Wspomnienie Roberta Dadosa (1977-2004)

Robert Dados to jeden z jeźdźców, których nie ma już wśród nas. 9 lat temu "Dadi" popełnił samobójstwo. Pamięć o nim wciąż jest żywa w żużlowym środowisku.

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk

Robert Dados urodził się 15 lutego 1977 roku. Do motocykli ciągnęło go już od najmłodszych lat. Do żużlowej szkółki trafił, kiedy miał 15 lat. Pasję do czarnego sportu zaszczepił w nim jego ojciec, który kibicował lubelskim żużlowcom. Po roku treningów Dados uzyskał licencję, a w swoich debiutanckich zawodach zdobył 6 punktów. 16-letni wówczas zawodnik pokazał, że ma talent do jazdy na żużlowym torze, lecz niewielu przypuszczało, że osiągnie tak wielkie sukcesy.

"Dadi" karierę rozpoczął w barwach klubu z Lublina. Po trzech latach pobytu w ekipie Koziołków Dados przeniósł się do Grudziądza. Wraz z nim ekipę GKM wzmocnił Paweł Staszek. - To był super kolega, dużo lat spędziliśmy razem. Razem wychowywaliśmy się w lubelskiej szkółce, razem zaczynaliśmy wchodzić w ten prawdziwy żużel. Mogę powiedzieć, że Robert był dla mnie jak brat. Naprawdę zżyliśmy się bardzo przez te wszystkie lata. Najlepiej w parze jeździło mi się z Robertem. Dobrze się rozumieliśmy na torze i poza nim. Nawet czasem w wakacje razem spędzaliśmy czas nad jeziorem. Był wulkanem energii, facetem, w którym życie aż kipiało - wspominał Staszek na łamach książki "Dadi - Przerwany wyścig" autorstwa Macieja Maja.

To właśnie ta dwójka startując jako juniorzy mieli pomóc w utrzymaniu grudziądzkiej drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej. GKM ostatecznie opuścił najwyższą klasę rozgrywkową, a Dados był jednym z liderów drużyny. W pierwszym sezonie spędzonym w Grudziądzu "Dadi" wykręcił średnią 1,720 punktu na bieg.

Z roku na rok Dados spisywał się coraz lepiej, a gablota z trofeami szybko się powiększała. Niemal z miejsca stał się ulubieńcem grudziądzkich kibiców. W 1998 roku ziściło się jego największe marzenie. W finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, który rozegrany został na torze w Pile najlepszy okazał się właśnie Dados. W biegu dodatkowym o złoty medal pokonał Krzysztofa Jabłońskiego. Sukces ten otworzył mu drogę do startów w cyklu Grand Prix. W swoim jedynym pełnym sezonie w elicie "Dadi" zajął 21. miejsce.
2 maja 2000 roku nastąpił jeden z największych dramatów w życiu żużlowca. Data ta już na zawsze odcisnęła piętno na jego psychice. Na ulicy Hallera w Grudziądzu, w pobliżu stadionu żużlowego, "Dadi" miał groźny wypadek. Jadąc ścigaczem wjechał w Poloneza, który wymusił pierwszeństwo. Dados próbował ominąć samochód, ale nie udało mu się to. W wyniku wypadku odniósł on wiele obrażeń: uszkodził głowę, miał obrażenia wewnętrzne, złamał nadgarstek, żebra i obojczyk. Warto dodać, że w kontrakcie zawartym z grudziądzkim klubem Dados miał zakaz jazdy na motocyklach szosowych.

"Dadi" walczył o życie w szpitalu i tę walkę wygrał. Jak się później okazało nie po raz ostatni uciekł przed śmiercią. Urazy te wykluczyły go ze startów na wiele tygodni, a lekarze nie dawali najmniejszych szans na to, że Dados jeszcze kiedykolwiek będzie rywalizował na żużlowym torze. On na tor powrócił już po 66 dniach od koszmarnego wypadku. Był wówczas całkiem innym człowiekiem.

W 2001 roku Dados przeniósł się do Wrocławia. To właśnie na Dolnym Śląsku miał odbudować swoją formę i wrócić do czołówki. Włodarze Atlasa Wrocław stworzyli mu niemal idealne warunki. Andrzej Rusko traktował go niczym syna. - To taki nieoszlifowany brylant. Z dużymi możliwościami, ale bardzo trudny do prowadzenia. Indywidualista lubiący chodzić własnymi drogami. Na torze twardy, ambitny, nieustępliwy, gotowy na wszystko byle osiągnąć sukces. Jako człowiek był pogodny, wesoły i koleżeński. Otwarty na otoczenie i świat. Z drugiej strony trochę roztrzepany, na luzie podchodzący do wielu spraw, lekkoduch, któremu nie zaszkodzi delikatny nadzór. Tak jak ze wszystkimi swoimi zawodnikami, z Robertem również bardzo się zżyłem. To był w gruncie rzeczy dobry chłopak, tylko że w którymś momencie życia się pogubił. I zapłacił za to najwyższą cenę... - wspominał były prezes wrocławskiego klubu na łamach książki Macieja Maja.

"Dadi" balansował na granicy życia i śmierci. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo, ale na czas przybyli mechanik i żona. W 2003 roku Dados wystartował w Grand Prix Danii w Kopenhadze. Jego radość ze startu w stolicy Danii była ogromna. Zawodnik jednak zmagał się z problemami osobistymi. W Kopenhadze obserwatorzy zawodów zwrócili uwagę na jego dziwne zachowanie. Następnie zaginął w Szwecji. Jego problemy były coraz bardziej widoczne, a zachowanie było coraz bardziej kontrowersyjne.

Przed sezonem 2004 Dados przeniósł się do macierzystego klubu z Lublina. To właśnie tam miał ostatecznie odbudować swoją formę fizyczną jak i psychiczną. Z jego powrotem w rodzinne strony wiązano ogromne nadzieje. "Dadi" miał być liderem Koziołków i wprowadzić ich do upragnionej Ekstraligi. Kilkanaście dni przed śmiercią Dados trenował wraz z kolegami z drużyny w Lonigo.

23 marca "Dadi" po raz kolejny zaskoczył wszystkich. Po raz trzeci targnął się na swoje życie. Przez 7 dni lekarze walczyli o niego, lecz tym razem przegrał wyścig ze śmiercią. Były mistrz świata odszedł w wieku 27 lat.

Cześć Jego Pamięci! 



KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×