Lee Richardson urodził się 25 kwietnia 1979 roku w angielskim Hastings. Jak sam przyznawał od dziecka chciał jeździć na żużlu. Starty w polskiej lidze Richardson rozpoczął w 1999 roku, a jego pierwszym klubem była święcąca wtedy największe triumfy Polonia Piła. Wystąpił w siedmiu meczach wielkopolskiej drużyny i zdobył dla niej łącznie z bonusami 40 punktów. Rok 1999 był dla Richardsona najlepszym w karierze. Osiągnął on wtedy swój największy indywidualny sukces - na torze w duńskim Vojens został Indywidualnym Mistrzem Świata Juniorów. Richardson zdobył wtedy 13 punktów. Jest ostatnim Brytyjczykiem, który zdobył tytuł najlepszego juniora świata.
W roku 2000 "Rico" przeniósł się do klubu z Grudziądza. W barwach tej ekipy prezentował się zdecydowanie lepiej niż rok wcześniej i po raz pierwszy na polskich torach wykręcił średnią biegową powyżej dwóch punktów na bieg. Jego dobrą dyspozycję na torach I ligi dostrzegli włodarze drużyny z Zielonej Góry, lecz w tym klubie nie dostawał zbyt dużo okazji do startów. Przed sezonem 2003 Richardson postanowił po raz drugi przenieść się do niższej ligi. Jak się okazało była to trafna decyzja. W Lublinie był bezapelacyjnym liderem drużyny. W tym samym roku Brytyjczyk zadebiutował w elitarnym cyklu Grand Prix jako jego stały uczestnik. W debiutanckim sezonie Anglik zajął 16. miejsce.
Po roku spędzonym w Lublinie "Rico" musiał powrócić do Ekstraligi. Wymusił to regulamin, który zabraniał uczestnikom cyklu Grand Prix startów w niższych ligach. Tym samym Brytyjczyk powrócił do Zielonej Góry, gdzie spędził kolejne dwa lata. Następnie przeszedł do Włókniarza Częstochowa i właśnie pod Jasną Górą jego kariera rozkwitła na nowo. Miał pełne zaufanie od włodarzy częstochowskiego klubu, a on sam odpłacał się dobrymi wynikami.
{"id":"","title":""}
W czasie startów w Częstochowie Richardson był silnym punktem tej drużyny. W 2008 roku Anglik wystąpił z nie do końca wyleczoną kontuzją w rewanżowym meczu o 3. miejsce z ekipą z Zielonej Góry. Włókniarz pierwszy mecz w Zielonej Górze przegrał 62:28 i nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo w dwumeczu. Richardson zdobył w tamtym meczu 11 punktów. Rok później, kiedy częstochowski klub przeżywał spore problemy finansowe Richardson jako pierwszy zgodził się na renegocjacje kontraktu, aby pomóc swojemu klubowi.
Kibice pod Jasną Górą darzyli "Rico" dużym szacunkiem. Po jego tragicznej śmierci na ścianie budynku klubowego zawisło jego zdjęcie, a kibice spontanicznie odpalali tam znicze. Blisko związany z Brytyjczykiem był Jarosław Dymek, który kilka lat temu był menedżerem Richardsona. - Bardzo dziwnie, wręcz nienaturalnie patrzy się na czarno-białe zdjęcia Lee Richardsona. W niedzielę mówiłem do swojej żony, że w poniedziałek minie dokładnie rok od jego śmierci, a wydaje się, jakby to było może nie wczoraj, ale dopiero co. Może to przez to, że Lee jest cały czas w naszych sercach, w głowie, w pamięci. Jakoś tak ciężko jest się pogodzić z jego śmiercią, od której minęło już 12 miesięcy. Brakuje go wśród nas - przyznał w rozmowie z naszym portalem Dymek.
Po odejściu z Częstochowy Richardson trafił do Rzeszowa. W ekipie z Podkarpacia notował dobre rezultaty. Był pewnym punktem tej drużyny. - Lee był miłym, sympatycznym, uśmiechniętym, dobrym człowiekiem. Do "Rico" trudno przypiąć jakąkolwiek łatkę. Często mówi się, że Polacy są tacy, a Szwedzi, czy Anglicy tacy. Lee był taki międzynarodowy. Zarażał wszystkich dookoła swoim uśmiechem, energią, samymi pozytywnymi cechami. Dodawał otuchy. Dla każdego znalazł czas, z każdym zawsze chętnie porozmawiał. Całe żużlowe środowisko darzyło Richardsona wielką sympatią. Był dla nas wszystkim dobrym kumplem. Zawsze będę o nim pamiętała - wspominała Richardsona na łamach naszego portalu Marta Półtorak.
13 maja 2012 roku na torze we Wrocławiu rozegrał się dramat. Upadek jakich wiele na żużlowych torach miał tragiczne konsekwencje. Na wyjściu z pierwszego łuku "Rico" stracił panowanie nad motocyklem i uderzył w bandę. Tor opuścił w karetce pokazując kibicom, że wszystko jest w porządku. Kilka godzin później w wyniku obrażeń wewnętrznych Richardson zmarł w szpitalu... To był szok.
Środowisko żużlowe było poruszone śmiercią Lee Richardsona. "Rico" był dżentelmenem na torze, a poza nim człowiekiem, który nad wszystko stawiał rodzinę. Wielu kibiców pamięta jego niesamowitą ambicję. Nigdy nie odmówił wspólnej fotografii, udzielenia autografu. Nawet po słabszym meczu potrafił znaleźć chwilę na rozmowę z dziennikarzami. Z jego twarzy niemal nigdy nie schodził uśmiech. Takiego Lee zapamiętamy!
[b]Cześć Jego Pamięci!
{"id":"","title":""}
[/b]