Titanic, który nie poszedł dno
Gdy do drużyny, w której byli już tak klasowi zawodnicy jak Chris Holder, Adrian Miedziński i Darcy Ward, przybył dodatkowo Tomasz Gollob, wielu kibiców oczami wyobraźni widziało już, jak torunianie otrzymują złote medale. Na papierze wszystko wyglądało idealnie. Wydawało się, że statku o nazwie Unibax Toruń nikt nie zdoła zatrzymać. Podobnie jak Titanicowi, przeszkodzić mogła mu jednak góra lodowa. W przypadku toruńskiego klubu przeszkodą okazały się kontuzje. Drużyna Sławomira Kryjoma, w przeciwieństwie do transatlantyku z początków XX wieku, nie poszła jednak na dno. Mimo dziury w kadłubie, przetrwała najgorsze chwile i wywalczyła awans do finału.
By wydostać się z tarapatów, próbowano kilku rozwiązań. Dwie pierwsze próby okazały się zupełnie nietrafione. Kibice patrzyli z niedowierzaniem, gdy Torunianie stawiali na Mateja Kusa czy Edwarda Kennetta. - Z zawodników, którzy pozostali na rynku, Matej to moim zdaniem najbardziej optymalna opcja dla nas. Nie czarujmy się, nie znajdziemy z dnia na dzień zawodnika startującego na poziomie Chrisa Holdera - tłumaczył Kryjom po zatrudnieniu żużlowca, który nie radził sobie w II-ligowej Speedway Wandzie Instal Kraków. Zarówno z Brytyjczyka, jak i Czecha, zrezygnowano już po jednym spotkaniu. O tym, jak zdesperowane były Anioły świadczyło to, iż przeprosiły się z Ryanem Sullivanem.
Australijczyk, który miał blisko dziesięciomiesięczny rozbrat z motocyklem, nie odzyskał dawnej dyspozycji. Choć jego występy na wyjazdach oraz w pierwszym półfinale okazały się rozczarowaniem, przyczynił się do wygrania decydującego meczu w rundzie zasadniczej przeciwko Fogo Unii Leszno. Zdobyte przez niego dziewięć punktów oraz bonus przesądziły o tym, że Unibax awansował do półfinału. Można spekulować, czy gdyby w jego miejsce startował Kus, leszczynianie nie nawiązaliby walki o zwycięstwo w Toruniu.
O tym, że Unibax szedł chwilowo na dno, świadczyła niechlubna seria czterech porażek z rzędu. Drużyna, która była osłabiona brakiem Holdera, przegrała w Częstochowie, Gorzowie oraz Wrocławiu. Policzek zadał Aniołom także Stelmet Falubaz Zielona Góra, po zaciętym boju wygrywając dwoma punktami w Toruniu. Unibax, który od początku rundy zasadniczej rozgościł się na czele tabeli, został w błyskawicznym tempie dogoniony i już po chwili musiał oglądać plecy pierwszych rywali.
Wspomniana kontuzja Holdera była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Z powodu urazów wypadali bowiem także Darcy Ward, Emil Pulczyński i Adrian Miedziński. - Mieliśmy tyle przypadków losowych, że naprawdę szkoda o tym mówić. Dobrze, że zdobyliśmy dużo więcej punktów w pierwszej części sezonu, bo inaczej byłoby nam ciężko znaleźć się w play-offach - przyznał "Miedziak" przed pierwszym półfinałem.
Lider nie do zatrzymania
Przykład Unibaksu zadaje kłam teorii, że wyniki i pozycja w rundzie zasadniczej nie
mają większego znaczenia. Gdyby torunianie nie wypracowali sobie na wiosnę bezpiecznej przewagi nad resztą stawki, w zbliżającym się finale by ich po prostu nie było. Anioły rozpoczęły sezon od serii zwycięstw, a pierwszej porażki doznały po blisko dwóch miesiącach. Pod koniec maja sposób na drużynę Sławomira Kryjoma znalazł dopiero Lechma Start Gniezno. O tym, że był to tylko i wyłącznie wypadek przy pracy świadczył jednak rewanż, który rozegrano kilka dni później w Toruniu. Unibax, stosując zastępstwo zawodnika za Darcy'ego Warda, wygrał 34-ma punktami.
Anioły szły jak burza, a eksperci przyznawali, iż są głównym pretendentem do zdobycia tytułu. Drużyna, która wygrała w Zielnej Górze i rozbijała na własnym torze każdego kolejnego rywala, wydawała się wręcz niemożliwa do powstrzymania. Zsyłając kolejne kontuzje, zakpił sobie z niej los. Pech był tym większy, że za Chrisa Holdera, którego upadek na Wyspach wykluczył z jazdy do końca sezonu, Unibax nie mógł stosować zastępstwa zawodnika. Takowa możliwość miała pojawić się dopiero w rundzie finałowej, do której bez wsparcia Australijczyka trzeba było awansować.
Unibax został zaskoczony kontuzjami. Nie oznacza to jednak, że w trakcie sezonu nie doświadczył także miłych niespodzianek. Była nią chociażby postawa Pawła Przedpełskiego. Zawodnik, który stał się podstawowym młodzieżowcem Aniołów, szybko przyćmił braci Pulczyńskich. "Przedpełskomania" rozpoczęła się po meczu w Lesznie, w czasie którego zdobył on szesnaście punktów oraz dwa bonusy. Jak się później okazało, nie był to wyskok jednorazowy. Przedpełski - mimo kilku słabszych występów - stał się jednym z liderów swojego zespołu. Świadczyły o tym chociażby spotkania ze składywęgla.pl Polonia Bydgoszcz, Betard Spartą czy PGE Marmą Rzeszów, w których zdobywał powyżej dziesięciu punktów.
Co cię nie zabije, to cię wzmocni
Jedno jest pewne - torunianie przystępowali do play-offów bogatsi o nowe doświadczenia. Drużyna, która mimo przeciwności losu awansowała do rundy medalowej, miała tak naprawdę niewiele do stracenia. Faworytem półfinału wydawał się być drugi zespół rundy zasadniczej - Dospel Włókniarz Częstochowa. Bez znaczenia na losy dwumeczu nie była decyzja sędziego Marka Wojaczka, który wykluczył do końca zawodów Rafała Szombierskiego. Jeżeli uznamy, że suma szczęścia równa się zawsze zero, to bezlitosny los, który utrudniał życie torunianom w rundzie zasadniczej, uśmiechnął się do nich właśnie w starciu o finał Ekstraligi. Stało się tak chociażby w ostatnim wyścigu, kiedy zdefektował motocykl Rune Holty. Choć wynik został po meczu zweryfikowany, Unibax może się cieszyć, że wywalczył awans po walce na torze.
Torunianie nie ukrywają, że nie mają już nic do stracenia. Jadąc bez Chrisa Holdera, faworytem finału będzie Stelmet Falubaz Zielona Góra. - To na rywalach będzie ciążyć cała presja - uważa Sławomir Kryjom. Choć na papierze silniejsza wydaje się drużyna Rafała Dobruckiego, żużlowcy Unibaksu mogą wygrać ten dwumecz w głowach. Jeśli wierzyć maksymie "co cię nie zabije, to cię wzmocni", Anioły przystąpią do finału ze stalowymi skrzydłami.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
hahahahahahahahahahahaha
hahah najlepsza arena na swiecie