomba, dziennikarz, fotoreporter, człowiek instytucja żużla w Lonigo, zwykle pełniący tutaj podczas zawodów funkcję oficera prasowego, czy jak kto woli, bardziej po cywilnemu niż wojskowemu, rzecznika prasowego. Był chyba najlepszym włoskim dziennikarzem specjalistą od speedwaya, kiedyś żartował nawet na łamach Tygodnika Żużlowego, że jest najlepszy, bo jedyny. Przesadzał, ale fakt, faktem, że żużel w Italii był i pozostał niszą.

Niestety Gianni odszedł od nas kilka miesięcy temu… Samo Lonigo natomiast jako ośrodek tego sportu zaistniało wśród kibiców w Europie w latach 70-tych. To tutaj dokładnie w 1978 roku odbył się drugi w historii finał Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów, zakończony zwycięstwem Finna Rune Jensena. Potem światowych imprez przybywało w rytm opuszczania przez żużel dużych stadionów w dużych miastach i przenosinach go na prowincje. Włoska prowincja mogła się pochwalić chociażby finałami Mistrzostw Świata Par, finałowym turniejem o Indywidualny Puchar Europy zakończony triumfem profesora z Oksfordu, czyli Hansa Nielsena, który nie tylko w Oksfordzie, ale i tutaj czuł się z reguły wyśmienicie. Wreszcie w 1996 roku Lonigo doczekało się Grand Prix (kto wygrał… zgadnijcie… Hans oczywiście!). Potem, już w XXI wieku wygrywali tutaj Tony Rickardsson, Jason Crump, Nicki Pedersen, wreszcie Hans Andersen. W ostatnich sezonach nieformalna stolica włoskiego speedwaya przeniosła się do Terenzano, bo tam organizuje się kolejne zmagania najlepszych zawodników w ramach mistrzostw świata Grand Prix. Ale podobno wszystko ma wrócić do źródeł i po kilku latach przerwy żużel w wydaniu Grand Prix ponownie ma zagościć w Lonigo. Warto będzie tam pojechać, już sama nazwa stadionu budzi jakieś pozytywne odczucia, z jakimi kojarzy nam się południe - czyli przyjazny klimat, wino i atmosfera dobrej zabawy. Santa Marina, czyż to nie brzmi pięknie?

Robert Noga

Komentarze (1)
avatar
sympatyk zuzla
18.08.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
super takie wyprawy poparte zdjęciami filmami to pamiątka pozdrawiam i powodzenia,