Stanowczo i jednoznacznie protestuję przeciwko stwierdzeniu, że piłkarze polskich drużyn nie spełniają kryteriów, aby grać w wyśnionej, wymarzonej i wyczekiwanej przez rodzimych komentatorów Lidze Mistrzów. Tezy, któremu i ówdzie pojawiły się w ostatnich dniach są krzywdzące. Otóż nasi piłkarze przynajmniej część kryteriów spełniają. Stopniem wyżelowania owłosienia czaszki przynajmniej część z nich mieści się spokojnie w przeciętnej która pozwalałaby im awansować do fazy grupowej, a nawet przebić się dalej. Niestety, aby coś osiągnąć w Europie trzeba jeszcze obok małpowania wizerunku zachodnich grajków, potrafić kopnąć w zbliżony do nich sposób. A jak nasi kopią uwidoczniły mecze europejskich pucharów. Piast przegrał z drużyną z kraju, którego większość kibiców nie potrafi nawet pokazać na mapie, Lech z Litwinami, Legia po męczarniach z "gwiazdami" z Norwegii pada w konfrontacji z klubem z europejskiej II albo nawet III ligi (bądźmy szczerzy), we frajerski sposób marnując szansę awansu do elity. Jedyny zespół w tym towarzystwie, który trafił na faktycznie klasową zachodnią drużynę- Śląsk odbił się od niej jak od ściany. 1:9 w dwumeczu w dzisiejszych czasach to przegrać mogą chłopcy z kółka ministranckiego, którzy potykają się z zawodowcami. Tak oto wygląda obraz naszej klubowej piłeczki na przednówku sezonu. Nędza i rozpacz.
Paradoksalnie, jakkolwiek brutalnie i obrazoburczo by to nie wyglądało zdeklarowanego sympatyka żużla w naszym kraju nie powinna taka sytuacja specjalnie martwić. Jak bowiem dowodzą obserwacje, im słabsza piłka nożna, tym większa szansa na mocniejszy sport żużlowy. Brutalne, ale chyba prawdziwe. Jeżeli przyjrzymy się bowiem mapie polskiego żużla i nałożymy na nią mapę piłki nożnej z łatwością wychwycimy pewną prawidłowość. Tam gdzie jest mocna (oczywiście w skali kraju jedynie) piłka nożna tam żużla nie ma. albo, jak w Krakowie, Gdańsku, czy ostatnio niestety także w Bydgoszczy, funkcjonuje w cieniu "kopanej" ze wszystkimi tego faktu negatywnymi (brak kasy) konsekwencjami. Piłka na wysokim (oczywiście znowu w skali kraju jedynie) pułapie wysysa rynek sponsorski do bólu. To nie przypadek więc, że jedynym miastem, który aktualnie ma drużynę piłkarską oraz żużlową w najsilniejszej lidze jest Wrocław, z tym, że Sparta od kilku lat desperacko broni się przed degradacją.
Symboliczne przekazanie kluczy do kibicowskich dusz odbyło się natomiast w Bydgoszczy, gdzie klęska żużlowców Polonii zbiegła się w czasie z awansem, po wielu latach, piłkarzy Zawiszy do ekstraklasy. Żużel króluje natomiast w tych ośrodkach, gdzie piłka tak naprawdę mało się liczy, pozostając w całkowitym cieniu sportu żużlowego. W Zielonej Górze oraz Rzeszowie piłka jest na poziomie II, czyli de facto III ligi, w Tarnowie, Gorzowie Wielkopolskim, Toruniu czy Częstochowie jeszcze niżej. Taka jest prawidłowość. Czasy kiedy piłka i żużel funkcjonowały zgodnie i z obustronnymi sukcesami w jednym miejscu, nierzadko na jednym stadionie i potrafiły gromadzić po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi na meczach (jak w stolicy w latach 50-tych) to już niestety czas przeszły dokonany. Dziś częściej słychać o lokalnych kibicowskich wojenkach pomiędzy środowiskiem piłkarskim i żużlowym, której pomruki dawały o sobie znać w ostatnim czasie w Gorzowie, Częstochowie czy Lublinie.
To zjawisko nie jest bynajmniej polską specjalnością. Socjolog sportu, pan Dominik Antonowicz z Torunia, zwrócił mi uwagę na fakt, że kryzys angielskiego żużla spowodowany został między innymi profesjonalizacją i stworzeniem markowego, światowego produktu z tamtejszej elitarnej ligi piłkarskiej. Żużel tej konkurencji po prostu nie wytrzymał i trafił do niszy, na peryferie tamtejszego sportu w przenośni, ale też w sensie dosłownym. Idealnie obrazuje to miejscowość Reading, gdzie piłkarze grają na nowoczesnym Madejski Stadium, a żużlowcy jeździli na biednym, prymitywnym obiekcie, znajdującym się na jego tyłach. Trudno o lepszą alegorię sytuacji tych dwóch jednakowo przecież niegdyś popularnych sportów na Wyspach. W Polsce na razie coś takiego nam nie grozi. W każdym bądź razie nasze dzielne piłkarskie chwaty bardzo o to dbają.
Robert Noga